Przez
całą noc Shaylon była bardzo niespokojna, jednak nie chcąc budzić żadnego z
domowników leżała spokojnie i starała się odprężyć. Kiedy spojrzała na zegarek
i zobaczyła, że jest po szóstej, postanowiła wstać i przygotować śniadanie dla
rodziny. Zrobiła naleśniki, które jej bracia uwielbiali, posprzątała w kuchni i
niedługo potem do pomieszczenia przyszedł zaspany szatyn. Uśmiechnął się,
podszedł do dziewczyny i musnął jej policzek.
-Cześć kochanie, jak się czujesz?
-Dobrze, maluszek strasznie kopie –
uśmiechnęła się, a chłopak położył dłoń na jej brzuchu.
-Już niedługo będzie nas troje –
ucieszył się. - Pójdę się wykąpać i wracam na śniadanie.
-A ja za chwilę pójdę obudzić
chłopców.
-Daj im się wyspać, to ostatnie dni
ich wakacji – stwierdził chłopak.
Kiedy
szatyn poszedł do łazienki, dziewczyna jeszcze przez chwilę krzątała się po
kuchni, a kiedy ponownie spojrzała na zegarek, dochodziła ósma. Brunetka była
zdziwiona, że Max jeszcze się nie obudził, więc postanowiła pójść do ich
pokoju, miała dziwne uczucie strachu. Nie myliła się. Kiedy weszła do pokoju
braci, ich tam nie było. Serce zaczęło jej szybciej bić, nie wiedziała co się
dzieje. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zobaczyła kartkę leżącą na łóżku
Kevina. Bez zastanowienia wzięła ją do ręki i zaczęła czytać.
„Nie chcemy być dla was ciężarem
i nie chcemy, żebyś z tego powodu oddała nas do ojca. Poradzimy sobie sami!”
Kiedy
Shaylon przeczytała te słowa, nie wiedziała co zrobić, nie wierzyła w to, co
widzi. Kochała swoich braci i nie rozumiała, jak oni mogli pomyśleć, że chciała
ich oddać. Nie mogła tego pojąc i jak najszybciej chciała coś zrobić, żeby ich
odnaleźć. Zdenerwowana wyszła z pokoju i wpadła na Justina owiniętego jedynie w
ręcznik.
-Co się stało? - zapytał
zmartwiony.
-Chłopcy uciekli z domu – wybuchła
płaczem.
-Ale jak to uciekli?
-Musimy ich znaleźć, bo jak coś im
się stanie, to ja sobie tego nigdy nie wybaczę. Muszę ich znaleźć – stwierdziła
stanowczo i minęła szatyna w przejściu.
-Kochanie, posłuchaj mnie. Niedługo
urodzisz dziecko, jesteś w zaawansowanej ciąży, nie możesz się denerwować ani
przemęczać. Zostaniesz w domu, gdyby wrócili ktoś musi tu być, ja pójdę ich
poszukać, zadzwoń do Alissy i Davida do moich rodziców, a przede wszystkim
przestań się denerwować, nic im się nie stanie, obiecuję ci to – przytulił do
siebie łkającą dziewczynę chcąc ją uspokoić.
-Jak im się coś stanie to będzie
tylko moja wina – powiedziała łamiącym się głosem.
Kiedy
Justin wyszedł szukać chłopców, dziewczyna zadzwoniła do wszystkich, jednak
sama musiała się powstrzymać, żeby nie zacząć szukać braci. Kevin i Max byli
dla niej najważniejsi, więc nie mogła uwierzyć w to, że chłopcy tak po prostu
uciekli bez żadnej rozmowy. Shaylon miała ogromne wyrzuty sumienia, że nie
poświęcała im wystarczająco dużo czasu. Nigdy nie oddałaby ich do ojca ani do
kogokolwiek innego. Kochała ich i wiedziała, że gdyby stało im się coś złego,
nie wybaczyłaby sobie tego.
Z
tego całego stresu dziewczyna czuła się coraz gorzej, była osłabiona i nasiliły
się skurcze. Nie wiedziała co robić. Położyła się na kanapie i próbowała zając
czymś myśli, zastanawiała się gdzie mogą być jej bracia. Przypomniała sobie
miejsca, gdzie spędzali dużo czasu, jednak wątpiła, że jej bracia mogli być
właśnie w którymś z tych miejsc. Po jakimś czasie wpadła na pewien pomysł.
Wstała, żeby poszukać telefonu i wtedy złapał ją bolesny i silny skurcz. Kiedy
znalazła komórkę, wybrała numer Justina, który szybko odebrał.
-Coś się dzieje? - zapytał
przestraszony.
-Sprawdź na cmentarzu, może poszli
odwiedzić grób naszej matki – poleciła mu i ciężko westchnęła.
-Dobrze, sprawdzę to, a u ciebie
dzieje się coś złego?
-Ja chyba rodzę – wymamrotała i
kolejny silny skurcz sprawił, że brunetka wypuściła telefon z dłoni.
*
Przerażony
szatyn nie wiedział co robić, był zbyt daleko domu, żeby pojechać do Shaylon.
Zadzwonił więc do Alissy i poprosił, żeby pojechała do dziewczyny. Sam pojechał
do miejsca wskazanego przez brunetkę. Cmentarz wywoływał u niego nieprzyjemne
emocje, jednak udał się na grób matki dziewczyny, a kiedy zobaczył tam jej
braci, odetchnął z ulgą. Bez zastanowienia poszedł do nich i usiadł na ławce.
Kiedy chłopcy go zobaczyli, byli zakłopotani.
-Nieźle nabroiliście – stwierdził
Justin.
-Nie chcieliśmy robić kłopotu.
-Shaylon was kocha, ja zresztą też,
a teraz wasza siostra z tych nerwów zaczęła rodzic. Jesteście dla niej naprawdę
ważni, a czasami nawet myślę, że jesteście dla niej ważniejsi niż ja –
uśmiechnął się. - Nawet gdyby Shaylon miała głodować czy cierpieć, nigdy nie
sprawiłaby, że będzie wam czegoś brakowało.
-Ale teraz będziecie mieli swojego
dzidziusia, a my już nie będziemy wam potrzebni – zmartwił się Max.
-Ej, nie możecie tak myśleć.
Zastanówcie się, gdyby Shaylon was nie kochała, gdyby jej na was nie zależało,
to czy każdego dnia starałaby się zapewnić wam jak najwygodniejsze życie? -
spojrzał na chłopców, a wyraz ich twarzy był wystarczającą odpowiedzią. - No
właśnie – sam sobie odpowiedział. - Zbierajcie się, trzeba jechać do Shaylon,
jak do mnie dzwoniła, to nie było z nią najlepiej.
-No dobra. Justin przepraszamy za
te kłopoty, nie przemyśleliśmy tego – powiedział Kevin ze skruchą.
-Nie ma sprawy, chodźmy już lepiej.
*
W
drodze powrotnej Justin zadzwonił do Alissy, która poinformowała go o tym, że
pojechała z Shaylon do szpitala, gdyż odeszły jej wody. Szatyn zdenerwował się
jeszcze bardziej, chciał zdążyć na czas, bo obiecał dziewczynie, że przy niej
będzie. Chciał być przy narodzinach swojego pierwszego dziecka, chciał wspierać
swoją żonę, która była dla niego najważniejsza. Kiedy podjechali do szpitala,
biegiem udali się w kierunku porodówki. Wszyscy już tam byli, przejęci tym
wielkim wydarzeniem.
-Gdzie jest Shaylon? - zapytał
zdenerwowany.
-Idź do niej – poleciła mu Alissa
wskazując drzwi na salę porodową.
Justin
bez zastanowienia wbiegł na salę uprzednio zakładając fartuch ochronny. Kiedy
zobaczył Shaylon leżącą na łóżku, nie wiedział, co zrobić, była już wycieńczona
i blada, a poród wciąż trwał.
-Kochanie! - podszedł do niej i
pocałował ją w czoło. - Radzisz sobie? - zapytał.
-Jest ciężko – wyszeptała zmęczona.
- Co z chłopcami?
-Ciii... o nic się nie martw, wszystko jest w porządku,
teraz skup się na sobie, oddychaj i przyj – złapał jej rękę, którą dziewczyna
bez zastanowienia mocno uścisnęła.
-Justin, ja już nie dam rady –
dziewczyna traciła siły.
-Mocno kochanie, dasz radę! -
krzyczał dopingując ją.
-Justin, pamiętaj, że cię kocham –
powiedziała cicho i niedługo potem straciła przytomność.
-Ona straciła przytomność! Ratujcie
ją! - krzyknął spanikowany i nie wiedział, co robić.
-Proszę wyjść! - ktoś wyprowadził
chłopaka z sali, ale Justin nie bardzo wiedział, co się dzieje.
-No Justin! Syn czy córka? -
podeszła do niego matka z uśmiechem na twarzy.
-Coś złego się stało! Coś się
dzieje, a ja nie mogę tam być! - krzyknął bezradnie, nie wiedział co robić.
Justin
czuł jak jego świat się rozpada. Przypomniał sobie wszystkie chwile spędzone z
Shaylon i to zabijało go od środka, zabijała go świadomość, że nie mógł zrobić
nic, żeby ją ratować. Szatyn nie był gotowy na to, żeby zostać ojcem, ale z
czasem gdy oswoił się z tą myślą, wiedział, że sobie poradzi mając u boku Shaylon.
Nie mógł stracić swojej ukochanej, o którą tak długo walczył, nie mógł
zaprzepaścić tej jednej jedynej szansy. W momencie, gdy spotkał ją tamtego
dnia w bibliotece jeszcze nie wiedział,
że to będzie miłość jego życia, ale z czasem, gdy widywał ją w parku i innych
miejscach, zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, jakie spotkało go szczęście.
Teraz to szczęście było zagrożone, szatyn nie wyobrażał sobie życia bez
Shaylon, nie wiedział co zrobi, gdy coś pójdzie nie po jego myśli.
Siedział
teraz pod ścianą oczekując na jakiekolwiek informacje. Nie wstydził się łez,
nie w tej chwili, nie w tej sytuacji. Czuł się bezradny, ale w jego sytuacji
nikt mu się nie dziwił. Kiedy szatyn usłyszał dźwięk otwierających się drzwi,
podniósł się i spojrzał wyczekująco na kobietę.
-Gratulacje, ma pan ślicznego
synka, niestety jest wcześniakiem, dlatego musi spędzić jakiś czas w inkubatorze, niedługo będzie go pan mógł
zobaczyć – uśmiechnęła się.
-A co z moją żoną? - zapytał
niepewnie.
-Nastąpiły pewne komplikacje, lekarze
walczą o jej życie, ale trzeba być dobrej myśli – powiedziała, po czym wróciła
na salę.
Do
Justina nadal nie docierała myśl o tym, że został ojcem i ma syna. Teraz nie
mógł się pozbyć myśli o tym, że życie Shaylon jest zagrożone. Nie mógł jej
stracić, nie teraz kiedy zostali rodzicami i mieli małego synka. Justin się
załamał, czuł jak cały świat wali mu się pod nogami. Był jednak dobrej myśli,
bo wiedział, że przeszli już przez tyle przeciwności, że teraz już nic nie
mogło stanąć na przeszkodzie. Kochali się i to było ich siłą do walki...
~~~~~~~~~~~~~~~~
Dodaję rozdział z samego rana, bo potem mogę miec problem z dostępem do internetu :)
Szczerze mówiąc to nie podoba mi się ten rozdział i nawet nie chciało mi się go poprawiac...
Zastanawiam się czy nie zakończyc tego opowiadania właśnie teraz, to znaczy dodałabym jeszcze jeden czy dwa rozdziały, ale trudno mi się rozstac z tym opowiadaniem, na dodatek mam jeszcze parę pomysłów.
Może mi pomożecie w podjęciu decyzji...
Czekam na wasze opinię w komentarzach :)
Ani mi się waż ją uśmiercić bo cię znajde i będzie z tobą kiepsko :P Rozdział świetny. Czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńJak ona umrze, to naslemy na ciebie Rutkowskiego i pojdziesz siedziec <3 czekam na nn kocham cie :-*
UsuńNie możesz kończyć! Kochanie proszę.... świetny rozdział :D
OdpowiedzUsuńNiech ona przeżyje, błagam <3
Aż mi chyba serce stanęło.... Cuuudny *.* i biada jak je zakonczysz !!!!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze nic jej nie bedzie
OdpowiedzUsuńSDfghjklkhjgfsdgfhjk synek *.*
OdpowiedzUsuńAle shaylon ma nic nie być ! Ona ma żyć i koniec ! omg :( @HugForBiebs
Świetny rozdział! Mam nadzieję, że Shaylon przeżyje. Szkoda mi Justina ;(.
OdpowiedzUsuńO mój Boże :o Straszne! Szybko kolejny poproszę! Uwielbiam Cię.
OdpowiedzUsuń[ www.collision-fanfiction.blogspot.com ]
Rozdział jest cudowny*.* nie kończ bloga. Prosze. Zależy mi na tym opowiadaniu. Każdy rozdział ma w sobie tyle emocji ze szok. Kocham cie i kocham to opowiadanie. Nie kończ go prosze <{
OdpowiedzUsuńey ! rozdział jest cudowny ! ty jestes cudowna ! nie mozesz sie poddac ! prooooosze <3 uwielbiam tego bloga , nie mozesz mi tego zrobic , nie mozesz tego zrobic Justinowi i Shayldon <3 uwielbiam twojego bloga prosze nie koncz pisac <3 @YoBelieberPL
OdpowiedzUsuńNie koncz w takim momencie! Pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńŚwietne.. Nie kończ tego opowiadania jeszcze, codziennie wchodzę tutaj, by zobaczyć czy coś dodałaś. I proszę jeszcze o jedno... nie uśmiercaj jej :
OdpowiedzUsuń*
Pozdrawiam
OOO MATKO NIE MOŻESZ JEJ ZABIĆ ! :((((((((
OdpowiedzUsuńŚWIETNY ROZDZIAŁ ! <3
Super rozdział. Nie kończ tego. Uwielbiam tą historie i wgl co to za końcówka?! Oby jej sie nic nie stało. Chłopcy też nieźle wypalili z tą uczieczką. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńkurczę ale akcja się szybko potoczyła ;o tyle rzeczy w jednym rozdziale :D
OdpowiedzUsuńSkoro masz jeszcze pomysły to nie kończ.
OdpowiedzUsuńCzytając końcówkę miałam łzy w oczach :) Błagam nie kończ tu muso być happy end :) !!!!!
OdpowiedzUsuńBłagam cie ona musi źyć. KC czekam na kolejny !
OdpowiedzUsuńO boże kocham!! <3 niech ona przeżyje i nie kończ opowiadania prosze
OdpowiedzUsuńświetny :)
OdpowiedzUsuńSERIO ? W TAKIM MOMENCIE ? KSDFBDSJKABFSHK
OdpowiedzUsuńCUDOWNY ROZDZIAŁ !
ucieczka braci, życie Shaylon zagrożone, no proszę ile akcji.. tego się nie spodziewałam i bardzo dziękuję za to, super rozdział! Czekam na następne :)
OdpowiedzUsuńAle akcja, tylko niech ona nie umiera *.* pisz dalej! :D cudo cudo cudo, love :3 xo
OdpowiedzUsuńNie ona ma żyć ona umrze ja umrę i ani mi się wąż kończyć bloga
OdpowiedzUsuńNawet nie próbuj jej zabić bo chyba sie załamie , ona ma żyć szczęśliwie z braćmi , z synkiem i co najważniejsze z Justinem ;) cudowny rozdział , czekam na kolejny ;*
OdpowiedzUsuńNie rob tego nam ona musi żyć !!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńProsze cie nie usmiercaj jej! Piszesz swietnie i nie koncz bloga :)
OdpowiedzUsuńOMB płacze, mam nadzieję, że Shaylon przeżyje :)
OdpowiedzUsuńświetny :]
OdpowiedzUsuń