31.10.12

[15] "Kocham Cię Justin"

     Spotkanie z Justinem kompletnie mnie rozłożyło. Byłam teraz tykającą bombą emocjonalną, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Pojawił się wtedy, kiedy nie chciałam go widzieć, ale pojawił się też wtedy kiedy potrzebowałam go najbardziej. Tak wiem, zaprzeczam sama sobie, nie chciałam go widzieć, bo tak bardzo mnie zranił i oszukał, ale potrzebowałam go, bo byłam przy nim szczęśliwa. Chyba niepotrzebnie dałam mu nadzieję całując go, nie żałuję, bo mogłam poczuć mój ulubiony smak, czyli smak jego ust, ale według mnie zachowałam się egoistycznie, wiedziałam, że mnie kocha, a kiedy odejdę, będzie cierpiał.
      Na dodatek Tommy ciągle jest przy mnie, zajmuje się mną, troszczy się o mnie. Jakby chciał załagodzić moje cierpienie. Znał mnie jak nikt inny, wiedział jaka jestem wrażliwa. Zresztą sam nie raz sprawił, że przez niego płakałam i było mu z tym źle. Może czas wspomnieć o naszym związku. Byłam z Tommym ponad rok. Dużo przeżyliśmy i myśleliśmy, że przetrwamy wszystko. Zaczęło się normalnie, przyjacielskie spotkania, a później randki, zresztą byliśmy przecież paczką przyjaciół razem z Jane i wyszło jak wyszło. Tommy, starszy ode mnie o dwa lata, był pewny siebie, imprezował, pił alkohol, popalał papierosy, początkowo mnie to nim denerwowało, ale z czasem się przyzwyczaiłam. Sama nigdy nie próbowałam tych rzeczy, bo po prostu się brzydziłam. Zawsze byłam nieśmiała, grzeczna, spokojna, starałam się trochę zmienić Toma, jakoś go uspokoić, groziłam, że jak się nie zmieni, to z nim zerwę, ale na niego to nie działało, tylko się denerwował. Zresztą podejrzewam, że wiedział jak bardzo go kocham i nie mogłabym od niego odejść. Po każdej kłótni przychodził, przepraszam, przytulał, całował w czoło i mówił, że już ostatni raz mnie tak potraktował. A ja? Za każdym razem mu wierzyłam i dawałam mu drugą, trzecią, piątą, dziesiątą szansę. Naprawdę, tak bardzo go kochałam. Był moją pierwszą miłością, byłam mu w stanie wybaczyć wszystko, nawet zdradę. I to był błąd, bo on to wykorzystał. Na jednej z imprez mnie zdradził i sam mi się do tego przyznał. Wybaczyłam mu, ale już mu nie ufałam. Właśnie to było powodem, że to co było między nami się posypało. Potem się przeprowadziłam i przestałam utrzymywać z nim kontakt. Strasznie się zmieniłam. Już ani trochę nie przypominałam dziewczyny sprzed tego związku, już nie byłam taka naiwna. Nie ufałam tak ludziom, ale Justinowi, a właściwie Mattowi zaufałam i po raz kolejny się sparzyłam. Ale teraz już wiem jak sobie z tym poradzić. Najlepiej ze wszystkim skończyć.
      Siedziałam sama w mieszkaniu Tommiego, który poszedł coś załatwić, jestem mu wdzięczna za to, że jest przy mnie, nie podejrzewałam, ze po tym wszystkim będziemy mogli ze sobą rozmawiać. Fakt, że minęło trochę czasu, a czas przecież leczy rany. Było mi naprawdę miło, że tak się mną zaopiekował. Tylko nie wiedziałam co mam o nim myśleć, przecież miał dziewczynę, a mnie chwilami traktował jak swoją kochankę. Nie miałam zamiaru być powodem rozpadu jego związku. Fakt, że coś między nami było, ale co było już nie wróci.
      Sięgnęłam po swoją torebkę i wyjęłam z niej telefon, o którym całkiem zapomniałam. Dwadzieścia siedem nieodebranych połączeń, czterdzieści dwa od Justina i piętnaście od Alice. Na dodatek jakieś trzydzieści esemesów. Musiałam dać tacie jakiś znak życia. Nie zdobyłam się na zadzwonienie, wysłałam wiadomość, w której napisałam, że u mnie wszystko dobrze i że jestem bezpieczna. Wiedziałam, że to go nie uspokoi, ale nie mogłam zadzwonić, nie chciałam mu tego wyjaśniać, jeszcze nie teraz. Wrzuciłam telefon do torby i zaczęłam szukać w niej chusteczek, żeby otrzeć łzy, które bez przerwy spływały po moich policzkach. Zamiast chusteczek natknęłam się na coś zupełnie innego. Znalazłam bransoletkę od Justina, nie wiedziałam jak się tam znalazła, ale to nieważne. Całkiem o niej zapomniałam, zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Obejrzałam dokładnie każdą zawieszkę. Zatrzymałam się na tych dwóch serduszkach. Miały oznaczać miłość do muzyki i Matta, ale przecież ja go nie kochałam. Kochałam na pewno, ale nie Matta. Z nim nie miałam wspólnej pasji, zainteresowań, nie mogłam z nim porozmawiać na każdy temat, bo on wolał wciąż nawijać o tym jaki jest wspaniały.
      Zrozumiałam, że muszę coś zrobić ze swoim życiem, ciągle musiałam o czymś decydować. Miałam przecież dopiero osiemnaście lat, powinnam była wtedy dobrze bawić się na jakiejś imprezie, a nie zastanawiać się nad sensem mojego życia. Czasami łudzę się, że obudzę się w swoim łóżku, a to wszystko okaże się moim kolejnym, chorym snem. Chciałabym obudzić się i znów poczuć jak to jest gdy twoim jedynym zmartwieniem jest to, co na siebie włożysz. Może to śmiesznie, ale tęsknię za tym.
Chyba właśnie takie sytuacje skłaniają do refleksji. Ja też zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, czułam się niepewnie, nie wiedziałam na czym stoję. Moje serce czekało na decyzję mojego rozumu. Przecież kogoś kochałam, kogoś, kto był dla mnie dobry, kogoś, kto o mnie dbał, kogoś, kto również mnie kochał, kogoś, kto mnie oszukał i okłamał. Przeważało dobro, ale zło bardzo mnie raniło, znów musiałam wybierać. Miałam zdać się na rozum czy na serce? Otarłam łzy z moich zaróżowiałych policzków i wyciągnęłam z torebki długopis i kartkę. Zaczęłam pisać wiadomość dla Tommiego. Napisałam, że dziękuję za wszystko co dla mnie zrobił. Pożegnałam się z nim i dodałam, że żegnaj oznacza, że już nigdy się nie zobaczymy. Położyłam kartkę na stoliku i biorąc wcześniej torbę, wyszłam z mieszkania zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegłam po schodach, chciałam jak najszybciej znaleźć się daleko od budynku, nie mogłam przecież spotkać się z Tommy, nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zatrzymał, a już na pewno nie on.
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam do domu, no może nie całkiem do domu, bo tam nie miałam zamiaru wraca, ale chciałam wrócić, bo tu nie znalazłam rozwiązania swoich problemów. Nigdzie go nie znajdę, muszę sobie ze wszystkim poradzić sama. Podróż zajmowała bardzo dużo czasu, a ja miałam go bardzo mało. Żałowałam, że nie mam mocy jak superbohater i nie potrafię szybko się przemieszczać. Jechałam pięć godzin, a kiedy dotarłam w wyznaczone sobie miejsce, słońce już zachodziło. Usiadłam pod drzewem, było mi cholernie zimno, ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Najważniejsze było to, czy zdobędę się na odwagę i zrobię to, co sobie zaplanowałam.
      Wyjęłam telefon z torebki i przez chwilę się w niego wpatrywałam, ale po chwili wybrałam numer. Do kogo? Chciałam zadzwonić do trzech bliskich mi osób, do Justina, do taty i do Alice. Jako pierwszy wybrałam numer Justina, chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Pożegnania nie są łatwe, a zwłaszcza z osobą, którą się kocha.
      Pierwszy sygnał, drugi, trzeci...W końcu usłyszałam jego łagodny, ciepły, ale zmartwiony głos.
-Destiny? - po moim policzku spłynęła łza.
-Dzwonię, żeby się pożegnać, chciałam po raz ostatni usłyszeć twój głos.
-Gdzie jesteś? - zapytał spanikowany.
-Jestem w miejscu, gdzie pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz, a ja tego nie odwzajemniłam. Proszę, nie przyjeżdżaj tu. To i tak nie ma sensu.
-Destiny?! Co ty chcesz zrobić?!
-Obiecaj, że nigdy o mnie nie zapomnisz – powiedziałam łamiącym się głosem.
-Destiny! Nie rób głupstw!
-Obiecaj! - wykrzyczałam, a po moich policzkach popłynęły słone łzy.
-Obiecuję, ale Destiny nie rób niczego, czego później możesz żałować!
-Już niczego nie będę żałować. Nie będę miała na to czasu – przerwałam na chwilę. -Kocham Cię Justin – wyszeptałam i szybko się rozłączyłam.
      Wybuchłam głośnym płaczem. Było mi tak trudno, ale nie mogłam zostać, chciałam, ale nie mogłam, musiałam odejść i zostawić wszystkich i wszystko co było dla mnie ważne. Musiałam odejść, już na zawsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate