1.11.12

[16] "Życie bez niej nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu."

-Kocham Cię Justin – usłyszałem w słuchawce jej łamiący się głos, a na sercu zrobiło mi się cieplej.
-Proszę cię nie rób głupstw – powtórzyłem, ale Destiny już tego nie usłyszała, bo się rozłączyła.
      Musiałem działać, wiedziałem, że Destiny nigdy nie rzuca słów na wiatr. Wiedziałem, że jest zdolna do wszystkiego, ale przecież nie mogła się tak po prostu zabić i odejść. Nie mogła mnie zostawić, nie mogła zostawić swojej rodziny. Może nie powinienem tego mówić, ale jest egoistką, przecież chciała wszystkich zostawić.
      Na szczęście wiedziałem, że Destiny wróciła i pojechałem za nią. Nieważne w jaki sposób się tego dowiedziałem, bo chyba nie powinienem się przyznawać do tego, że ją śledziłem. Byłem blisko celu, nie więcej niż pół godziny drogi, ale pół godziny w tym przypadku to mogło być za długo, mogłem nie zdążyć. Ale musiałem być dobrej myśli. Musiałem zdążyć ją uratować, musiałem zdążyć zanim będzie za późno.
Jechałem coraz szybciej, czułem jak podwyższa mi się poziom adrenaliny we krwi. Byłem zdeterminowany, musiałem ją uratować, to było w tej chwili najważniejsze.
      Kiedy po dwudziestu minutach wysiadłem z samochodu, zobaczyłem jej samochód, czyli naprawdę tu była. Wszedłem w głąb parku. Rozglądałem się na wszystkie strony, było już ciemno, a ja nie pomyślałem o tym, żeby zabrać ze sobą latarkę. W końcu zauważyłem sylwetkę blondynki opartej o konar drzewa. Podbiegłem do niej i wziąłem jej twarz w dłonie, była nieprzytomna.
-Destiny, obudź się – potrząsnąłem nią, ale ona nie zareagowała, bałem się, że ja tracę. -Destiny, nie zostawiaj mnie, kocham cię – wziąłem ją na ręce, a z jej dłoni wypadło pudełko po tabletkach, schowałem je do kieszeni i biegiem ruszyłem z nią w stronę samochodu. Położyłem ją na tylnym siedzeniu, a sam usiadłem za kierownicą. Drżącą ręką włożyłem kluczyk do stacyjki i odpaliłem samochód. Musiałem jak najszybciej dojechać do szpitala. Wiedziałem, że Destiny jeszcze żyła, ale była nieprzytomna, nie wiedziałem ile wzięła tych tabletek, a jak się domyśliłem były to tabletki nasenne.
      Odwróciłam się i spojrzałem na Destiny, leżała taka niewinna i bezbronna, to nie mogło się tak skończyć, ona nie mogła umrzeć, miała przed sobą całe życie. Czułem się winny, to przeze mnie, wszystko przeze mnie...
      Dojechałem pod szpital, zatrzymałem samochód, wziąłem Destiny na ręce i pobiegłem z nią w stronę drzwi. Zacząłem wołać lekarza, ale nikt nie reagował, więc zacząłem krzyczeć głośniej i dopiero wtedy ktoś mnie usłyszał i mi pomógł. Nie wiem co działo się później, bo byłem tak roztrzęsiony, że nie wiedziałem gdzie jestem. Pamiętam jedynie miły głos pielęgniarki, która starała się mnie uspokoić, a kiedy słowa już nie wystarczały, podała mi leki uspakajające.
      Siedziałem na korytarzu czekając na jakąkolwiek wiadomość o stanie Destiny, nie mogłem tak siedzieć bezczynnie, myślałem, że za chwilę zwariuję. Kiedy usłyszałem otwierające się drzwi do sali, gwałtownie wstałem.
-Co z nią? - zapytałem lekarza.
-Nie mogę powiedzieć panu niczego konkretnego – odpowiedział i tak po prostu sobie poszedł.
Oparłem się o ścianę i się po niej osunąłem, musiałem czekać, bo zostało mi tylko czekanie i modlitwa.
-Justin! - usłyszałem i odwróciłem głowę. Każdego bym się tu spodziewał, ale nie mojego brata.
-Co ty tu robisz? Jak się dowiedziałeś...
-Nie pytaj! Co z nią?
-Nie chcą mi niczego powiedzieć.
-Będzie dobrze – usiadł obok mnie. Nie było widać po nim, że się przejmował, on nigdy się niczym nie przejmuje.
-Nic nie będzie dobrze, mogliśmy ją zabić, ona może przez nas umrzeć – powiedziałem łamiącym się głosem. -Zjebaliśmy sprawę...
-Bez przesady – powiedział obojętnie.
-Bez przesady? Ty chyba nie wiesz co mówisz!
-Sam się zgodziłeś na ten układ. Nikt cię do tego nie zmuszał.
-Zgodziłem się, bo Destiny to wspaniała dziewczyna, a ty chciałeś ją wykorzystać. Ale jednak pierwszy raz zrobiłeś coś dla mnie, no może nie chciałeś mnie uszczęśliwić ani nic z tych rzeczy, ale wiedziałeś, że mi na niej zależy i nie zrobiłeś czegoś, żeby znów pokazać, że jesteś lepszy...
-Ja lepszy? - zapytał zdziwiony.
-A nie? Wszyscy wciąż powtarzają jaki to Matthew jest wspaniały, Matthew jest idealny, Matthew świetnie śpiewa, Matthew jest sławny i wszyscy go kochają. Nie widzisz tego? Dosyć, że jesteś idealny, to jeszcze na każdym kroku starasz się mnie upokorzyć – Matt spojrzał na mnie tak, jakbym nie wiedział o czym mówię.
-Nie wiedziałem, że tak się czujesz – powiedział łagodnym tonem, którego chyba jeszcze nigdy nie słyszałem z jego ust. -Zawsze chciałem być lepszy, bo ci zazdrościłem – prychnąłem.
-Mi? Niby czego? Tego, że jestem taką ofiarą losu?
-Nie. Zazdrościłem ci tego, że potrafisz grać na gitarze i innych instrumentach, ja pomimo tego, że się uczyłem, to nie potrafiłem niczego zagrać, a tobie wszystko przychodziło z taką łatwością. Pierwszy nauczyłeś się czytać, jeździć na rowerze... A wiesz czego zazdrościłem ci najbardziej? - spojrzałem na niego. -Tego, że miałeś lepszy kontakt z mamą. Denerwowało mnie to, że zawsze się z tobą bawiła i z tobą rozmawiała, oczywiście ze mną też spędzała czas, ale i tak zawsze miałem wrażenie, że ciebie kochała mocniej. Może to śmieszne, ale zazdrościłem ci nawet tego, że gdy wieczorami opowiadała nam bajki, to siadała na twoim łóżku.
-Mama zawsze traktowała nas tak samo.
-Uwierz mi, nie zawsze.
-Więc przepraszam jeśli masz przeze mnie smutne wspomnienia z dzieciństwa – powiedziałem obojętnie. -Ja wcale nie mam lepszych...
-Oboje od zawsze uprzykrzaliśmy sobie życie, więc może czas zakopać topór wojenny?
-A to wróci zdrowie Destiny?
-Nie, ale może w końcu będziemy braćmi...
-Nagle okazuje się, że potrafimy ze sobą rozmawiać, szkoda, że tak późno się opamiętaliśmy.
-Lepiej późno niż wcale.
      Zobaczyłem jak wyciąga do mnie dłoń, nigdy bym się tego po nim nie spodziewał, nigdy bym nie pomyślał, że to on jako pierwszy wyciągnie do mnie rękę na zgodę. Spojrzałem na niego i uścisnąłem jego dłoń. Poczułem jakąś taką ulgę, ulgę, że nareszcie nie będę musiał się martwić o to, czy mój brat mnie upokorzy po raz kolejny.
-Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – poklepał mnie po ramieniu.
-Musi, nie wybaczyłbym sobie, gdyby Destiny umarła. Cholera, ona musi żyć – złapałem się za głowę.
-Kochasz ją – stwierdził.
Drzwi do salonu się otworzyły i pojawił się w nich lekarz z powagą na twarzy, podniosłem się i stanąłem obok niego.
-Jest pan kimś z rodziny? - zapytał, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć.
-Jestem jej...chłopakiem.
-Proszę powiadomić jej rodziców lub opiekunów.
-Oczywiście, ale co z nią? Mogę ją zobaczyć? - zapytałem błagalnym tonem.
-Może pan wejść na pięć minut. Jest osłabiona, więc proszę jej nie zamęczać. Zrobiliśmy jej płukanie żołądka, ale na szczęście dziewczyna nie wzięła tych tabletek dużo, w innym wypadku, mogłaby nawet zapaść w śpiączkę...
-Rozumiem i dziękuję – odwróciłem się do Matta.
-Idź do niej, a ja jakoś delikatnie spróbuję poinformować jej ojca.
      Nigdy bym nie powiedział, że w najtrudniejszej chwili mojego życia, będzie przy mnie właśnie mój brat. Przecież jeszcze kilka dni temu się nienawidziliśmy, a teraz?
Niepewnie otworzyłem drzwi do sali i zobaczyłem bladą Destiny, która wyglądała jak cień samej siebie, choć nawet wtedy była dla mnie najpiękniejszą istotą na ziemi. Usiadłem obok jej łóżka i złapałem ją za rękę, która ona zabrała.
-Dlaczego chciałaś to zrobić? - dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę i obdarzyła mnie smutnym spojrzeniem. -Dobrze wiesz jak bardzo cię kocham.
-Po co mnie ratowałeś? Nie rozumiesz, że już nie chcę żyć – wyszeptała i wtedy zauważyłem, że po jej policzkach spływały łzy.
-Kocham cię, nie mogłem tak po prostu pozwolić ci odejść – powiedziałem łamiącym się głosem.
-Ale ja nie chcę żyć, zrozum... - otarłem łzy z jej policzków i się do niej zbliżyłem, spojrzałem jej w oczy, w których było tyle bólu. Zbliżyłem się do niej jeszcze bardziej i delikatnie musnąłem jej usta.
-Kocham cię – powiedziałem po raz kolejny.
-Dlaczego to zrobiłeś? Teraz zaczynam żałować, że chciałam się zabić. No może wszystkiego nie żałuję, bo gdybym żałowała, że się w tobie zakochała, to bym zgrzeszyła – położyła dłoń na moim policzku, widziałem jaką jej to sprawiło trudność.
-Nie umrzesz, będziesz żyła długo, razem ze mną, umrzesz jako pomarszczona staruszka w ciepłym łóżku, a ja wtedy będę leżał obok ciebie, razem przeniesiemy się na tamten świat i będziemy żyli wiecznie, ale zanim umrzemy to zrobimy sobie gromadkę dzieci i będziemy patrzeć jak dorastają – Destiny delikatnie się uśmiechnęła, a jej uśmiech mógł rozświetlić całe miasto.
-Ale obiecaj mi, że o nie będą bliźniaki – zaśmiałem się. -A teraz zaśpiewaj mi coś – wyszeptała.
      Złapałem ją za rękę i zacząłem śpiewać piosenkę. Blondynka delikatnie się uśmiechnęła, a ja czułem, że mam przy sobie wszystko czego potrzebuję. Tak, ta dziewczyna była wyjątkowa, wiedziałem to i wiedziałem też, że nie mogę jej stracić. Mało brakowało, a już by jej przy mnie nie było. Do końca życia sobie tego nie wybaczę, mogłem ją zabić, tak, to właśnie ja przyczyniłem się do tego, że moja miłość mogła w jednej chwili odejść bezpowrotnie. Już nigdy nie ujrzałbym jej błękitnych oczu, które śmieją się razem z nią. Życie bez niej nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu. Na szczęście teraz mam ją i nikomu nie pozwolę jej skrzywdzić, nikomu... Przyglądałem się jak powoli zasypia, wciąż dla nie śpiewałem, dla niej mogłem zrobić wszystko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate