31.10.12

[05] "Stoicie pod jemiołą."

     Po wczorajszym wieczorze, po tych słowach Matta, po tym jak odnosił się do rodzonego brata, nie wiem co myśleć. Ciągle zastanawiam się, co sprawiło, że tak się nie szanują. Przecież Matthew jest taki opiekuńczy kiedy jest ze mną, nie rozumiem dlaczego, gdy w pobliżu jest Justin, aż wieje od niego nienawiścią. Może to właśnie Justin jest złym bratem, choć wczoraj wydał mi się naprawdę miły i towarzyski, a ja wiem co mówię, bo znam się na ludziach. Koniecznie muszę go bliżej poznać i nakłonić do tego, żeby opowiedział mi co pomiędzy nimi tak naprawdę zaszło. Od mojego chłopaka pewnie nawet siłą bym tego nie wyciągnęła.

      Dziś Wigilia, spadł śnieg i dopiero wtedy poczułam magię Świąt Bożego Narodzenia. Kiedy wstałam, przypomniało mi się, że tata wyznaczył mi zadanie, czyli ubranie choinki. Było to moje coroczne zajęcie i chociaż to się nie zmieniło, bo tak jak podejrzewałam, Lauren wprowadziła swoje zasady i tradycje, o których z tatą nigdy nie słyszeliśmy. Około dwunastej skończyłam ubieranie drzewka, więc postanowiłam pójść do Matthew, miałam nadzieję, że jeszcze go złapię przed wyjazdem na koncert. Wczoraj się trochę pokłóciliśmy, ale na szczęście wytłumaczyłam mu dlaczego na wczorajszym koncercie zastąpił go Justin, na początku nie mógł zrozumieć tego, że jego brat naprawdę nie chciał mu zniszczyć kariery, a wręcz przeciwnie.
      Matthew powiedział mi, że wyjeżdża o trzynastej, więc powinnam zdążyć. Kiedy dotarłam na miejsce zapukałam do drzwi, które po chwili otworzył mi Justin, najpierw zawahałam się czy to nie Matthew, ale to nie był on. Byli do siebie tak uderzająco podobni, że bałam się, że kiedyś ich pomylę i wyjdzie z tego naprawdę wielka afera.
      Justin miał na rękach swojego małego braciszka. Wyglądali razem tak słodko. Zaczęłam zazdrościć bliźniakom, że oprócz siebie nawzajem, mają jeszcze młodsze rodzeństwo, a ja jestem jedynaczką.
-Przyszłaś pożegnać się z Mattem? - weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Pokiwałam twierdząco głową. -Spóźniłaś się, pojechał piętnaście minut temu, menager kazał mu wyjechać wcześniej i zrobić jeszcze jedną próbę, po tym co wczoraj wykręcił.
Zasmuciłam się, usłyszałam czyjeś kroki, a po chwili zauważyłam Jeremiego z wielką walizką.
-Dzień dobry – przywitałam się. -Wyjeżdżają państwo gdzieś? - zapytałam zaciekawiona.
-Tak, spędzamy święta w górach.
-To fantastycznie – zachwyciłam się.
-Tak, święta w górach to świetna sprawa.
-To może ja już pójdę, nie chcę przeszkadzać, Wesołych Świąt – powiedziałam i złapałam za klamkę.
-Poczekaj – zatrzymał mnie Jeremy. -Może ty spróbujesz przekonać Justina do tego, żeby pojechał z nami – spojrzałam na szatyna, jego mina mówiła wszystko.
-Obawiam się, że nie mam na to żadnego wpływu – uśmiechnęłam się.
-Nie lubię gór i nie przekonacie mnie do tego, żebym spędził tam święta, na dodatek moje ulubione święta – wyglądał jak mały chłopiec, który się przed czymś buntuje.
-To może spędzisz te święta ze mną i z moją rodziną? - zaproponowałam, choć nie wiedziałam czy był to najlepszy pomysł, ale przecież w święta nikt nie powinien być sam. A Justin jest przecież bratem mojego chłopaka. Mogłam tym sposobem wreszcie dowiedzieć się dlaczego bliźniacy się nie szanują. Jeremy wziął Jaxona na ręce i zostawił nas samych.
-Nie, wolałbym zostać w domu. Będę tylko przeszkadzać.
-Przestań, przecież nikt nie powinien być sam w święta – spojrzałam na niego w taki sposób, że byłam pewna, że przestanie się wykręcać.
-Nie chcę robić kłopotu, a poza tym, nie mam prezentu dla twojej mamy i taty.
-Moja mama nie żyje, mieszkam z tatą, jego partnerką i jej synem – spuściłam głowę.
-Przepraszam, nie wiedziałem.
-Nikt nie chce od ciebie żadnego prezentu. To co? Jak będzie?
-Czułbym się niezręcznie – pokręciłam głową. Justin był uparty jak osioł.
-Zrobisz jak zechcesz. Osiemnasta ci pasuje? - spojrzał na mnie niepewnie. Zrobiłam maślane oczy i wtedy wymiękł.
-Nie mam innego wyjścia – uśmiechnął się szeroko. Podałam mu adres i po chwili byłam już w drodze do domu.
      Kiedy byłam już na miejscu, weszłam do środka, Lauren robiła coś w kuchni, a taty nie było, co mnie zdziwiło. Postanowiłam zapytać o to Lauren, która oczywiście znała odpowiedź, tata był na zakupach. Wiedziałam, że nawet jakbym bardzo chciała dogadać się z Lauren, to to by nie wypaliło, bo ona sama mnie od siebie odpycha, więc ja się na siłę nie będę prosić o to, żeby ze mną porozmawiała.
Poszłam do swojego pokoju i tam postanowiłam zaczekać na tatę. Na schodach minęłam Nicka, który uśmiechnął się do mnie na przywitanie. Ogólnie to wydawał się miły, ale mając taką oziębłą matkę nie wiadomo co może ukrywać.
      Minęło trochę czasu, usłyszałam głos mojego taty dobiegający z dołu, postanowiłam zejść i poinformować go o tym, że będziemy mieli gościa na Wigilii.
-Tato? Możemy pogadać? - skinął tylko głową, przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie. - Zaprosiłam do nas na Wigilię kolegę, a w zasadzie to brata mojego chłopaka. Mówiłam ci, że Matt wyjechał, jego ojciec z żoną też, a on jakoś niespecjalnie jest zżyty ze swoją rodziną. Wiem, że powinnam cię najpierw zapytać, ale samo jakoś tak wyszło.
-Nic nie szkodzi, dobrze wiesz, że jestem bardzo gościnny, szkoda tylko, że to nie twój chłopak spędzi z nami święta, chciałbym go w końcu poznać i ocenić czy nie spotykasz się z jakimś nieodpowiednim chłopakiem.
-Czyli się nie gniewasz? - chciałam się upewnić.
-No pewnie, że nie – pocałowałam tatę w policzek i pobiegłam do swojego pokoju.

      Usłyszałam dźwięk dzwonka, więc szybko pobiegłam je otworzyć, stał za nimi Justin, był trochę skrępowany, ale kiedy mnie zobaczył od razu się uśmiechnął. Zaprosiłam go do środka, po chwili znaleźliśmy się w salonie, wszyscy siedzieli już przy stole.
-Poznajcie Justina – tata podszedł do nas i podał szatynowi dłoń, którą on po chwili uścisnął.
-Dzień dobry – przywitał się ze wszystkimi.
-Siadajcie – polecił mój tata.
-Czekajcie – zatrzymała nas Lauren. -Stoicie pod jemiołą – spojrzałam niepewnie w górę.
-No fajnie, że ją tu powiesiliście, pasuje do wystroju i do choinki – starałam się udawać, że nie mam pojęcia o co chodzi.
-Lauren chyba nie chodziło o to, że tu pasuje, ale o tą tradycję – wtrącił się mój tata.
-Tato...
-No chyba nie chcecie mieć pecha w miłości – sytuacja była krępująca i nie wiedziałam jak mam się zachować. Spojrzałam na Justina, który był równie zawstydzony i zakłopotany jak ja.
-Niech ci będzie – pocałowałam Justina w policzek, ale zrobiłam to tak szybko, że nawet się nie zorientował kiedy to zrobiłam. - Siadajmy już – zmieniłam temat.
      Po zjedzonej kolacji, która minęła bardzo miło, nadeszła pora na prezenty, moja ulubiona część Wigilii. Po kolei wyciągałam je spod choinki i rozdawałam. Jako pierwszy wyciągnęłam prezent dla Nicka ode mnie, nie wiedziałam czy mu się spodoba, ale kupiłam mu koszulkę podobną do tych, które nosi na co dzień.
-Dzięki, jest świetna – uśmiechnął się i wywnioskowałam z tego, że mówi szczerze.
      Następny prezent podałam Lauren, nie mogłam być niczego pewna, bo spodziewałam się, że perfumy, które jej kupiłam nie będą jej się podobać i wyleje je do zlewu, tymczasem ona tylko za nie podziękowała – dobre i to. Prezent dla taty był jak najbardziej od serca, kupiłam mu zegarek na rękę, żeby już nigdy się nie spóźniał. Dla Justina też miałam prezent, kupiłam go kiedy wybierałam prezent dla Matthew. Były to perfumy, nie miałam pojęcia co innego mogłabym mu kupić, nie znałam go aż tak dobrze, a perfumy raczej się nie zmarnują, a muszę powiedzieć, że to mój ulubiony zapach.
Było jeszcze wiele prezentów od taty, od Nicka i od Lauren, na koniec Justin wyciągnął swoje prezenty. Nikt od niego niczego nie chciał, ale on musiał zrobić swoje.
-To dla pana – wręczył torebkę mojemu tacie. -Nie wiedziałem czym się pan interesuje, a to się zawsze przyda – w torebce była butelka wina. Tata spojrzał na niego podejrzliwie. -To z kolekcji mojego taty – wyjaśnił.
-Świetny prezent, tak się składa, że też mam małą kolekcję. Trafiłeś z prezentem – szatyn się uśmiechnął.
-Dla pani też mam drobiazg – wręczył Lauren pudełko. -I dla ciebie – podał prezent Nickowi. -Od razu mówię, że nie wiem czego słuchasz, więc zdałem się na mój gust.
      Lauren otrzymała szal, elegancki, z dobrego materiału, widać było, że jej się spodobał. Nick dostał płytę i widocznie Justin idealnie trafił w jego gust.
      Przyszła pora na mnie. Justin wręczył mi małe pudełeczko, spojrzałam na niego i niepewnie przyjęłam prezent, po czym go otworzyłam. W pudełeczku znajdowała się bransoletka.
-Pomyślałem, że skoro chodzisz z piosenkarzem to muzyczne zawieszki będą pasować – obejrzałam dokładnie bransoletkę. Wszystkie zawieszki były naprawdę genialne. Fortepian, mikrofon, słuchawki, gitara, nutka, klucz wiolinowy i coś co w sumie nie pasowało do reszty, ale oznaczało miłość do tego wszystkiego, czyli dwa złączone ze sobą serduszka.
-Jest prześliczna, dziękuję – szczerze się do niego uśmiechnęłam.
      Poprosiłam go, żeby pomógł mi ją zapiąć. Prezent mu się udał. Pasował do mnie nie tylko dlatego, że mój chłopak jest piosenkarzem, ale też dlatego, że muzyka to moja pasja.
-To co, pośpiewamy teraz trochę. Destiny, zagrasz nam? - spojrzałam na wszystkich, nie chciałam grać przy kimś, zazwyczaj robiłam to w samotności, nigdy nie grałam ani nie śpiewałam, gdy był przy mnie ktoś obcy. W końcu się przełamałam i usiadłam przy fortepianie.
      Zaśpiewaliśmy kilka kolęd, miło spędziliśmy czas. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam, że to prawdziwe święta. Zawsze byłam tylko ja i tata, nie czuliśmy się samotni, ale jednak gdy jest więcej ludzi, to jest o wiele weselej. Byłoby jeszcze fajniej, gdyby Lauren na moment się rozluźniła i przestała się tak boczyć, ale cóż niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniają.
-Na mnie już pora – powiedział Justin wstając od stołu. -Dziękuję za zaproszenie – spojrzał na mnie.
-To ja cię odprowadzę – wstałam i razem z szatynem ruszyłam w stronę drzwi, wzięliśmy kurtki i wyszliśmy na zewnątrz.
-W zasadzie to jestem autem.
-To odprowadzę cię chociaż do samochodu – uśmiechnęłam się.
-Nie wiedziałem, że grasz na fortepianie.
-Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, ale o tym akurat nie wie nawet moja najlepsza przyjaciółka – wyznałam.
-Skąd ja to znam – powiedział pod nosem, ale i tak to usłyszałam, nie wiedziałam jednak co miał na myśli. Spojrzałam na niego pytająco. -Też trochę gram na fortepianie i na gitarze, ale i tak nikogo to nie obchodzi – powiedział to w taki sposób, jakby go to wszystko nie obchodziło. Znaleźliśmy się już przy samochodzie, a ja miałam dosłownie chwilę, żeby go zapytać o to, co mnie nurtowało.
-Pewnie razem z Mattem chodziliście na lekcje grania na instrumentach.
-Matt i instrumenty – prychnął. -Bardzo śmieszne – otworzył drzwi do auta. -Będę już leciał – uśmiechnął się. -Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie.
      Justin wszedł do auta i po chwili odjechał. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Odjechał, a w mojej głowie pojawiało się coraz więcej pytań. Nie rozumiałam czegoś. Jakim cudem Matt mógł pisać piosenki, skoro nie umie grać na żadnym instrumencie? Teksty, nie mam nic przeciwko, ale jakim cudem zapisał nuty. Nienawidzę gdy ktoś mnie okłamuje. A jeżeli te piosenki nie były jego, to czyje? Jest tylko jedna możliwość...Zeszyt należał do Justina.

      Wróciłam do domu, pomogłam Lauren posprzątać ze stołu. O dziwo kobieta była wyjątkowo miła i nie pokazywała swoich humorów. Później poszłam się położyć. Kiedyś w Wigilię do późna siedziałam z tatą, często wychodziliśmy na wieczorne spacery, a przed snem słuchałam jego opowieści. Nieważne, że jestem już prawie dorosła, chyba nigdy z tego nie wyrosnę.
      Kiedy leżałam w łóżku, wpatrywałam się przez okno w gwiazdy. Tego wieczora świeciły tak jasno. Usłyszałam pukanie do drzwi. To mój tata, wszedł do pokoju i usiadł na skraju łóżka.
-Chciałaś zasnąć bez mojej opowieści? - zapytał.
-Myślałam, że skoro Lauren z nami mieszka, to... - nie dokończyłam.
-To że Lauren z nami mieszka, nie oznacza, że staniesz się dla mnie kimś obcym, mniej ważnym.
-A nie jestem już trochę za stara? - tata zaśmiał się pod nosem.
-Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką – pogłaskał mnie po głowie.
-No dobrze. Opowiadaj już – pogoniłam go.
-Była Wigilia. Studiowałem, a do domu rodzinnego miałem daleko. Jako student było u mnie krucho z kasą, więc zostałem w akademiku. Była nas tam garstka. Na kolację zjadłem kanapki, a pod wieczór jako że nie miałem co robić, wybrałem się na spacer. Wtedy uważałem, że to moje najgorsze święta i nawet nie podejrzewałem, że mogą się tak zmienić. Poszedłem na rynek, gdzie stała ogromna choinka, która podobno spełniała marzenia, moje się spełniło, więc coś w tym jest. Ludzie przychodzili tam całymi rodzinami, robili sobie z nią zdjęcia, ja jeden byłem sam. Stanąłem pod choinką i spojrzałem w górę, Czułem się jak krasnoludek obok takiego wielkiego drzewa. Obok mnie stało jakieś młode małżeństwo i sprzeczało się o jakąś błahostkę. Odwróciłem się w ich stronę. Nie przejmowali się tym, że ludzie na nich patrzą. Zaśmiałem się pod nosem i wtedy mój wzrok zatrzymał się na niewysokiej szatynce, która również śmiała się z małżeństwa. Patrzyłem na nią i czekałem aż ona spojrzy w moim kierunku. Aż w końcu się to stało. Patrzeliśmy sobie tak w oczy i uśmiechaliśmy się do siebie. Do dziś nie wiem jak się na to zdobyłem, ale podszedłem do niej i tak rozpoczęła się nasza znajomość – tata skończył swoją opowieść, a ja wciąż nie mogłam oderwać od niego wzroku. Niby było to takie banalnie, spotkanie w Wigilię przerodziło się w miłość, ale dla mnie było to coś bardzo ważnego.
      Położyłam się wygodnie, byłam śpiąca. Słyszałam tylko jak tata zamyka drzwi od mojego pokoju. Później odpłynęłam w krainę snów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń

Translate