1.11.12

[18] "Dobrze, jeśli pan chce, mogę zniknąć z jej życia raz, na zawsze."

     Kiedy dotarłem do domu, poczułem zmęczenie, ogromne zmęczenie. Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Teraz, kiedy wiem, że wszystko jest już dobrze, a przynajmniej powinno być, kamień spadł mi z serca i myślę, że chociaż przez kilka godzin będę mógł spać spokojnie. Ulżyło mi, gdy Destiny się do mnie uśmiechnęła i powiedziała, że mnie kocha, wtedy poczułem, że o nic już nie muszę się bać, no może poza tym, że ktoś kiedyś będzie próbował mi ją odebrać. Na przykład ten Tommy. Chyba nawet nie potrafię opisać tego uczucia, gdy zobaczyłem go w drzwiach. Bałem się. Na dodatek on mówił wszystko, żeby mnie upokorzyć i pokazać, że jestem gorszy. A chyba najgorsze jest to, że miał rację. To przeze mnie Destiny leżała w szpitalu, to przeze mnie chciała odebrać sobie życie. Czułem się jak morderca... Przecież, gdyby ona tego nie przeżyła, gdyby coś jej się stało, zrobiłbym sobie to samo, nie zwracałbym uwagi na nic, nie obchodziłoby mnie to, co pomyślą ludzie, zrobiłbym to, żeby być blisko niej, bo tak jak już mówiłem, zrobiłbym dla niej wszystko. Uśmiech na jej twarzy jest bezcenny i nieważne jak wysoką cenę musiałbym za niego zapłacić...nieważne.
      Po szybkim prysznicu, położyłem się i od razu zasnąłem, jak małe dziecko, po takich wrażeniach, wcale się nie dziwię. Nic mi się nie śniło, nic, kompletnie nic, jedna, wielka czarna dziura. Może to i lepiej, dzięki temu miałem spokojniejszy sen. Obudziłem się po dziesiątej, ubrałem i pobiegłem do kuchni, Lisa przygotowała śniadanie dla Matta, a ja wyciągnąłem wszystkie produkty na to, żeby zrobić sobie kanapki.
-Ej, śniadanie na stole – usłyszałem za plecami głos mojego brata. -Sam tego nie zjem – spojrzałem na niego niepewnie, pomimo tego, że już niby było pomiędzy nami normalnie, to ja wciąż miałem taką fobię, że on może sobie ze mnie stroić żarty, żeby po raz kolejny mnie upokorzyć. -No nie stój tak, siadaj. Nie ugryzę cię – zająłem miejsce naprzeciwko niego i nałożyłem sobie czegoś co chyba było jajecznicą, a wyglądało jak jakieś wykwintne danie. No nie powiem, bo smakowało mi, chociaż czułem się trochę dziwnie... -Co ty taki przestraszony? - zapytał śmiejąc się.
-Ostatnio razem jedliśmy śniadanie lub cokolwiek w dniu śmierci mamy – powiedziałem i spuściłem głowę.
-Minęło trochę czasu i dlatego musimy to nadrobić. Jedziesz dzisiaj do Destiny? - zapytał, a ja spojrzałem na niego zdziwiony, bo nie spodziewałem się, że może go to interesować, choć w sumie to chyba jest dobrym aktorem i mógł udawać, że go to interesuje.
-Właśnie za chwilę się tam wybieram – poinformowałem go.
-To mam coś ode mnie dla ciebie dla niej – zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc ani słowa. -Lisa – kobieta oderwała się od swojego zajęcia i od razu wiedziała co ma zrobić. Przyniosła do kuchni wielki bukiet róż, nadal niczego nie rozumiałem. -Po prostu jej to daj – wstałem i odebrałem kwiaty od kobiety. -Nie musisz dziękować.
      Bez słowa wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do przedpokoju. Wziąłem kurtkę i wyszedłem z domu. Otworzyłem samochód i włożyłem kwiaty do środka. To było trochę dziwne, od niego dla mnie dla niej. Znów doszukiwałem się jakichś podtekstów, ale wszystko wskazywało na to, że to się wydarzyło naprawdę, a jego gest był szczery. Może Matthew przez to wszystko naprawdę coś zrozumiał, choć w sumie nie chciało mi się w to wierzyć. No cóż, życie jest pełne niespodzianek.
      Dojechałem pod szpital, szybko znalazłem się w środku, prędko ruszyłem do sali, w której znajdowała się Destiny. Jeszcze przez chwilę nie mogłem tam wchodzić, bo miała wizytę lekarzy, ale po kilku minutach mogłem się z nią zobaczyć. Nie wyglądała najlepiej, ale po tym co przeżyła, nie oczekiwałem, że będzie wyglądać jak gwiazda filmowa w pełnym makijażu. Chociaż w tej chwili i tak była dla mnie najpiękniejsza. Kochałem ją. Podszedłem do łóżka i musnąłem jej usta, smakowała pomarańczowo, zaśmiałem jej się w usta na tą myśl i się od niej odkleiłem.
-Kocham cię – wyszeptała, miłe przywitanie.
-To sen? - zapytałem, na co ona się uśmiechnęła. Poczułem, jak Destiny mnie szczypie. Zabolało. -Auć, za co?
-To nie sen...
-Jak się czujesz? - zmieniłem temat.
-Yyy...Już lepiej – powiedziała po chwili zastanowienia. - Będę żyła, brzuch już tak bardzo nie boli i niedługo będę mogła wyjść do domu. Wciąż robią mi dodatkowe badania, a za chwilę mam spotkanie z psychologiem choć zupełnie nie wiem po co, było minęło, nie chcę do tego wracać. Najchętniej wróciłabym już do domu. A te kwiaty to dla mnie? - zapytała wskazując na bukiet, który trzymałem w dłoni.
-Nie, przyniosłem je jednej z pielęgniarek, strasznie miła i zgrabna – zaśmiałem się. -W sumie to te kwiaty nie są ode mnie... Są od Matta – Destiny przez chwilę nie wiedziała jak ma na to zareagować, najpierw, była przerażona, potem zaskoczona, a potem sam nie wiem.
-Miło z jego strony – spojrzała mi w oczy. -Między wami już dobrze? - włożyłem kwiaty do wazonu i usiadłem na krześle przy łóżku.
-Jeśli masz na myśli to czy się odmieniliśmy, to chyba tak. A jeśli chodzi ci o sprawy pomiędzy nami, to nie wiem, pogodziliśmy się, przynajmniej tak mi się wydaje, przedwczoraj rozmawialiśmy normalnie pierwszy raz od kilku lat, a dzisiaj zjedliśmy razem śniadanie. Dziwnie się czułem, przez te wszystkie lata, przyzwyczaiłem się do tego, że jestem gorszym bratem Matthew Biebera, a teraz wszystko się zmienia, a ja nie wiem co mam z tym zrobić.
-Nie musisz się bać ze mną o nim rozmawiać. Nie będę chciała się zabić po raz drugi. Fakt, Matt mnie skrzywdził, bo chciał mnie wykorzystać, ale nie bój się, kocham cię, a on jest twoim bratem. Jest jaki jest, ale chyba ma serce... Może teraz będzie wszystko dobrze... - mówiąc ostatnie zdanie, głos jej się załamał, a po jej policzku poleciało kilka łez, nie wiedziałem co się dzieje.
-Ej, co się stało? Powiedziałem coś nie tak? – zapytałem łapiąc ją za dłoń. Mocno ścisnęła mnie za rękę. Zacisnęła powieki, ale po chwili je otworzyła i spojrzała na mnie.
-Przepraszam – wyszeptała.
-Mi możesz powiedzieć. Co się dzieje? - zapytałem najłagodniej jak potrafiłem.
-Nic się nie dzieje, po prostu chciałabym już wrócić do domu i spędzić trochę czasu z najbliższymi, z tobą, żałuję tego co zrobiłam, najchętniej cofnęłabym czas, ale wiem, że nie mogę. Oczywiście nie myśl sobie, że to przez ciebie, błagam nie obwiniaj się, ugh... muszę się już zamknąć... - czułem, że nie powinienem wnikać w to dalej, wiedziałem, że Destiny nie chce ze mną o tym rozmawiać, nie chciałem, żeby musiała przechodzić przez to wszystko po raz kolejny.
-Przepraszam cię, ale muszę już lecieć, może wpadnę potem, muszę jeszcze załatwić parę spraw – nie był to najlepszy moment na pożegnanie, bo nie chciałem jej zostawiać w takim stanie, ale musiałem, bo ta niepewność mnie dobijała. -Za chwilę przyjdzie do ciebie psycholog, porozmawiacie sobie, a ja może wieczorem przyjadę, dobrze?
      Dziewczyna smutno pokiwała głową, wstałem pocałowałem ją w głowę, po czym wyszedłem z pomieszczenia. Oparłem się o ścianę i głęboko odetchnąłem. Jak miałem się nie obwiniać o to, co zrobiła, jak miałem się nie obwiniać o to, że przeze mnie osoba, którą kocham najmocniej w świecie leży w szpitalu podłączona do tych wszystkich urządzeń, a ja nawet nie wiem, co tak naprawdę jej jest, nie wiedziałem niczego i musiałem się tego jak najszybciej dowiedzieć, bo ta cholerna niepewność mnie zabijała.
      Zobaczyłem lekarza, więc postanowiłem go o wszystko wypytać, nie liczyłem na to, że powie mi wszystko ze szczegółami, bo lekarze nigdy się do tego nie palą, ale chciałem chociaż wiedzieć, czy ona z tego wyjdzie, czy wszystko z nią w porządku.
-Panie doktorze, chciałem zapytać o stan zdrowia mojej dziewczyny.
-Chodzi o Destiny z sali 313? - zapytał przyglądając mi się.
-Zgadza się – odpowiedziałem pewnie.
-Na początku jej stan był poważny – miałem wrażenie, że lekarz dokładnie zastanawiał się nad każdym wypowiadanym słowem. -Teraz już jest lepiej, o wiele lepiej, pana dziewczyna lada moment wyjdzie ze szpitala, ale to oczywiście nie będzie koniec jej leczenia, przez jakiś czas nie będzie mogła wykonywać żadnych ciężkich prac, nawet minimalny wysiłek fizyczny jest niewskazany, wie pan co to oznacza? - spojrzał na mnie znacząco, a ja po chwili zastanowienia pokiwałem głową. - Poza tym na początku będziemy musieli się często spotykać na wizytach, Destiny będzie musiała być stale monitorowana. Rozumie pan, nie chcemy, żeby jej stan się pogorszył. A teraz przepraszam, muszę wracać do pacjentów – powiedział, po czym odszedł.
      Coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało, nie rozumiałem po co miałaby być pod stałą opieką lekarzy, przecież w gruncie rzeczy nie wzięła tych tabletek dużo, przynajmniej z tego co mi wiadomo, więc nie powinno być więcej problemów z jej zdrowiem. Oczywiście ja nie studiowałem medycyny i nie mam kilkudziesięciu lat praktyki. Nie mnie przychodzi stawiać diagnozę. Oczywiście ja dopilnuję osobiście, żeby Destiny się nie przemęczała, będzie żyła jak księżniczka, jestem jej to winien.
      Powoli ruszyłem do wyjścia ze szpitala, w sumie to nie miałem nic ważnego do załatwienia. Jedyną ważną sprawą była właśnie rozmowa z lekarzem i w sumie to spodziewałem się, że będzie trudniejsza i bardziej bolesna. Choć wiedziałem, że jest inna rozmowa, którą będę musiał odbyć, a prawdopodobnie będzie najtrudniejszą rozmową w moim życiu. Była to rozmowa z jej ojcem, wcale bym się nie zdziwił, gdyby on zabronił mi się z nią spotykać, zdaję sobie sprawę z tego, do czego zdolny jest ojciec by ochronić swoją córkę. Wystraszyłem się, że mam jakąś moc sprawczą, bo kiedy tylko pomyślałem o jej ojcu, on pojawił się na mojej drodze i minąłem go w drzwiach wyjściowych szpitala. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co zrobić, co powiedzieć. Jednak nie musiałem się tym martwić, bo ojciec Destiny mnie w tym wyręczył, zatrzymał mnie, a ja nie mogłem nie wykonać jego polecenia.
-Musimy porozmawiać – zaczął. -Chodźmy przed szpital, tam nie będzie nam nikt przeszkadzał – jak polecił tak zrobiliśmy, wyszliśmy na zewnątrz. -Pewnie zdajesz sobie sprawę z tego, że moja córka jest dla mnie najważniejsza i mam tylko ją, a w jednej chwili mogłem ją stracić. Pewnie nie wiesz jak to jest stracić kogoś bliskiego, jedyną osobę, która trzyma cię przy życiu...
-Myli się pan. Kilka lat temu umarła moja mama i niech pan mi uwierzy, wcale nie było mi łatwo utrzymać się wśród żywych, bo po jej śmierci wszystko się zmieniło... - spuściłem wzrok.
-Ale nadal żyjesz, więc coś cię jeszcze na tym świecie trzymało. Zrozum, że bez Destiny moje życie nie ma sensu, nie chcę, żeby kiedykolwiek taka sytuacja się powtórzyła. Masz swoje poukładanie życie, nie wiesz jak to jest...
-Nie zna mnie pan, nic pan o mnie nie wie. Kocham pana córkę, kocham Destiny i niech mi pan wierzy lub nie, chcę dla niej jak najlepiej. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, zapobiegłbym temu wszystkiemu...Gdybym tylko mógł...
-Może lepiej by było gdybyś przestał się z nią widywać – nie wierzyłem w to co powiedział ojciec dziewczyny, bez której nie mógłbym żyć.
-Dobrze, jeśli pan chce, mogę zniknąć z jej życia raz, na zawsze. Tylko czy zastanawiał się pan, co Destiny na to? Zastanawiał się pan jak zareaguje, gdy się o tym dowie? - nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, co jednocześnie było dla mnie jednoznaczną odpowiedzią.
      Zostawiłem mężczyznę w miejscu, w którym przed chwilą rozmawialiśmy, zostawiłem go i wiedziałem, że zastanawia się nad tym wszystkim co mu powiedziałem. Nie chciałem go szantażować, ani nic z tych rzeczy, chodziło mi tylko o szczęście Destiny, a nie wiem, czy gdybym zerwał z nią kontakt, ona byłaby szczęśliwa, tylko ona to wie. Nie chcę jej odciągać od ojca, nie miałbym serca, wiem, że to jej najbliższa rodzina, ojciec sam ją wychował, a ja wiem coś na ten temat, na temat wychowywania się z jednym rodzicem, to nie jest nic przyjemnego. Może zbyt drastycznie go potraktowałem, ale przecież dla mnie to też był cios, nie mógłbym tak z dnia na dzień przestać się do niej odzywać, potrzebowałem jej i nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Tak, to straszne jak człowiek może się uzależnić od drugiej osoby, to strasznie niebezpieczne, to czasami może nawet zabić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate