1.11.12

[21] "Ja jestem chora, nie wiem, ile mi zostało..."

     Chyba dobrze zrobiłam... Sama nie wiem. Nie wiem czy sobie z tym wszystkim poradzę, sama. Tak, zostałam sama. Ale widocznie tak musiało być, musiałam to zrobić, żeby nikogo nie skrzywdzić. Nieważne, że przez ten cały czas, który mi pozostał, będę cierpieć z tęsknoty. Trudno, życie bywa okrutne, a mnie już nic gorszego nie spotka, mam taką nadzieję.
      Już trzy dni nie widziałam Justina, nie przychodził po naszej ostatniej rozmowie, nie dawał znaku życia, zrobił tak, jak mu powiedziałam, zniknął z mojego życia i teraz zapewne będzie się starał już nigdy mnie nie spotkać. Świadomość tego, że już nigdy się nie zobaczymy, zabijała mnie.
      Pocieszała mnie jedynie świadomość tego, że następnego dnia mogłam już wrócić do domu. Fakt, że będę musiała często przychodzić na badania kontrolne, ale to lepsze niż leżenie w tej ponurej sali.
      O powrocie do szkoły nie ma na razie mowy, o ile w ogóle kiedyś będę mogła tam wrócić. Kiedyś... Nie wiem czy dożyję tego kiedyś... Kiedyś, nie wiem czy w moim przypadku mogę używać tego słowa. Zresztą nieważne. Domyślam się, że będzie do mnie przychodził prywatny nauczyciel, może w ten sposób będzie mi łatwiej nadrobić materiał. Chociaż z drugiej strony, po co mi nauka, raczej już mi się nie przyda w życiu na ziemi. To wszystko jest takie popieprzone, zniszczyłam sobie życie przez te tabletki, może gdyby nie to, nie dowiedziałabym się o tym koszmarze, umarłabym nawet nie wiedząc kiedy, może byłoby mi łatwiej.

      Nowy dzień. Lepszy? Gorszy? Moje nastawienie na to wszystko raczej się nie zmieniło, ale humor trochę mi się poprawił, w końcu wracałam do domu. Tak, cieszyłam się, choć z drugiej strony, bałam się, nie wiedziałam czego, ale się bałam.
      Tata przyjechał już z samego rana, od tego całego zamartwiania się przybyło mu zmarszczek. Ale cóż, starość nie radość. Przynajmniej to jedno mnie cieszyło, nigdy nie zobaczę siebie pomarszczonej. Wiem, marne pocieszenie. Żart nie na miejscu.
      Tata pomógł mi spakować wszystkie swoje rzeczy, przebrałam się i jeszcze chwilę czekaliśmy na lekarza, który jak już przyszedł to tylko powiedział kiedy mam przyjść na wizytę i przypomniał mi, że mam się nie przemęczać. Wiedziałam to. Nie mówił, że wszystko będzie dobrze. Nie traktował mnie jak każdą pacjentkę wychodzącą ze szpitala, nie powiedział, że wszystko będzie dobrze, bo sam nie był tego pewien. Wypuścił mnie z tego szpitala nie wiedząc tak naprawdę co się ze mną stanie. Mogłam przeżyć tydzień, dwa, miesiąc, rok, dziesięć lat, nikt tego nie wiedział, przynajmniej tu na ziemi. I chyba to było w tym wszystkim najgorsze, ta niepewność, kiedy to wszystko się skończy. Przecież nie mogłam tak żyć. Nie mogłam żyć każdego dnia zamartwiając się co się ze mną stanie, czy to już dziś, a może jutro. Musiałam przestać o tym myśleć, ale jak? Jak mam nie myśleć o śmierci, która w każdej chwili może nadejść.
      Wyszliśmy ze szpitala, a ja poczułam na sobie delikatny powiew wiatru i mocniej otuliłam się płaszczem. Kiedy wsiadłam do samochodu, poczułam się trochę niepewnie, ale byłam zadowolona z tego, że nareszcie wracam do domu. Zauważyłam, że jedziemy samochodem, który przecież został tam gdzie to wszystko się zaczęło. Wolałam nie pytać, bo wiedziałam, że odpowiedź będzie znaczyła rozpoczęcie tematu o Justinie. Chciało mi się płakać, ale się powstrzymałam. Uśmiechnęłam się i powoli wysiadłam z samochodu. Kiedy już znalazłam się w środku, poczułam to ciepło. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. To było takie niesamowite uczucie, jakby nie było mnie tu kilka lat, a teraz wróciłam na stare śmieci.
      Westchnęłam i usiadłam na kanapie w salonie, po moich policzkach spłynęło kilka łez, które szybko otarłam, nie chciałam, żeby tata je zobaczył. Spojrzałam na fortepian i się uśmiechnęłam, miałam pomysł na pewną piosenkę, już długo chodziła mi po głowie.
-Zjesz coś? - usłyszałam głos mojego taty.
-Masz zamiar gotować? - zapytałam przestraszona.
-Nie, znalazłem taką restaurację, która dowozi jedzenie do domu.
-Wszystko już sprawdziłeś? - zapytałam, a tata tylko kiwną głową. -Zamów mi cokolwiek – uśmiechnęłam się blado. -Idę do swojego pokoju – powiedziałam i powoli wstałam, wciąż byłam osłabiona i ciężko mi było szybko się poruszać, na dodatek wiedziałam, że nie mogę się przemęczać, bo to się może źle skończyć.
Wzięłam z szafki swoją torebkę i ruszyłam w stronę schodów. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju, dziwnie się poczułam, tutaj też długo nie byłam. Usiadłam na łóżku i zaczęłam grzebać w torebce, powinna w niej być bransoletka od Justina. Przekopałam całą torbę, ale po niej nie było śladu. Niemożliwe, żeby tata ją znalazł, on nigdy nie grzebał w moich rzeczach. Po raz kolejny zajrzałam do każdej kieszonki, aż w końcu ją znalazłam, zaczęłam płakać, kurde musiałam coś z nią zrobić, bo ona przeszkadzała mi zapomnieć, ale z drugiej strony była jedyną rzeczą, która przypominała mi o Justinie. Nie miałam jego zdjęcia, nic, kompletnie nic. Wiem, że jeśli będę o nim wciąż rozmyślać to nie będzie dla mnie dobre, ale muszę, po prostu muszę, trudno mi to wytłumaczyć.
      Usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam głęboki oddech, wytarłam mokre policzki i powiedziałam cicho „proszę”, po chwili w drzwiach pojawił się mój tata.
-Masz gościa – oznajmił, a moje serce nieco przyśpieszyło, choć wiedziałam, że to niewskazane.
-Jakiego gościa? - zapytałam z nadzieją, chciałam żeby to był Justin, marzyłam o tym w głębi serca, chciałam go przeprosić, ale wiedziałam, że nie mogłam, bo okazałabym się egoistką.
-Sama zobacz – uśmiechnął się do mnie.
-Cześć Destiny – przede mną staną Tommy, nie spodziewałam się go po tym, co ostatnio odwalił, myślałam, że to już koniec naszej znajomości, jednak on mnie zaskoczył i to niekoniecznie pozytywnie.
-Co ty tu robisz? - zapytałam zdziwiona.
-Zostawiam was samych – poinformował nas mój tata, po czym wyszedł.
-Chciałem z tobą porozmawiać, wytłumaczyć się w jakiś sposób – spuścił głowę.
-A co tu jest do tłumaczenia?
-Wysłuchasz mnie przez chwilę? - zapytał, a ja przez chwilę mu się przyglądałam, po czym niepewnie pokiwałam głową. -Przepraszam za swoje zachowanie. Wiem, że to było nie na miejscu. Byliśmy kiedyś razem i wiesz jak to między nami było, raniłem cię, ale wbrew temu wszystkiemu, kochałem cię, nie chciałem cię skrzywdzić. Zrobiłem w życiu wiele głupstw, ale dzięki tobie, jestem teraz tym, kim jestem i nie siedzę na ławce w parku, w jednej ręce trzymając butelkę taniego wina, a w drugiej skręta. Jak widzisz jestem w miarę normalny. Byłaś...jesteś dla mnie bardzo ważna, nie wiem czy wciąż cię kocham, ale wtedy w szpitalu to był taki impuls, że musiałem jakoś zareagować, w końcu ten koleś tak strasznie cię potraktował, a ty tak spokojnie z nim rozmawiałaś. Specjalnie dla ciebie tu przyjechałem, bo nie mogłem tak dłużej...
-Ale co ty łaskę mi robisz, że tu przyjechałeś? - uniosłam się.
-Nie tak to miało zabrzmieć, po prostu martwiłem się o ciebie, bo zależy mi na tobie, na twoim szczęściu, nie chciałem, żeby cię ktoś skrzywdził – prychnęłam.
-Nie chciałeś, żeby mnie ktoś skrzywdził, a sam mnie zdradziłeś. Zastanów się co ty w ogóle do mnie mówisz człowieku – wstałam z łóżka i podeszłam do okna.
-Może właśnie dlatego, że cię zdradziłem i bardzo skrzywdziłem, nie mogłem dopuścić do tego, żeby znów ktoś źle cię potraktował... Wiem, że teraz to i tak niczego nie zmieni, ale przepraszam, za wszystko, za to, że jestem takim dupkiem i nie doceniłem tego co mia...
-Skończ już – przerwałam mu. -Najlepiej będzie jak już sobie pójdziesz.
-Może masz rację. Już wystarczająco namieszałem w twoim życiu, wystarczy... - usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
      Brakowało mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, o wszystkim i o niczym. Ale musiałam tak spieprzyć życie wszystkim dookoła i zerwałam ze wszystkimi kontakt. Wiem, że... w zasadzie to ja już nic nie wiem, wszystko się kończy. Nie mam już nikogo za wyjątkiem taty, ale przecież z nim nie porozmawiam o tym co mnie trapi, nie mogłam porozmawiać o nim z Tommym, bo on nawet nie wie, co się pomiędzy nami wydarzyło. Wiedziałam, że to może się źle skończyć dlatego mu nie powiedziałam i chyba to nawet lepiej. Nie mogłam z nim też porozmawiać o Justinie, bo to zamknięta sprawa, przynajmniej według niego, zresztą nawet jakbym zaczęła ten temat, to tata próbowałby mi wmówić, że Justin jest dla mnie nieodpowiedni. Myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze, a się tak pokomplikowało. Myślałam, że będę w spokoju czekać na to, co jest nieuniknione. Nie pomyślałam jednak o tym, że wciąż będę o tym myśleć, że nie będę mogła się od tego oderwać i przez to dołowanie się, śmierć nadejdzie szybciej, niepewność mnie zabije.
-Wszystko dobrze? – w pokoju pojawił się tata, a ja nie miałam czasu na uspokojenie się i powstrzymanie łez.
-Nic nie jest dobrze – wykrzyczałam i jeszcze głośniej zaczęłam płakać. Musiałam to wszystko z siebie wyrzucić. Musiałam się wygadać i w końcu powiedzieć o wszystkim tacie, czułam, że to odpowiedni moment. -Rozstałam się z Justinem, ale go kocham i wiem, że on już nigdy by mnie tak nie potraktował, że on mnie kocha, że jest najlepszym co mnie w życiu spotkało, ale ja musiałam go zostawić, musiałam bo nie chciałam, żeby cierpiał kiedy mnie już nie będzie, musiałam to zrobić, bo myślałam, że tak będzie lepiej. Do Alice też się nie odzywam, a tak bardzo jej potrzebuję. Dlaczego coś takiego musiało spotkać właśnie mnie? Przecież nic takiego nie zrobiłam – cały czas krzyczałam i nie potrafiłam opanować łez, tata patrzył na mnie w ogóle nie rozumiejąc o czym mówię.
-Jak to odejdziesz? Gdzie się wybierasz? - zapytał zmartwiony.
-Tato – wyszeptałam. -Ja jestem chora, nie wiem ile mi zostało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate