1.11.12

[19] "...rak to ciężka choroba..."

     Rozmowa z psychologiem nie przebiegła tak strasznie jak sobie wyobrażałam, myślałam, że będzie gorzej, jednak pani doktor była bardzo miła i chyba trochę mi pomogła ogarnąć tą całą sytuację. Omówiłyśmy nie tylko próbę samobójczą, ale też to co aktualnie dzieje się w moim życiu i to co się może wydarzyć. To było trudne, rozmawiać o tym wszystkim co dusiłam w sobie, ale chyba dobrze było się wygadać, bo to tak jakby jakiś ciężar spadł z moich barków. Rozmawiałam też z panią psycholog o Justinie i o tym, czy mam mu powiedzieć, o tym co się teraz dzieje. To było trudne, polało się wiele łez. Obie stwierdziłyśmy, że na razie jest na wszystko za wcześnie, jeszcze nic nie jest pewne i wszystko może potoczyć się zupełnie inaczej. Tacie postanowiłam opowiedzieć o wszystkim,wiedziałam, że to będzie dla niego bolesne i że świat mu się zawali, ale musiałam, on jeden musiał o wszystkim wiedzieć. Pani doktor doradzała mi w jaki sposób mam o tym rozmawiać, muszę być na to gotowa, żeby wszystko wyszło dobrze i żeby nikt nie zareagował zbyt pochopnie. Jeszcze nie dzisiaj, jest czas na zwierzenia, ale może w najbliższym czasie...
      Chyba dla nikogo nie jest łatwe rozstać się z kimś bliskim, dla mnie na pewno będzie to łatwiejsze, bo nie będę odczuwać bólu, ale tata, Justin, jeśli mnie naprawdę kochają, nie będzie im łatwo pogodzić się z tym co jest nieuniknione. To niewiarygodne, że gdy moje życie staje się poukładanie i kiedy chce mi się żyć, bo mam dla kogo, dowiaduję się czegoś, co zmienia wszystko. No ale cóż, chyba nie bez powodu mam na imię Destiny, wszystko co się dzieje w moim życiu, jest moim przeznaczeniem, a ja nie mam na nie żadnego wpływu, jest już za późno.
      Zobaczyłam jak drzwi od mojej sali się otwierają i zobaczyłam w nich mojego tatę, spodziewałam się, że przyjdzie. Gdy tylko zobaczyłam jego twarz, miałam ochotę wybuchnąć głośnym płaczem, na samą myśl, że będę musiała go zostawić samego, nie wiedziałam jak sobie poradzi, bo utrata bliskiej osoby nie jest łatwa, a tata już raz przez to wszystko przechodził.
-Cześć Słoneczko. Jak się czujesz? - zapytał siadając obok mnie.
-Dzisiaj trochę słabo, bo miałam badania – skłamałam, bo nie mogłam powiedzieć, że czuję się świetnie, ani nie mogłam podać prawdziwego powodu mojego złego samopoczucia.
-Rozmawiałem z lekarzem, powiedział, że za niecały tydzień będziesz mogła wrócić do domu, a wtedy będę się musiał tobą zaopiekować, nie będziesz mogła nic robić, bo będziesz osłabiona, ale damy radę. Jeśli będzie trzeba, to zatrudnię pomoc domową, bo wiem, że moich obiadów nie strawisz – uśmiechnęłam się blado, bo wiedziałam, że to wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane.
-Będziesz mógł się zamieniać z Justinem – wyszeptałam, żeby tata nie usłyszał, że łamie mi się głos.
-Obawiam się, że Justin nie będzie się z tobą spotykał – powiedział odwracając wzrok, a ja zamarłam, nie wierzyłam w to co usłyszałam.
-Że co?
-On ma swoje życie, żyje w beztrosce i wątpię, że będzie się chciał z tobą spotykać.
-Ale jak to? Rozmawiałeś z nim?
-Spotkałem go przed szpitalem – poczułam ukłucie w sercu, tata nie patrzył mi w oczy, jakby się bał tego, co w nich zobaczy.
-I co ci powiedział? - zapytałam, chociaż nie byłam do końca pewna czy chcę usłyszeć odpowiedź.
-Nic konkretnego nie mówił, ale tak sobie myślę, że przez studia nie będzie miał dla ciebie czasu.
-A powiedział ci wprost, że nie chce się ze mną spotykać? Może źle go zrozumiałeś? - miałam jeszcze nadzieję, że da się to wszystko jakoś wytłumaczyć.
-Nie wiem. Może. Ale mówiłem ci, że ten chłopak nie jest dla ciebie.
-Chcę zostać sama, jestem zmęczona – powiedziałam odwracając wzrok w stronę okna.
      Tata uszanował moją prośbę i wyszedł z mojej sali, a ja czułam jak wali mi się cały świat. Coś mi nie pasowało w tym wszystkim, wydawało mi się, że Justin mnie kocha, a tata raczej nie miałby powodów do tego, żeby mnie okłamywać. Niby jaki miałby mieć w tym wszystkim interes. Nie wymagałam od nikogo, żeby był ciągle przy mnie, a już na pewno nie chciałam nikogo brać na litość, nie chciałam być z nikim z litości. A Justin mógł tak ze mną postępować, obwiniał się o to, że przez niego chciałam odejść i nie chciał mnie krzywdzić, dlatego tak po prostu powiedział, że mnie kocha, choć tak naprawdę zrobił to z litości, smutne, ale prawdopodobnie prawdziwe. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale to wszystko pasowało do siebie. No cóż, myślałam, że spotkałam chłopaka, który nareszcie podzielał moje zainteresowania i sprawiał, że mogłam mu ufać, że mogłam mu powiedzieć naprawdę o wszystkim. Może się myliłam i znów zaufałam nieodpowiedniej osobie. Swoją drogą może to lepiej dla niego jeśli mnie nie kocha, będzie mu łatwiej po moim odejściu, a może nawet się wcale tym nie przejmie, bo nie byłam dla niego nikim ważnym. Dla niego to na pewno lepsze rozwiązanie,ale dla mnie chyba nie bardzo.
      Moje przypuszczenia z minuty na minutę stawały się coraz bardziej prawdopodobne. Nastawał wieczór, a Justina nie było, a przecież powiedział, że przyjdzie. Zapomniał? A może nie chciał przyjść? Może znudziło mu się użalanie się nade mną? Może po prostu już nie chciał patrzeć na to jak leżę w tym łóżku i czekam na śmierć? Każde z tych rozwiązań mogło być prawdziwe, ale czy było? Może odpowiedź była zupełnie inna?
To chyba nieodpowiednia chwila na zwierzenia, ale gdy wczoraj zastanawiałam się nad powodem dla którego chciałam popełnić samobójstwo, widziałam tylko bezsilność i bezradność. Nie wiedziałam jak pokierować swoim życiem, dlatego to zrobiłam. Zresztą gdy zastanawiam się nad tym głębiej, zdaję sobie sprawę, że chyba jednak nie chciałam odejść. Może chciałam zwrócić na siebie uwagę? Nie wiem. Wiem jedno. Gdybym naprawdę chciała się zabić, udałoby mi się to, wzięłabym wszystkie te cholerne tabletki, albo rzuciłabym się pod pociąg, albo skoczyła z mostu. Ale przecież nadal żyję, więc coś mnie musiało zatrzymać na tym świecie. Może specjalnie zadzwoniłam do Justina i powiedziałam mu gdzie jestem, może chciałam, żeby mnie uratował. Tylko chyba teraz żałuję tego co zrobiłam, bo on mnie uratował, a teraz nie daje znaku życia, nie dzwoni, nie pisze, nie przyszedł do mnie pomimo tego, że obiecał.
      Będę zmuszona przejść przez to wszystko sama, bez niczyjej pomocy. Będę walczyć z tym co przyniósł mi los, będę walczyć dopóki starczy mi sił. Stanę oko w oko ze śmiercią, będę walczyć. Muszę walczyć...I muszę wygrać.
      Usłyszałam otwierające się drzwi. Przez chwilę miałam nadzieję, że to Justin, jednak to była tylko pielęgniarka. Jak zwykle się do mnie uśmiechała i jak zwykle był to nieszczery uśmiech, bo przecież ona też wiedziała o tym co mnie czeka.
-Mam dla ciebie propozycję – podeszła do łóżka, spojrzałam na nią zaciekawiona, a ona wciąż się uśmiechała, jednak tym razem wydawało mi się, że był to szczery uśmiech. -Musimy przygotować cię do tego, że niedługo wyjdziesz ze szpitala. Dlatego zapraszam cię na krótki spacer po szpitalnym korytarzu – mimowolnie się uśmiechnęłam, miałam już dość leżenia na tym niewygodnym łóżku w przytłaczającej sali, w której można chwilami zwariować.
-Z miłą chęcią – pielęgniarka zaczęła coś robić przy tych wszystkich urządzeniach, po czym pomogła mi wstać z łóżka, myślałam, że będzie trudniej, że zaraz zemdleję, ale ja czułam się dobrze, może nawet lepiej aniżeli miałabym leżeć na łóżku.
      Przechadzałyśmy się powolnym krokiem zwiedzając korytarz szpitala, dotarłyśmy na mój ulubiony oddział, oddział noworodków, zatrzymałam się tam na moment i spojrzałam przez szybę na te wszystkie maleństwa. Były przesłodkie, niektóre płakały inne się śmiały, a jeszcze inne smacznie spały. Widok był nieziemski. Później przeszłyśmy przez odział onkologiczny, który nie był ani trochę przyjemny i zobaczyłam tam coś strasznego.
-Mogłabym tu przez chwilę posiedzieć, sama? - zapytałam pielęgniarkę, która wciąż mnie prowadziła. Wiedziała dlaczego chcę zostać sama, więc po prostu odeszła i poinformowała mnie, że przyjdzie za pięć minut i wrócimy do sali.
      Usiadłam na krześle, z którego miałam dobry widok na salę, na której leżała kobieta chora na raka. Na samą myśl o tej chorobie, przez moje ciało przechodziły dreszcze. Jednak nie to było najgorsze, kobieta wyglądała strasznie, była chuda i blada. Domyślałam się, że miała około trzydziestu lat, choć w tym stanie wyglądała na o wiele więcej. Obok niej siedział jak się domyślałam jej mąż, miał obrączkę na palcu, co właśnie na to wskazywało. Mężczyzna trzymał swoją żonę za dłoń i płakał, płakał jak małe dziecko, bo zdawał sobie sprawę, że jego ukochana w każdej chwili może odejść i już nigdy nie wrócić. Nie wiem czy mieli dzieci, nie znałam tego małżeństwa, ale wiedziałam, że się kochali, bo to chyba w takich sytuacjach tak naprawdę dowiadujemy się o uczuciach drugiej osoby. Ten mężczyzna kochał swoją żonę, ale był bezradny. Jedyną rzeczą jaką mógł dla niej zrobić, to po prostu być z nią w tych ostatnich chwilach jej życia. Ten widok był nie do zniesienia, a ja nie wyobrażałam sobie, że to ja mogłabym leżeć na miejscu tej kobiety i żeby mój ukochany czuwał nade mną. Nie chciałam tego. Kobieta cierpiała, rak to ciężka choroba, która wyżarła z niej wszystkie siły. To straszne uczucie patrzeć na czyjąś śmierć, a już na pewno na śmierć osoby, którą się kocha.
      Nagle wszystko się zatrzymało, łącznie z sercem kobiety. Byłam świadkiem śmierci, cierpienia, bólu, rozpaczy. Mąż tej kobiety zaczął jeszcze głośniej szlochać i nie mógł się powstrzymać, wiedział, że jego żona cierpiała, a gdy umarła, jej cierpienie się zakończyło. Jednak zabijała go świadomość tego, że już nigdy nie przytuli do siebie swojej ukochanej. Ta sytuacja była dramatyczna, zbiegli się lekarze i starali się jeszcze utrzymać kobietę przy życiu, jednak nic nie pomagało, tak musiało być i prędzej czy później ta chwila by nadeszła.
      Poczułam ucisk w sercu, pomyślałam, że to z powodu tej całej sytuacji, że ja też ją na swój sposób przeżyłam, płakałam tak samo jak jej mąż, nie znałam tej kobiety, była dla mnie obcą osobą, ale jej śmierć spowodowała, że poczułam jakbym traciła kogoś ważnego. Myśl, że ktoś kiedyś będzie musiał przeżywać to samo co ten mężczyzna po mojej śmierci mnie dobijała...
      Zrozumiałam, że nie mogę doprowadzić do tego, żeby Justin widział jak odchodzę, a potem rozpaczał. Nie chciałam tego. Wiedziałam, że rozstanie się z nim będzie najlepszym rozwiązaniem, że wtedy on sobie z tym wszystkim jakoś poradzi. Może szybciej zapomni. Tak, to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. A jeśli on mnie jeszcze choć trochę kocha, zrozumie moje moją decyzję i ją uszanuje.
      Kolejny ucisk w sercu, poczułam jak robi mi się słabo, czułam, że dzieje się coś niedobrego.
Uderzenie gorąca, potem kolejny ucisk w sercu, dreszcze. Obraz przed oczami zaczął mi się zamazywać. Słyszałam tylko jak ktoś wypowiada moje imię, ale słyszałam to jakby za mgłą, dźwięki były niewyraźne, a obraz przed oczami stawał się już bardzo zamazany. Nic więcej nie pamiętam, poczułam tylko jak spadam, spadam z czegoś wysokiego i lecę, lecę bardzo długo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate