31.10.12

OPOWIADANIE 1: Jessica&Justin


BOHATEROWIE

Jessica Carlson
           A gdyby tak cofnąć czas i postąpić zupełnie inaczej. To co powiedziałam,na pewno nie zabrzmiałoby w ten sposób. A gdybyśmy spotkali się w innym miejscu, o innej porze? No właśnie, co wtedy.
A gdyby - te słowa powodują, że człowiek zaczyna zastanawiać się nad swoją przeszłością, nad tym co zrobił źle i co sprawiło, że jego losy się tak potoczyły. 
           Co by było gdyby? 
           Każdy z nas zadaje sobie to pytanie, ale nikt nie zna na nie odpowiedzi.

Justin Bieber
           Czasami źle postrzegamy sytuację. Oceniamy zdarzenie nie wiedząc, co tak naprawdę się dzieje. Właśnie wtedy popełniamy błąd. 
           A później źle przez nas oceniony człowiek, traci do nas zaufanie, które trudno odzyskać. Lecz z drugiej strony, jak mamy postąpić inaczej,jeżeli widzimy sytuację, która może oznaczać tylko jedno. 
Jest to kolejna rzecz, przez którą często tracimy bliskie nam osoby, które się na nas zawodzą, a przywrócenie wszystkiego do porządku nie jest takie łatwe jakby się mogło wydawać.

FABUŁA

      W naszym życiu czasami zdarzają się rzeczy, na które nie mamy wpływu. Czasami jest to nieodwracalne. Czasami jest to tylko początkiem naszych nowych problemów, z którymi jakoś będziemy musieli się uporać, choć nie będzie to łatwe.
      Życie nie jest łatwe i zawsze będzie pełne problemów, mniejszych czy większych.
      Na naszej drodze często stają ludzie, którzy życzą nam jak najgorzej, ale tacy ludzie nie są nawet warci naszej uwagi, mimo wszystko popełniamy błąd i się z nimi zadajemy, może nawet im ufamy.
      W tym trudnym dla nas czasie, warto mieć kogoś bliskiego, kogoś kto nam pomoże.
      Ale co jeśli nie mamy nikogo?
      Co jeśli wszyscy się od nas odwrócili?
      Wtedy jest o wiele trudniej, wszystko staje się bardziej skomplikowane. Można mieć tylko nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.
      Wreszcie, kiedy wszystko wraca do normy, szanujemy to co mamy. Każda chwila spędzona szczęśliwie, staje się wyjątkowa. Często jest tak, że jedno miłe i dobre zdarzenie powoduje falę następnych. Przyjaciele wracają. Odnajduje się miłość życia. Jednak w naszej pamięci zostają wspomnienia, one nie znikają jak za sprawą magicznej różdżki, to wszystko zostaje gdzieś głęboko w nas. To, że przyjaciele nas zawiedli, a miłość odeszła.
      Takich wspomnień nie da się wymazać, nawet gdyby się bardzo chciało.


PROLOG


      Pamiętam, kiedy byłam małą dziewczynką i wierzyłam w bajki, marzyłam o tym jakie będzie moje życie. Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie mnie do zamku na wzgórzu. Leżałam w nocy w łóżku, zamykałam oczy i całkowicie i niezaprzeczalnie w to wierzyłam. Święty Mikołaj, Zębowa Wróżka - byli na wyciągnięcie ręki, Ostatecznie dorastam. Pewnego dnia otworzyłam oczy, a bajki zniknęły. Większość ludzi zamienia je na rzeczy i ludzi, którym mogą ufać, ale rzecz w tym, że nie można całkowicie zrezygnować z bajek, bo prawie każdy z nas nadal chowa w sobie iskierkę nadziei, że któregoś dnia otworzy oczy, a to wszystko stanie się rzeczywistością. Pod koniec dnia wiara to zabawna rzecz. Pojawia się, kiedy tak naprawdę tego nie oczekuję. To tak jakbym pewnego dnia odkryła, że baśń może nieco różnić się od moich wyobrażeń. Zamek może nie być zamkiem. I nie jest ważne "długo i szczęśliwie", ale "szczęśliwie teraz". 

*

"Szczęście i radość nie spadają jak manna z nieba, trzeba zmagać się z otoczeniem i ze sobą, ale zło zostaje ukarane, a dobro zwycięża. W bajkach zawsze."


ROZDZIAŁ 1

And the truth is that I realy miss

      Siedziałam z dziewczynami na jednej z ławek znajdujących się na szkolnym korytarzu. Wyłączyłam się z rozmowy i patrzyłam na jeden punkt na ścianie.
-Czekasz na swoich adoratorów? - z zamyślenia wyrwała mnie Katy.
-Co mówiłaś? - zapytałam, bo nie do końca zrozumiałam o co jej chodzi, ale gdy tylko na nią spojrzałam, od razu się domyśliłam.
-Czekasz na swoich adoratorów? - powtórzyła pytanie.
-Na nikogo nie czekam, a już na pewno nie na nich - w moim głosie można było usłyszeć nutę zdenerwowania.
-Nie twoja wina, że urodziłaś się piękna jak Afrodyta - wtrąciła się Jane.
-Zabawna jesteś, ale gdybyś była na moim miejscu nie byłoby ci do śmiechu - oburzyłam się.
-Do ciebie startuje aż dwóch kolesi, a do mnie ani jeden - Katy powiedziała to z cieniem zazdrości, ale wiedziałam, że tak nie jest.
-Idzie James! - poinformowała mnie Jane.
-Chowajcie mnie - zaczęłam udawać, że szukam czegoś w torbie, omal nie włożyłam do niej głowy. Musiało to wyglądać komicznie.
-Za późno, zauważył cię i idzie w naszą stronę.
-Super - odłożyłam torbę i odchyliłam głowę do tyłu. - Po prostu cudnie.
-Cześć Jess - wzięłam głęboki oddech i wymusiłam uśmiech.
-To my sobie już pójdziemy, prawda Katy? -patrzyłam na moje odchodzące przyjaciółki błagalnym wzrokiem. Moje oczy krzyczały: "Nie zostawiajcie mnie". Nie chciałam być sam na sam z Jamesem, bo domyślałam się jak to może się skończyć.
-Masz jakieś plany na dziś? - zapytał wprost.
-Jadę dzisiaj do dziadków - skłamałam. - Babcia ostatnio narzekała, że za rzadko ją odwiedzam.
-A jutro? - nie poddawał się.
-Jest piątek, więc zostanę tam pewnie do niedzieli - nie mogłam uwierzyć, że kłamstwa tak łatwo mi przychodziły.
-No trudno, jakoś będę musiał bez ciebie wytrzymać.
      Zadzwonił zbawienny dzwonek. Oczywiście nie obeszło się bez odprowadzenia mnie pod klasę. Miałam teraz angielski i zajmowałam miejsce obok Justina. Gdy weszłam do pomieszczenia, on już tam był. Jego wyraz twarzy podpowiadał mi, że na mnie czekał. Podeszłam do ławki i usiadłam.
-Cześć - przywitałam się.
-Cześć - uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że od razu poprawił mi się humor.
-Nauczyciel się spóźnia? - zapytałam, choć pytanie było głupie, bo skoro go nie było, to znaczy, że się spóźniał.
-Przynajmniej mamy chwilę, żeby porozmawiać - skrzywiłam się.
      Przez moment miałam ochotę krzyknąć "ratunku", ale na szczęście się powstrzymałam.
-Jeżeli chcesz zapytać o moje plany na dziś i weekend, to od razu powiem ci, że wyjeżdżam do dziadków.
-Ten, jak mu tam, James już z tobą rozmawiał? - nie musiałam odpowiadać, bo chłopak dobrze o tym wiedział.
      Do klasy wszedł nauczyciel i Justin momentalnie posmutniał. Oczywiście nie działo się to z powodu rozpoczęcia lekcji, tylko z powody Jamesa.
      Co chwilę zerkałam na szatyna. Był przygnębiony i nieobecny. Sama nie byłam lepsza. Zastanawiałam się nad tym wszystkim i doszłam do wniosku, że muszę coś zmienić w swoim postępowaniu. Jeżeli spotykam się, czy chociaż rozmawiam z Jamesem, to Justin się na mnie obraża. I odwrotnie. Z drugiej strony nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć któremuś z nich żeby zostawił mnie w spokoju. Po prostu nie potrafię wybrać jednego z nich. 
      Zadzwonił dzwonek, a szatyn szybko zabrał z ławki swoje książki, nie chowając ich nawet do plecaka wyszedł z klasy jako pierwszy. Po chwili również opuściłam pomieszczenie. Przez resztę dnia starałam się unikać moich znajomych. Wolałam być sama.
      Po zakończeniu lekcji wyszłam ze szkoły ze świadomością, że tego dnia straciłam przyjaciela. Przez fakt, że w szkole pojawił się James i zaczął się wokół mnie kręcić, Justin bardzo się zmienił. Już nie jest taki jak kiedyś.
      Wszystko zaczęło się w zeszłym miesiącu. Do szkoły doszedł nowy chłopak, co oczywiście wzbudziło wielki zamęt wśród reszty uczniów. Pierwszą lekcją jaką miałam w tym dniu była biologia. Pan Montgomery posadził nowego ucznia obok mnie, ponieważ po wyjeździe Mary siedziałam sama. Poznałam Jamesa i polubiłam. Wszystko było po staremu, ale dwa tygodnie później wszystko się skomplikowało. James zaczął mnie zapraszać na randki. Mnie to oczywiście nie przeszkadzało, był miły zabawny i przystojny. W zasadzie niczego mu nie brakowało.
      Niestety, gdy Justin dowiedział się o jego zalotach, zaczął z nim konkurować. W dzieciństwie byliśmy przyjaciółmi. Nasi dziadkowie mieszkają naprzeciwko siebie. Nasze mamy się przyjaźnią i razem wyjechały z rodzinnego miasta.
      Z biegiem lat nie spotykaliśmy się już tak często, bo zazwyczaj działo się to, kiedy przyjeżdżaliśmy do dziadków, a który normalny nastolatek wolny weekend poświęci na spotkania z dziadkami.
Lubiłam przebywać z Justinem. Rozśmieszał mnie, gdy byłam smutna, a gdy potrzebowałam się wygadać - wysłuchiwał mnie. Od pojawienia się Jamesa wszystko się zmieniło. Szatyn zaczął się dziwnie zachowywać w moim towarzystwie. Gdy widział mnie w obecności jego "rywala" lub gdy chociaż o nim wspominałam, od razu się denerwował i zmieniał temat. Kilka razy nawet próbował mnie pocałować, gdy widział w pobliżu Jamesa, za wszelką cenę chciał być od niego lepszy.
      Byłam przygnębiona myślą, że cały weekend muszę spędzić w domu, żeby nie narazić się na spotkanie z moimi "adoratorami".
      Gdy byłam już na rogu ulicy, na której mieszkam i ulicy obok, usłyszałam dźwięk mojej komórki. Pośpiesznie wyjęłam ją z kieszeni. Dzwoniła Katy, więc nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
-Tak, słucham.
-No hej, Jess - usłyszałam głos mojej przyjaciółki. - Słyszałam, że wyjeżdżasz dzisiaj do dziadków. James mi powiedział, podejrzewam, że pomyślał, że chcesz się wywinąć od randki, ale utwierdziłam go w tym, że naprawdę wyjeżdżasz - odetchnęłam z ulgą.
-Dziękuję ci, jesteś wielka.
-Domyśliłam się, że go okłamałaś, kiedy powiedział, że twoja babcia narzekała, że rzadko ją odwiedzasz, a przecież dopiero co u niej byłaś.
-Musiałam coś wymyślić, inaczej nie dałby mi spokoju - stanęłam na schodach przed drzwiami. - A może wpadniesz do mnie później, ja nie mogę wychodzić, bo mój plan na nic. Zadzwonię do Jane i zrobimy sobie babski wieczór. Możecie nawet zostać na noc, bo mama z dzieciakami faktycznie jedzie do dziadków.
-Pomyślę o tym i dam ci znać.
-No to czekam. Do zobaczenia.
      Rozłączyłam się i włożyłam telefon do kieszeni. Weszłam do domu, zdjęłam buty i kurtkę. Torbę położyłam na półce i weszłam do salonu. Charlie odrabiał lekcje, a Samantha układała klocki.
-Cześć brat, cześć siostrzyczko - ukucnęłam obok dziewczynki i pogłaskałam ją po główce.
-Już jesteś? - moja rodzicielka pojawiła się w pokoju. -Myślałam, że wrócisz dopiero za godzinę. Obiad jeszcze nie gotowy.
-Nie jestem jeszcze głodna. Mogę zaczekać.
-No to dobrze - mama uśmiechnęła się do mnie i wróciła do kuchni.
-Mamo? - poszłam za nią.
-Tak?
-Nie masz nic przeciwko temu, żebym zaprosiła Katy i Jane na noc?
-Nie, niech przyjdą, przynajmniej nie będziesz sama.
-Dzięki mamo.

      Po obiedzie mama spakowała siebie i dzieci i pojechała do dziadków, a ja czekając na Katy i Jane włączyłam telewizor. Nie trwało długo, a usłyszałam dzwonek do drzwi i pobiegłam je otworzyć. Wpuściłam moje przyjaciółki. Przyniosły ze sobą tyle toreb, jakby miały u mnie zamieszkać przynajmniej przez tydzień.
-Zrobiłyśmy zapady smakołyków - wytłumaczyły się gdy o to zapytałam.
-Pomyślałam też o filmach - dodała Katy.

      Obejrzałyśmy komedię romantyczną, która tradycyjnie dobrze się skończyła. Zjadłyśmy tyle słodyczy, że nie mogłyśmy się ruszyć.
-Oglądamy następny film? - zapytałam.
-Ale tym razem horror, mam już dość romansideł - zaproponowała Jane.

***
"Prawda o prawdzie jest taka, że rani. Więc kłamiemy."

"Oh, the truth hurts, and lies worse. How can i give anymore."



ROZDZIAŁ 2

Just tell me truth and nothing more.

      Obudziłam się i od razu wstałam. Mój pokój wyglądał jak pobojowisko. Wszędzie leżały ubrania. Przypomniało mi się, że wieczorem z dziewczynami zrobiłyśmy pokaz mody, tak dla zabawy. Później włączyłyśmy kolejny film i musiałyśmy usnąć, bo telewizor był włączony. Postanowiłam posprzątać leżące ubrania. Starałam się robić to po cichu, bo nie chciałam obudzić moich śpiących przyjaciółek.
      Poskładałam ubrania i włożyłam je do szafy. Gdy skończyłam, zeszłam na dół i po wejściu do kuchni nalałam sobie wody do szklanki. Usiadłam przy stole, odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona. To nie był najlepszy pomysł żeby objadać się tyloma słodyczami i przez całą noc oglądać telewizję, choć z drugiej strony właśnie po to zorganizowałyśmy taki babski wieczór.
-Dzień dobry! - podskoczyłam na krześle. Jane weszła do kuchni bezszelestnie.
-Ale mnie wystraszyłaś! Napijesz się czegoś? A może chciałabyś coś zjeść? - odpowiedziała.
-Nie, dzięki. Wczorajsze słodycze jeszcze mnie trzymają.
-Mnie też - skrzywiłam się. -Katy jeszcze śpi?
-Jak małe dziecko.
-Chyba wczoraj przesadziłyśmy -tyle słodyczy jak na jeden wieczór. Aż mnie mdli.
-Chyba nie tylko ze słodyczami przesadziłyśmy. Nie powinnyśmy z Katy tak na ciebie naskakiwać - przypomniała mi się wczorajsza rozmowa z dziewczynami. Poszło jak zwykle o Jamesa i Justina. Moje przyjaciółki trochę mnie ochrzaniły, że nie potrafię pomiędzy nimi wybrać. Opowiedziałam im historię o tym, że Justin się na mnie obraził i już nie muszę wybierać, bo los zrobił to za mnie.
-Nie ma o czym mówić - machnęłam ręką. - Zapomnijmy o tym.
-Ale...-nie dałam jej dokończyć.
-Nie ma żadnego ale... Może jednak coś zjemy, zabijemy smak tych słodkości.
-No dobrze.

      Gdy Katy i Jane poszły do swoich domów, ja zostałam sama. Najpierw usiadłam przed telewizorem i bezmyślnie przełączałam kanały nie mogąc zdecydować się na jeden. Zatrzymałam się na stacji MTV.
Najchętniej wybrałabym się na spacer, ale nie mogłam.
-Cholera! - powiedziałam sama do siebie.
      Byłam śpiąca, ale gdy spojrzałam na zegarek, stwierdziłam, że gdy teraz pójdę spać, nie będę mogła spać w nocy.
      Poszłam do swojego pokoju, stanęłam na środku i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Podeszłam do szafki i wyszukałam jakąś książkę. Usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać. Przeczytałam kilka stron i stwierdziłam, że i tak nic nie rozumiem z tego co czytam. Odłożyłam książkę na miejsce, znów stanęłam na środku pokoju. Odruchowo spojrzałam na zegarek. Minęło dopiero dwadzieścia minut odkąd robiłam to ostatni raz.
      Znów zeszłam na dół i poszłam do kuchni. Wpadłam na pomysł, żeby upiec ciasto. Chociaż wcale nie miałam zamiaru go jeść, to dla zabicia czasu zrobiłam coś pożytecznego.

      Kiedy wyciągnęłam placek z piekarnika była 19. Myślałam, że oszaleję. Robiłam tyle rzeczy, a czas jakby stanął w miejscu. Dlaczego akurat dzisiaj?!
      Położyłam placek na stół i usiadłam. Z nudów zaczęłam skubać jego wierzch. Gdy tak siedziałam usłyszałam, że ktoś wjechał na podjazd przed domem. Podeszłam do okna, to był samochód mojej rodzicielki. Uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy. Odetchnęłam z ulgą, bo uświadomiłam sobie, że nie będę musiała spędzać tego wieczoru samotnie.
-Jesteśmy - Charlie przybiegł do kuchni. - Upiekłaś placek? - od razu zaczął go skubać tak jak ja robiłam to przed chwilą.
-Czemu przyjechaliście dzisiaj? - zapytałam siadając obok niego.
-A nie wiem. Ja chciałem zostać, ale mama powiedziała, że musimy wracać, bo ty pewnie sama siedzisz w domu. Ale dobrze, że wróciliśmy, bo dobre to twoje ciasto - znów skubnął kawałek.
-Cześć! - usłyszałam mamę wchodzącą do kuchni z Samanthą. -Upiekłaś placek? - zaśmiałam się, bo moja rodzicielka również podeszła do stołu i skubnęła kawałek ciasta. -To chyba z nudów?
-Można tak powiedzieć - odpowiedziałam.
-Widzisz Charlie? Warto było wrócić wcześniej. Placek prosto z piekarnika. Jeszcze ciepły.
      Humor od razu mi się poprawił. Ważne było to, że w jakimś stopniu dzięki ich obecności nie obwiniałam się, a przy opowiadaniach Charliego zupełnie zapomniałam z jakiego powodu byłam smutna. Nie było go zaledwie jeden dzień, a on opowiedział mi tyle historii, jakby nie było go co najmniej przez tydzień.
-A wiesz, że w pobliżu było wesołe miasteczko i dziadek mnie tam zabrał. Było super! - młody aż podskoczył z radości.
-A ty nie jesteś trochę za stary na wesołe miasteczko? - zapytałam z uśmiechem.
-Mam dopiero dziewięć lat, a poza tym tym to jeszcze niedawno ty byłaś ze mną w wesołym miasteczku i nawet poszłaś ze mną na karuzelę - powiedział dumnie.
-Dobra, dobra, wygrałeś.
      I w ten sposób wieczór minął mi w mgnieniu oka, ale gdybym siedziała sama , zapewne ciągnąłby się w nieskończoność.
      Po wzięciu prysznica od razu poszłam spać. Zasnęłam bez problemów i obudziłam się dopiero rano.
Charlie przyszedł do mojego pokoju, a ja domyślałam się co się święci. I nie myliłam się. Poprosił mnie żebym poszła z nim na spacer, ale ja długo zastanawiałam się czy to dobry pomysł. Po długich namowach mojego brata, który kocha mnie tylko wtedy, gdy czegoś chce, zgodziłam się pójść pod jednym warunkiem. Gdyby ktoś pytał, czemu wróciłam tak szybko, to ma potwierdzić moją wersję. Na szczęście nie było takiej potrzeby, bo nie spotkaliśmy nikogo nieoczekiwanego.

      W poniedziałek weszłam do szkoły trochę zagubiona i zmęczona, ale w poniedziałki przecież to normalne. Najpierw nie wiedziałam, w którą stronę mam pójść. Prawdopodobnie miałam angielski, więc skierowałam się w stronę klasy. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie i zauważyłam, że do dzwonka zostały jeszcze dwie minuty. Szłam powoli, bo nigdzie się nie śpieszyłam. Gdy otworzyłam drzwi do klasy, zobaczyłam, że prawie wszyscy już są, Weszłam i usiadłam na swoim miejscu. Zaraz za mną do klasy wszedł Justin. Wyglądał na zadowolonego, ale gdy zauważył, że mu się przyglądam, odwrócił głowę i od razu przestał się uśmiechać.. Jego mimika twarzy nie mówiła nic konkretnego. Nie możliwe, żeby obraził się na mnie jeszcze za to, że pojechałam do dziadków i się z nim nie spotkałam. No faktem jest to, że tam nie pojechałam, ale też się z nim nie spotkałam. Szatyn podszedł do swojej ławki, która stała zaraz obok mojej. Usiadł bez słowa i bez żadnego gestu. Przez całą lekcję nawet na mnie nie spojrzał.
      Gdy zadzwonił dzwonek, szatyn znów jako pierwszy wyszedł z klasy. Zdobyłam się na odwagę i pobiegłam za nim, żeby go zatrzymać i z nim porozmawiać.
-Justin! Justin poczekaj! - chłopak nie chciał się zatrzymać, ale ja nie dawałam za wygraną. Pobiegłam szybciej i stanęłam mu na drodze. - Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać? - próbował mnie wyminąć i pójść dalej, ale zagrodziłam mu drogę.
-Ja nie chcę z tobą rozmawiać? - zadrwił? - To ty powiedziałaś, że na weekend jedziesz do dziadków, a ja głupi ci uwierzyłem. Uwierzyłem ci i pojechałem do swoich dziadków. Właśnie po to, żeby z tobą porozmawiać. Ale ciebie tam nie było. Widocznie wolałaś spotkać się z Jamesem - to zabolało. Jego słowa sprawiły, że poczułam się jak ostatnia kretynka. Jeszcze przez chwilę chłopak na mnie patrzył, ale po chwili ruszył w swoją stronę, a na odchodne dodał: - Życzę wam szczęścia, szczerze i z całego serca. - Chciało mi się płakać. Jakoś się powstrzymałam i usiadłam na najbliższej ławce. Musiałam się trochę ogarnąć. Odchyliłam głowę do tyłu po czym zamknęłam oczy.
-Cześć piękna - nawet nie drgnęłam, domyślałam się, że w moim otoczeniu prędzej czy później pojawi się dziś James. - Tęskniłem za tobą. No i chciałbym z tobą porozmawiać - mówił poważnym tonem, co było dziwne.
-O czym? Masz taką minę, że zaczynam się bać - uśmiechnął się do mnie, co mnie uspokoiło.
-Nie masz czego. Bo chodzi o to, że zbliża się nasz bal - jeszcze chyba nigdy nie widziałam, żeby James się tak denerwował. - No i wiesz chciałbym cię zapytać czy... czy... - zaczął się jąkać. Wiedziałam o co chce zapytać, ale nie miałam zamiaru psuć sobie zabawy. - No wiesz czy pójdziesz ze mną.
-Masz na myśli jako osoba towarzysząca? - miałam wrażenie, że się rumienię, ale nie było tego po mnie widać tak bardzo jak po Jamesie.
-Oczywiście. No to jak, zgadzasz się? - trochę się rozluźnił.
-No pewnie, że się zgadzam - odpowiedziałam. Nie chciałam z nim rozmawiać, a doszło do tego, że dzięki niemu poprawił mi się humor.
-To świetnie. Już nie mogę się doczekać.


***

"Prawdziwa miłość sprawia, że zależy ci na szczęściu drugiej osoby bardziej niż na własnym, bez względu na to przed jak bolesnymi wyborami stajesz."


ROZDZIAŁ 3

He turned out to be Mr Wrong

      Ostatnie dwa tygodnie były koszmarne. Justin nie odezwał się do mnie ani słowem, a na angielskim nawet zmienił miejsce i teraz siedzi obok Nicole, którą najprawdopodobniej zaprosił na bal. Takie chodzą plotki. Nie tylko o nich plotkują, ale także o mnie również. Na przykład o tym, że z Jamesem jesteśmy parą, co oczywiście jest jednym wielkim kłamstwem.
      W ciągu tych dwóch tygodni byłam  na zakupach z Katy i Jane. Kupiłyśmy sukienki, choć według mnie wcale nie była mi potrzebna, znalazłabym coś w szafie, ale moje przyjaciółki nie chciały o tym słyszeć. Twierdziły, że tym sposobem popełniłabym "totalne modowe samobójstwo".
      Kilka razy wybrałyśmy się do kina. Faktem było, że dobrze to na mnie działało. Idę z Jamesem na bal. Justin idzie z Nicole. Nie powinnam mieć wyrzutów sumienia i tak też było, ale ciekawiło mnie o czym Justin chciał ze mną porozmawiać, wtedy, gdy miałam być u dziadków. Bo przecież nie o pogodzie.
      Był piątek, następnego dnia bal. Wszyscy na szkolnym korytarzu o tym rozmawiali. Mnie to wszystko tak bardzo nie obchodziło. Nie interesował mnie kolor balonów na sali gimnastycznej, ani która dziewczyna będzie miała najładniejszą sukienkę. To żałosne. Dla mnie liczyła się dobra zabawa, w dobrym towarzystwie. 
      O dwunastej, czyli o porze lunchu poszliśmy na stołówkę. Wzięłyśmy po butelce napoju i usiadłyśmy do stolika. 
-No dziewczęta - Jane mówiła piskliwym głosem. - Jaki odcień różu mają wasze sukienki - razem z Katy parsknęłyśmy śmiechem.
-Malinowy róż, ale wiesz taka dojrzewająca malina - powiedziałam podobnym głosem.
-A moja sukienka szyta była na specjalne zamówienie, jest w kolorze futra Różowej Pantery.
      Śmiałyśmy się tak przez kilka minut, drwiąco rozmawiając o odcieniach różowego koloru. Oczywiście nie mam nic do osób, które lubią ten kolor, bo to jest wolny kraj. Zerknęłam przelotnie na drzwi do stołówki, nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Dziewczyny widząc moją minę, podążyły na moim wzrokiem i zobaczyły to co ja. Justin wszedł do pomieszczenia, ale nie sam. Przyszedł z Nicole. To nie był przyjemny widok, przynajmniej dla mnie.
-Ktoś tu jest zazdrosny - gdy spojrzałam na moje przyjaciółki, zauważyłam, że obie na mnie patrzą.
-Chyba nie macie na myśli mnie - zrobiłam wielkie oczy. 
-Owszem - zaczęła Katy. - Gdy tylko zobaczyłaś ich razem miałaś minę, jakbyś chciała kogoś zabić i stawiam, że pierwszą osobą, która zginęłaby z twojej ręki byłaby Nicole.
-Problem w tym, że ja wcale nie jestem zazdrosna. Po prostu...- nie dane mi było skończyć, bo przerwała mi Jane.
-Winny się tłumaczy. A przed nami nie musisz niczego ukrywać, przecież razem z Katy widzimy co się z tobą dzieje. Przyjęłaś zaproszenie Jamesa, bo nie chciałaś zrobić mu przykrości, ale w głębi serca pragniesz, żeby Justin się do ciebie odezwał i  żeby wszystko było jak dawniej - dziewczyna odetchnęła. Moje przyjaciółki znały mnie lepiej niż ja. 
-No dobra, niech wam będzie. Macie rację i nie mam zamiaru się wykłócać, że tak nie jest, ale Justin to mój przyjaciel, a w tej chwili, były przyjaciel i chcę dla niego jak najlepiej. Ale macie też rację, że chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej, bo nie czuję się dobrze z tym jak go potraktowałam - wygadałam się, choć i tak nie była to cała prawda. - I proszę was, nie mówmy już o tym. 

      Obudziłam się podekscytowana balem. Bez problemu wstałam, pościeliłam łóżko i zeszłam na dół. Zjadłam śniadanie w towarzystwie Charliego, który ciągle opowiadał o czymś, o czym nie miałam pojęcia. Zagadał mnie przez dobrą godzinę, a ja tylko od czasu do czasu potakiwałam, choć tak naprawdę myślami byłam daleko. Później kolejną godzinę Charlie katował mnie swoją ulubioną kreskówką.
-Jessica, ktoś do ciebie - usłyszałam głos mojej rodzicielki poprzedzony dźwiękiem dzwonka. Wstałam i odetchnęłam z ulgą, że nie musiałam dłużej oglądać bajek z moim bratem,
-Cześć - to były moje przyjaciółki z wielkimi torbami i jak się domyślam z sukienkami okrytymi pokrowcami.
-No cześć - odpowiedziałam zdziwiona ich obecnością. - A co wy tu robicie o tej porze? - zapytałam, choć nawet nie wiedziałam, która jest godzina.
-To chyba my cię powinnyśmy zapytać, co ty o tej porze robisz w piżamie - uniosła się Katy.
-Jest 14! A bal zaczyna się o 18 - poinformowała mnie Jane.
-Więc w czym problem, mamy cztery godziny, a ja się tak długo przecież nie będę ubierała - dziewczyny spojrzały na mnie w taki sposób, że się przestraszyłam.
      Poszłyśmy do mojego pokoju, a moje przyjaciółki zaczęły wyciągać z toreb wszystkie "narzędzia" do upiększania. Czułam się trochę jak żołnierz na służbie, bo musiałam wykonywać ich polecenia. Na początek musiałam wziąć prysznic, więc wzięłam potrzebne rzeczy i poszłam do łazienki. Starałam się siedzieć tam jak najdłużej, żeby uchronić się przed torturowaniem. Miałam problem z codziennym rozczesywaniu moich włosów, a one chciały mi robić jakieś fikuśne fryzury.
      Wyszłam z łazienki, gdzie siedziałam prawie godzinę, wróciłam do pokoju, a na fotelu fryzjera siedziała Katy. Jane świetnie radziła sobie z czesaniem długich blond włosów dziewczyny. Podkręcała je na lokówkę, a później delikatnie układała. Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Później ty siadasz na fotel - poinformowała mnie Jane.
       Brunetka dopracowywała fryzurę Katy. Doskonaliła ideał. Później ja usiadłam na krzesło, a Jane zaczęła rozczesywać moje pokudłaczone włosy, nie było to miłe uczucie, więc zamknęłam oczy i starałam się myśleć o czymś zupełnie innym. Po chwili usłyszałam dźwięk suszarki, a gdy włosy były już suche brunetka, zaczęła robić coś z nimi. Raz zbierała je na bok, raz do tyłu, raz do góry, a kiedy w końcu się na coś zdecydowała, włączyła prostownicę do prądu. Po trzydziestu minutach moja fryzura była już w zupełności gotowa. Nie było to coś wielkiego, ani szykownego i właśnie dlatego mi się spodobało.
      Teraz razem z Katy musiałyśmy spróbować uczesać Jane, nie był to najlepszy pomysł, bo fryzjerki z nas żadne, ale pomogłyśmy jej pokręcić włosy, a z resztą poradziła sobie sama.
      Zrobiłyśmy sobie makijaż, co było dla mnie kolejną udręką. Zauważyłyśmy, że mamy jeszcze godzinę. Nie spodziewałam się, że to wszystko zajmie nam tak dużo czasu. Postanowiłyśmy włożyć już sukienki. Katy miała na sobie czarną sukienkę na jedno ramię. Dobrała do tego dodatki w tym samym kolorze. Wyglądała po prostu bajecznie. Jane ubrała granatową sukienkę, bez ramiączek.  Wybrała do tego brązowe dodatki, które świetnie do wszystkiego pasowały. No a ja włożyłam ciemnoniebieską sukienkę, która jak dla mnie była za krótka, bo uważam, że nie powinnam pokazywać moich nóg, bo ich nie lubię, nie podobają mi się, ale moje przyjaciółki uważały inaczej, a ja nie miałam innego wyjścia.
      Zeszłyśmy na dół, a kiedy zobaczyła nas moja mama, w jej oczach pojawiły się łzy. Wiedziałam o czym pomyślała: "Moja mała córeczka już wcale nie jest taka mała. Jak ten czas leci". Na szczęście moja rodzicielka powstrzymała lecące łzy i w końcu się odezwała.
-Wyglądacie jak księżniczki - zachwyciła się.
-Mamo, tylko nie płacz - przytuliłam moją rodzicielkę.
      Rozmawiałyśmy przez chwilę, ale po pięciu minutach usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Jak się domyślałyśmy byli to nasi partnerzy, którzy umówili się że po nas przyjadą. Pożegnałam się z mamą i otworzyłam drzwi, stał tam tylko James, którego na nasz widok najwidoczniej zatkało. Po chwili zauważyłam też stojących obok samochodu partnerów moich przyjaciółek. Briana - chłopaka Jane i Scotta - kolegę Katy.
      Wyszłyśmy z domu i zamknęłyśmy za sobą drzwi. Zeszłyśmy po schodach, James nadal stał na werandzie. Stanęłam w połowie, gdyż zorientowałam się, że chłopak mi się przygląda.
-Idziesz, czy nie, nie, bo jeśli nie chcesz, to możesz zostać i poczekać - odezwałam się, a na dźwięk mojego głosu chłopak drgnął.
-Idę już idę - uśmiechnęłam się do niego i podeszłam do samochodu. Po chwili James znalazł się obok mnie.
-Chyba nie zmieścimy się do jednego samochodu - zauważyła Katy. - No chyba, że kogoś posadzimy do bagażnika - zaśmialiśmy się wszyscy.
-Mamy dwa samochody - odezwał się Brian. -Tam stoi mój wóz - auto przy którym staliśmy należało do Jamesa.
-To my zabierzemy się z Brianem - postanowiła Katy. -A wy pojedziecie we dwoje - zwróciła się do mnie i do Jamesa. Nie ukrywałam, że wolałabym, żeby razem z nami w samochodzie był ktoś jeszcze, bo skoro brunet dziwnie się zachowywał, gdy mnie zobaczył, to skąd mogłam wiedzieć, co zrobi kiedy będziemy sami.
Wsiedliśmy do pojazdu i po chwili jechaliśmy w stronę szkoły. Chłopak jedną rękę trzymał na kierownicy, a drugą miał założoną na oparcie mojego fotela. Jechaliśmy w milczeniu, co było dość niezręczne.
-Pięknie dzisiaj wyglądasz - odezwał się w końcu, a ja zrozumiałam, że wolałam milczenie od rozmowy o moim wyglądzie.
-Dziękuję , ty też wyglądasz nie najgorzej - zaśmiałam się, żeby rozładować napięcie, ale to nie podziałało.
Nie trwało długo, a zobaczyłam gmach szkoły. James zatrzymał samochód dosyć daleko, co mnie zdziwiło.
-Dlaczego parkujesz tutaj? Bliżej szkoły też znalazłoby się miejsce - powiedziałam trochę oburzona.
-Ale tu przynajmniej nikt nam nie będzie przeszkadzał - spojrzałam na niego pytająco. - No wiesz, pomyślałem, że zrobimy małą rozgrzewkę przed balem - nie wiedziałam o czym mówi, ale kiedy zaczął się do mnie przysuwać i dotykać, domyśliłam się co ma na myśli.
-Co ty wyprawiasz? - oburzyłam się.
-No przestań udawać taką niedostępną - jedną dłoń położył na moje kolano,  drugą nadal miał założoną za moim siedzeniem. - Domyślam się, że wolałabyś siedzieć tutaj z kimś innym, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
     Tego było już za wiele. Nie znałam Jamesa od tej strony, nigdy taki nie był, a w tej chwili za dużo sobie pozwalał. Otworzyłam drzwi i chciałam wyjść, ale złapał mnie za rękę.
-Jeśli wyjdziesz, nie masz już po co wracać.
-Marzę o tym, żeby już tu nie wracać - wyrwałam rękę z jego uścisku i wysiadłam z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami.
-Pożałujesz tego...


***


"Dobrze jest się bać. To oznaka, że ciągle masz coś do stracenia."

ROZDZIAŁ 4

This is the best thing that could've happened.

      Poszłam w stronę szkoły, choć wcale nie miałam ochoty tam iść, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to przyjaciele zaczną mnie szukać. Tak jak się domyślałam, kiedy dotarłam na miejsce, moje przyjaciółki stały przed szkołą trzymając telefony w dłoniach. Zrobiły zdziwione miny, gdy mnie zobaczyły.
-Dlaczego przyszłaś na piechotę? No i gdzie jest James? - Jane zarzuciła mnie pytaniami, nie chciałam odpowiadać, ale wiedziałam, że w kółko będą drążyć ten temat i prędzej czy później i tak im o tym powiem.
-James zaparkował tam, za rogiem - wskazałam kierunek ręką. - Uważał, że tutaj nie znajdzie miejsca, ale tak naprawdę chciał ze mną zrobić rozgrzewkę przed balem, a mianowicie zaczął mnie obmacywać.
      Wszyscy stali i nie mogli uwierzyć w moje słowa. Założę się, że któreś z nich pomyślało o tym, czy czasami nie jestem pijana.
      Katy zrobiła wielkie oczy i najwidoczniej chciała coś powiedzieć, ale nie dała rady wydusić z siebie ani jednego słowa.
-Ale z niego łajdak - wyrwał się Scott.
-Słuchaj, jak chcesz, to Brian odwiezie cię do domu, prawda kochanie? - Jane spojrzała na swojego chłopaka, a ten tylko się uśmiechnął.
-Pewnie - odpowiedział życzliwie.
-Nie ma takiej potrzeby. Posiedzę chwilę, jak mi się spodoba - szczerze w to wątpiłam - to zostanę, a jak nie, to się przejdę do domu na piechotę - zdobyłam się na szczery uśmiech.
-No to idziemy? - zapytała Jane, Katy najwyraźniej wciąż była wstrząśnięta tym co usłyszała z moich ust. Zawsze darzyła Jamesa sympatią i w głębi serca mu kibicowała.
      Wchodząc do budynki od razu można było zauważyć, że jest tu jakaś impreza, gdyż wszędzie wisiały balony i serpentyny, a na podłodze było rozsypane konfetti. Już na korytarzu słychać było muzykę. Gdy weszliśmy na salę gimnastyczną zauważyłam, że prawdopodobnie się spóźniliśmy, ponieważ kilka par już tańczyło, a muzyka była głośna. Rozejrzałam się jeszcze czy nie ma Jamesa. Nigdzie go nie zauważyłam, ale za to zobaczyłam coś, a w zasadzie kogoś zupełnie innego. Znów poczułam to uczucie wbijających się we mnie szpilek. Justin tańczył z Nicole. Wyglądali na szczęśliwą parę, tylko mogliby nie obnosić się z tym szczęściem na moich oczach. Byłabym im za to wdzięczna.
      Skierowałam się w stronę moich przyjaciół, którzy poszli już usiąść. Domyślałam się, że długo nie nacieszę się ich towarzystwem. Brian od razu zaprosił Jane do tańca, a po chwili Katy została poproszona przez Scotta. Dziewczyna rzuciła mi tylko przepraszające spojrzenie, a ja machnęłam ręką na znak, żeby się nie przejmowała.
      Zostałam sama. Położyłam ręce na stół i palcami zaczęłam wystukiwać rytm lecącej piosenki. Znów mimowolnie spojrzałam w kierunku Justina i znów poczułam wbijające szpilki. Przeniosłam wzrok na moje tańczące przyjaciółki. Jane przytulona do Briana, patrzyła mu głęboko w oczy. Nie trzymali się szybkiego rytmu melodii. Natomiast Katy naturalnie tańczyła w tempie piosenki ze Scottem. A ja - żałosna - siedziałam sama i gapiłam się na wszystkich, choć miałam wrażenie, że to wszyscy patrzą na mnie.
Piosenka się skończyła, a w moich uszach zadźwięczała kolejna melodia, ale tym razem spokojna i melancholijna. To było coś, czego się obawiałam. Popatrzyłam na Justina i w tym samym momencie nasze spojrzenia się spotkały.
      Właśnie wtedy nie wytrzymałam. Wstałam i wzięłam torebkę, bez zastanowienia wybiegłam z budynku. Łzy napływały mi do oczu, ale ja starałam się być silna i powstrzymać się przed płaczem.
-Kogo ja oszukuję? - powiedziałam pod nosem sama do siebie, a kilku chłopaków stojących niedaleko popatrzyło na mnie jak na wariatkę.
      Stanęłam na środku chodnika i stwierdziłam, że zupełnie nie wiem dokąd idę.
-A co za różnica - pomyślałam.
      Za plecami usłyszałam dźwięk obcasów, zakładałam, że była to jedna z moich przyjaciółek. Ale nie przestawałam iść.
-Jessica, poczekaj! - rozpoznałam głos Katy.
      Nadal nie przestawałam iść, aż w końcu przyjaciółka dogoniła mnie i zagrodziła mi drogę.
-Co cię ugryzło? Wybiegłaś jak oparzona - oburzyła się.
-Widziałaś jak on ją przytulał? Jak na nią patrzył? - zaczęłam wszystko z siebie wyrzucać. - I to wszystko przeze mnie . Przez moją głupotę. Byłam głucha, ślepa, a o moim ślepym sercu nie wspomnę - po minie Katy wnioskowałam, że plotę głupoty, więc zamilkłam, moja przyjaciółka również milczała. - Jeszcze te cholernie niewygodne buty - zdjęłam je i stałam na boso, chociaż z tego powodu poczułam ulgę, bo tamta sprawa nadal nie była rozwiązana i nie dawała mi spokoju.
-Mówisz o Jamesie? - zapytała niepewnie.
      Zaczęłam się śmiać, jeżeli można to było nazwać śmianiem, prędzej wyśmiewaniem. I chyba wtedy ją oświeciło, bo miała minę odkrywcy.
-Aaaa... Chodzi ci o... - przerwałam jej.
-Proszę cię, nie wypowiadaj tego imienia. Czuję się wtedy, jakby ktoś wbijał we mnie szpilki - wyznałam.
      Zauważyłam, że Katy odkryła coś jeszcze, coś o czym sama nie wiedziałam.
-Ty nie tylko jesteś o niego zazdrosna, ty go kochasz - spuściłam głowę. Moja przyjaciółka znała odpowiedź, ja też, ale nie potrafiłam przyznać się sama przed sobą, że tak jest. Blondynka widząc w jakim jestem stanie, przytuliła mnie, co podniosło mnie na duchu. Wyrwałam się z jej uścisku.
-Ale proszę cię nie mów mu o tym. On ma Nicole i widocznie jest z nią szczęśliwy - powiedziałam łamiącym się głosem.
-Wiesz co - zaczęła uśmiechając się do mnie - wydaje mi się, że on wie o wszystkim i czuje to samo.
-Nie próbuj mnie w ten sposób pocieszać, to nic nie da - znów spuściłam głowę.
-Ja wcale nie próbuję cię pocieszać. Ja po prostu o tym wiem - znów spojrzałam na Katy, a w moich oczach zapewne można było zobaczyć cień nadziei.
-Niby skąd możesz o tym wiedzieć?
-Bo on stoi za tobą i się uśmiecha - dopiero po chwili trafiły do mnie słowa wypowiedziane przez moją przyjaciółkę. Niby jak on może stać za mną, przecież jeszcze przed chwilą tańczył z Nicole. Zrobiło mi się gorąco i słabo.
-Hej Jess - usłyszałam za plecami.
      Powoli zaczęłam się odwracać. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bałam. Gdy się odwróciłam Justin rzeczywiście tam stał. Był uśmiechnięty. A ja - bałam się jak mała dziewczynka, zagubiona i samotna mała dziewczynka. Krew odpłynęła mi z dłoni i buty, które trzymałam w rękach, upadły na ziemię z hukiem. Odebrało mi mowę, nie wiedziałam, co mam robić. Chciałam uciec, ale zastygłam w miejscu.
-Słyszałeś wszystko? - zapytałam go i zauważyłam, że Katy sobie idzie.
-To co najważniejsze - odpowiedział ciągle mi się przyglądając.
-Nie przejmuj się mną - zaczęłam swoją wypowiedź. - Wróć do Nicole, bo pewnie się niecierpliwi - mówiłam naprawdę szczerze. -Ja sobie jakoś poradzę, może gdzieś wyjadę, szkoła się kończy, więc nie będziemy się widywać - zaczynałam gadać bez sensu. Szatyn zauważył moje zakłopotanie. Zbliżył się do mnie i przykucnął żeby móc spojrzeć mi w oczy, uciekałam wzrokiem, ale on się nie poddawał, wziął moją twarz w dłonie, żebym wreszcie na niego spojrzała.
-Kocham cię - wyszeptał, a po chwili mnie pocałował, a ja odwzajemniłam pocałunek. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Położyłam dłonie na jego kark, a on objął mnie w pasie.
      Słyszałam kiedyś, że żeby pocałunek był naprawdę dobry, musi coś znaczyć, musi być z kimś, kto dla nas wiele znaczy, żeby w momencie kiedy zetkną się nasze usta, poczuć to w całym ciele. Nie można oszukiwać przy pierwszym pocałunku. Kiedy znajdzie się tę właściwą osobę, pierwszy pocałunek jest wszystkim.
      Oderwałam się od Justina, choć nie było to dla mnie łatwe, dla niego widocznie też, ale musiałam to zrobić, musiałam wyjaśnić pewną sprawę.
-Ja też cię kocham, nawet nie wiesz jak bardzo, szkoda, że zrozumiałam to dopiero teraz, ale... - popatrzyłam mu w oczy. - Ale co z Nicole? - zapytałam go. -Przecież... - chłopak zaczął się śmiać, ale mi jakoś nie było do śmiechu.
-Nicole to tylko moja kumpela, ostatnio nie szło mi z matmą, a ona zaproponowała mi pomoc. A że oboje nie mieliśmy pary, to postanowiliśmy przyjść razem. Naprawdę nie masz o co być zazdrosna.
-Nie jestem zazdrosna, tylko po prostu nie chcę, żeby ktoś przeze mnie cierpiał - uśmiechnęłam się do niego, a on popatrzył na mnie podejrzliwie.
-Na pewno... Przecież z sali wybiegłaś sobie tak o... miałaś taki kaprys. Powodem na pewno nie było to, że tańczyłem z Nicole.
-No dobra, może trochę byłam zazdrosna, ale tylko trochę - zaśmialiśmy się.
-Myślałem, że przyjdziesz z Jamesem.
-Spotkajmy się jutro, obiecuję, że wszystko ci opowiem, a teraz chciałabym pójść do domu - wyrwałam się z objęć Justina, pocałowałam go w policzek i skierowałam się w stronę domu choć byłam tak skołowana, że nie wiedziałam, czy idę w dobrym kierunku.
-Jessica! - odwróciłam się na dźwięk jego głosu.
-Tak - zapytałam, szatyn był uśmiechnięty, ale miałam wrażenie, że się ze mnie nabija.
-Twój dom jest w drugą stronę - wszystko się wyjaśniło. Wróciłam się, śmiejąc się sama z siebie.
-No tak - odpowiedziałam i tym razem poszłam w dobrym kierunku.
-Jessi! - znów usłyszałam za plecami wołającego mnie Justina.
-Tak? - ponownie się odwróciłam i zapytałam.
-Jesteś na boso, a tutaj leżą twoje buty - przypomniał mi.
-Ah, zapomniałabym o nich - chłopak wciąż się ze mnie nabijał. Podeszłam do niego, podniosłam buty i nie zakładając ich poszłam w stronę domu.
-Jessica! - czego jeszcze mogłam zapomnieć. Odwróciłam się nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
-Tak? - po raz kolejny zapytałam.
-Mogę cię odprowadzić?
-Już myślałam, że o to nie zapytasz.
      Trzymając się za ręce szliśmy chodnikiem. Milczeliśmy i dla żadnego z nas nie było to krępujące. Co chwilę patrzeliśmy na siebie i pewnie wyglądaliśmy jak para zakochanych z podstawówki.
      Pod moim domem musieliśmy się pożegnać, bo Justin musiał wrócić po samochód, który zostawił pod szkołą. Miałam wyrzuty sumienia, ale szatyn widocznie był zadowolony z tego, że spędziliśmy razem wieczór. Pożegnaliśmy się, ale wiedzieliśmy, że następnego dnia znów się spotkamy i będziemy mieli cały dzień dla siebie.
      Weszłam do domu i oparłam się o drzwi, przygryzłam dolną wargę. Zobaczyłam moją mamę i się ocknęłam. Rodzicielka o nic mnie nie pytała, domyślała się, że spędziłam świetny wieczór w miłym towarzystwie. Ale nie wiedziała z kim tak naprawdę byłam i co przeżyłam.
***

"Prawda jest niczym, liczy się to, w co wierzysz."


"You can't feel anything, that your heart don't want to feel.
I can't tell you something that ain't real.

ROZDZIAŁ 5

It's time to start everything all over again

      Wciąż nie mogę uwierzyć, że wczorajszego wieczora przytrafiło mi się coś tak zaskakującego. Poszłam z Jamesem, a wróciłam z Justinem. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w tanich komediach romantycznych, gdzie główna bohaterka znajduje miłość życia, ale przed tym oczywiście błądzi i wybiera niewłaściwego faceta. Na tym zazwyczaj kończy się film - wszystko jest jak w bajce. A co dalej? Jak jest w prawdziwym życiu?  
      Po śniadaniu musiałam się przygotować do mojej dzisiejszej randki. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak bardzo zależało mi na tym, żeby dobrze wyglądać. Nie chciałam wyglądać strojnie, jak choinka, ani też smutno, jakbym wybierała się na pogrzeb.
      Gdy wreszcie coś wybrałam co pięć minut spoglądałam na zegarek, żeby tylko się nie spóźnić. Miałam wrażenie, że mi odbija z powodu Justina, z powodu miłości do niego. Kiedy stwierdziłam, że powinnam już wychodzić, pożegnałam się z rodzeństwem i mamą, a zaraz później wyszłam. Dawno nie byłam taka szczęśliwa i nie miałam takiej chęci do życia, a jak już zobaczyłam Justina, musiałam się powstrzymywać przed wybuchem radości.
-Cześć skarbie - przywitał mnie słodkim pocałunkiem.
-Hej - odwdzięczyłam się.
-Jak tam? - zapytał.
-Nigdy nie było lepiej - odpowiedziałam szeroko się uśmiechając.
-Obiecałaś, że dzisiaj mi o wszystkim opowiesz - dopiero po chwili przypomniało mi się o co chodzi.
-A co chciałbyś wiedzieć?
-Wszystko, a na początek to, dlaczego na bal przyszłaś sama - wzięłam głęboki oddech i zaczęłam swoją opowieść.
      Powiedziałam Justinowi, co wydarzyło się wczorajszego wieczora pomiędzy mną, a Jamesem. Jego mina wskazywała na to, że jest zdenerwowany. Kiedy skończyłam mówić, wstał z ławki, na której siedzieliśmy.
-Dorwę go, jak on mógł tak do ciebie powiedzieć - szatyn mówił uniesionym głosem.   
      Podeszłam do niego i starałam się go jakoś uspokoić.
-Ale to nie ma sensu - złapałam go za rękę. - Spójrz na to tak. Gdyby nie jego zachowanie, możliwe że nie stalibyśmy tu teraz razem - nareszcie się trochę rozluźnił u uśmiechnął.
-Nie broń go. On po prostu wykorzystał fakt, że wyglądałaś jak bogini.
      Przytuliłam się do niego i poczułam jak całuje mnie w czoło.
-Kocham cię i chyba jestem trochę zazdrosny - popatrzyłam na niego zdziwiona. -No wiesz, w końcu on był przede mną - wyjaśnił, ale ja nadal nic nie rozumiałam.
-O czym ty mówisz?
-Wtedy gdy powiedziałaś, że jedziesz do dziadków, nie przyjechałaś, bo chciałaś spotkać się z Jamesem. Prawda? - zaśmiałam się.
-Wtedy chciałam odpocząć od was obu. Wy wciąż ze sobą konkurowaliście - wyjaśniłam, a on miał minę jakby nagle wszystko zrozumiał.
-Czyli, że jemu powiedziałaś to samo? - pokiwałam głową i po chwili znów usiedliśmy na ławkę.
-Mogę ci zadać pytanie?
-Pewnie.
-Wtedy, gdy powiedziałam ci, że jadę do dziadków, ty tam pojechałeś, powiedziałeś, że chciałeś ze mną porozmawiać. Mogę wiedzieć o czym?
-Naprawdę nie wiesz? - zaprzeczyłam ruchem głowy, więc kontynuował. - Wtedy chciałem ci o wszystkim powiedzieć, że cię kocham, że jesteś dla mnie kimś ważnym.
-Przepraszam - spuściłam głowę. -Gdybym wiedziała... - przerwał mi.
-Gdybyś wiedziała  i tam pojechała, pewnie znów bym stchórzył i niczego ci nie powiedział. Pewnie nie bylibyśmy tutaj teraz razem - zastanowiłam się nad jego słowami i przyznałam mu rację, bo gdyby nie to, że Justin zaczął zadawać się z Nicole, pewnie nigdy nie zrozumiałabym ile on dla mnie znaczy. Nie byłabym o niego zazdrosna i nie doceniłabym tego co straciłam.
      Jakie to życie jest skomplikowane, a przynajmniej moje. Jeszcze wczoraj rano byłam wolnym człowiekiem i w nikim nie byłam zakochana, a przynajmniej tak mi się wydawało.
-Naprawdę wyglądałam jak bogini? - przypomniałam sobie jego określenie i postanowiłam to wykorzystać. Tym sposobem zawstydziłam Justina.
-Nawet lepiej - teraz to ja się zarumieniłam.
Oparłam głowę o ramię Justina, a on zaczął bawić się moimi włosami. Robił to z taką czułością, że zapragnęłam, żeby tak już było zawsze.
-Długo to trwało? - przerwałam nasze milczenie.
-Co takiego? - zapytał nie wiedząc o co mi chodzi.
-To ukrywanie twoich uczuć do mnie - zaczerwienił się na co się uśmiechnęłam.
-Jakiś czas - odpowiedział wymijająco.
-To znaczy? Tydzień? Miesiąc? Rok?! - nie poddawałam się.
-W zasadzie to chyba od zawsze - spojrzałam na niego zaskoczona, takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. -No wiesz, niby od zawsze, ale to wszystko nasiliło się, kiedy James pojawił się w szkole, a dokładnie, kiedy zaczął cię podrywać. Zrozumiałem, że jeśli nie wezmę się w garść, to cię stracę. No i chyba trochę przesadziłem, skoro nie chciałaś się ze mną widywać.
-Dobrze wiesz, że to nie tak.
-Tak wiem - pocałował mnie w usta.
-A tak patrząc na to z drugiej strony, to nasz związek zawdzięczamy Jamesowi - zauważyłam na co Justin się zaśmiał.
-Chodźmy mu podziękować - zażartował.
      Położyłam głowę na jego kolanach i ułożyłam się wygodnie na ławce. Patrzyłam w te czekoladowe tęczówki. Były radosne i błyszczały. Po chwili szatyn odwrócił głowę i zaczął szukać czegoś w kieszeni spodni. Wyciągnął coś i jak się później okazało były to klucze. Zastanawiało mnie po co mu klucze. Wybrał z pęku jeden i zaczął wydrążać coś w ławce. Podniosłam się i spojrzałam na niego.
-Co robisz? - zapytałam zaciekawiona.
-Zobaczysz.
-Czy to jest legalne? - domyślałam się, że chce coś napisać, ale nie pozwolił mi tego zobaczyć zanim nie skończy.
      Kiedy ujrzałam efekt jego starań, wzruszyłam się. Nie przypuszczałam, że mój chłopak jest takim romantykiem. Na ławce widniał napis:
J + J = LOVE 4EVER
-Naprawdę wierzysz, że taka miłość istnieje, wierzysz, że prawdziwe życie może być jak z filmu? Szkolna miłość, która przetrwała wszystko?
-Faktem jest, że rzadko się to zdarza, ale jednak się zdarza. Ty nie wierzysz, że coś takiego naprawdę może istnieć? - nie musiałam odpowiadać, mój wyraz twarzy mówił za mnie. Może kiedyś opowiem mu dlaczego tak jest, ale teraz nie chcę psuć chwili.
-Ciekawa jestem, jak zareaguje moja mama kiedy jej o nas powiem. Wyobrażam sobie jej  minę. Będzie skakać z radości.
-No i pewnie od razu zadzwoni do mojej. Będą gadać 2 godziny, jak zawsze.
      Zrobiło się późno, kiedy byliśmy razem, nie zwracaliśmy uwagi na otoczenie, ale na siebie. Przed pójściem do domu. poszliśmy na krótki spacer wokół parku. Nie brakowało nam tematów do rozmów, choć były idiotyczne, nam to nie przeszkadzało. Ważne było, że dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie.
Nasze pożegnanie trochę trwało, nie mogliśmy się od siebie oderwać i ciągle przypominało nam się coś, co chcieliśmy sobie powiedzieć.
      Do domu wróciłam rozpromieniona. Po wejściu od razu spotkałam swoją rodzicielkę. Domyślałam się, że chciała wiedzieć o co chodzi, ale nie nalegała. Kiedy opowiedziałam całą historię mama miała nagły wybuch płaczu naprzemiennie z wybuchem radości.
      Tak jak się domyślałam, gdy wszystko dokładnie jej opowiedziałam, od razu zadzwoniła do mamy Justina. Miałam niezły ubaw.
      Kiedy już znudziło mi się wysłuchiwanie o tym, jak to fajnie, że jestem z Justinem, poszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Po chwili usłyszałam mój dzwoniący telefon. Odebrałam, a w słuchawce usłyszałam głos Jane.
-Tak, słucham?
-No cześć. Opowiadaj jak potoczył się wczorajszy wieczór.
      Opowiedziałam bez wdawania się w szczegóły. Głos dziewczyny mówił wszystko, była podekscytowana, może nawet bardziej niż ja. Domyślałam się, że następnego dnia w szkole, moje przyjaciółki zasypią mnie milionem pytań. Warto mieć kogoś takiego, kto interesuje się twoim życiem, ale w takich sytuacjach mam ochotę zamordować, moje koleżanki.
      Po skończonej rozmowie postanowiłam wziąć długą, gorącą kąpiel. W łazience spędziłam jakąś godzinę, odprężyłam się i odpoczęłam. Ubrałam piżamę i wróciłam do swojego pokoju. Położyłam się i po kilku minutach bez problemu zasnęłam. Obudziłam się dopiero rano. Pośpiesznie się ubrałam i po zjedzeniu śniadania wyszłam do szkoły.

      Kiedy podczas przerwy rozmawiałam z moimi przyjaciółkami o Justinie, Katy nie była w najlepszym humorze, a jak się później okazało, dziewczyna była zawiedziona, a może nawet zła. Musiałam coś z tym zrobić. Dowiedziałam się od Jane, że gdy po balu poszłam z Justine Katy była zadowolona i cieszyła się moim szczęściem, ale dzień po balu rozmawiała z Jamesem, który opowiedział, że czuje się zraniony. James był jej faworytem i pewnie wykorzystał ten fakt, żeby przeciągnąć ją na swoją stronę. To było przykre, że najlepsza przyjaciółka wierzy komuś innemu, zamiast tobie. Ale każdy z nas przecież popełnia błędy.
Na szczęście wszystko zostało wyjaśnione z pomocą Jane, która pomogła mi przekonać Katy do złych intencji Jamesa...
***
"Idealny facet nie istnieje, ale zawsze jest facet, który będzie idealny dla ciebie."

"Nieważne gdzie. Ważne z kim."


ROZDZIAŁ 6

Welcome to my life

      W dzień zakończenia roku szkolnego była przepiękna pogoda. Ostre słońce raziło po oczach, więc większość uczniów miało na sobie okulary przeciwsłoneczne.
      Po zakończeniu całej uroczystości całą paczką wybraliśmy się na miasto uczcić pierwszy dzień wakacji. Ja, Justin, Jane, Brian, Katy i Ryan - najlepszy przyjaciel Justina.
      Szliśmy przez miasto, a każdy obok kogo przechodziliśmy, patrzył na nas uśmiechając się.

      Zachowywaliśmy się trochę jak dzieci, więc faktycznie mogło to wyglądać śmiesznie. No, ale jak tu się nie cieszyć skoro wreszcie nadeszły upragnione wakacje. Wstąpiliśmy do kawiarni i zamówiliśmy największe porcje lodów jakie były możliwe. Nie potrafiliśmy usiedzieć pięciu minut bez śmiania się, co chwilę któreś z nas robiło coś zabawnego i nie można było się nie śmiać. Raz nawet kelner musiał przyjść i nas uciszyć, bo podobno inni klienci się na nas skarżyli, ale my i tak nic sobie nie robiliśmy z jego upomnień.

      Do domu wróciłam późno. Na dworze było już ciemno, a Charlie właśnie miał iść spać. Poprosił mnie żebym poszła z nim do jego pokoju. Najpierw się zmartwiłam, a później gdy wytłumaczył mi o co chodzi, byłam zaskoczona, ale bardzo się ucieszyłam.
-Lubię Justina i wiesz co? Zapytasz go o coś?
-O co takiego?
-Chciałbym pojechać na ryby. Od śmierci taty nie byłem, a to mi go przypomina i zawsze gdy myślę o wędkowaniu, to myślę też o nim. - Charlie miał łzy w oczach i wiedziałam, że bardzo mu zależy na tym wyjeździe. -A ty się kompletnie nie znasz na wędkowaniu, dlatego pomyślałem od twoim chłopaku - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego. Było mi miło, że mój brat lubi Justina.
-No pewnie, że z nim porozmawiam - Charlie się rozpromienił. - Naprawdę uważasz, że nie znam się na łowieniu ryb? - zapytałam, a młody niepewnie pokiwał głową.
-Pamiętasz, jak kiedyś z nami pojechałaś? Ciągle narzekałaś, że nie masz co robić. Wiesz ile nam wtedy ryb spłoszyłaś?
-Dobra już pamiętam i chyba rozumiem dlaczego właśnie z Justinem chcesz tam jechać. Facet zawsze rozumie faceta.
      Kiedy wychodziłam z pokoju mojego brata wpadłam na świetny pomysł. Poszłam do swojego pokoju i przed zaśnięciem obmyślałam szczegóły mojego planu, aż w końcu zasnęłam ze zmęczenia.

      Justin przyszedł po mnie następnego dnia i oczywiście nie mógł przestać rozmawiać z Charliem, który opowiadał mu o swojej nowej grze komputerowej. Kiedy w końcu wyszliśmy z domu szatyn zapytał co takiego ważnego miałam mu do powiedzenia.
-Chodzi o Charliego, poprosił mnie o coś wczoraj. Myślałam, że sam to z tobą dzisiaj załatwi, ale tak się nie stało, więc muszę zrobić to za niego - zaczęłam. - Wiesz, że mój brat cię uwielbia? - zapytałam znając odpowiedź na to pytanie.
-Domyślam się - chłopak zaśmiał się.
-No i wczoraj poprosił mnie, żebym z tobą porozmawiała. Nie wiem czy wiesz, ale on uwielbia wędkować i zawsze chodził na ryby z Jimem, to znaczy z jego ojcem. A teraz sam wiesz jak jest. Nie zabrałbyś go gdzieś? Oczywiście jeśli nie chcesz, to nie musisz - uśmiech szatyna wskazywał na to, że się zgadza.
-Oczywiście, że go gdzieś zabiorę - kiedy chciałam mu powiedzieć o moim pomyśle on nagle dodał: - Możemy pojechać wszyscy razem - zrobiłam obrażoną minę, o tym samym właśnie chciałam mu powiedzieć, Justin ukradł mi mój pomysł. - Co jest? - zapytał zupełnie nie wiedząc o co mi chodzi.
-Czy ty czytasz w moich myślach? O tym samym chciałam ci powiedzieć - zaśmialiśmy się po czym szatyn delikatnie pocałował mnie w usta.
      Chodziliśmy po mieście o różnych rzeczach, aż w końcu pogawędka zeszła na trochę inny temat, poważniejszy.
-Mówiłaś coś o ojcu Charliego, o Jimie - domyślałam się co chce powiedzieć. - Dobrze zrozumiałem, że ojciec twojego brata... - pokiwałam głową.
-...nie jest moim ojcem - dokończyłam. - Nie mówiłam ci nigdy o tym? - chłopak przecząco pokiwał głową na znak, że o niczym takim nigdy nie wspominałam.
      Usiadłam na ławce, a po chwili Justin znalazł się tuż obok mnie. Oparłam głowę o jego ramię i zaczęłam swoją opowieść.
-Moja mama była kiedyś z takim jednym, zakochała się w nim i myślała, że on też ją kocha. Miał na imię Paul. Mama zaszła z nim w ciążę, a gdy mu o tym powiedziała, zostawił ją bez słowa wyjaśnienia. Po dziewięciu miesiącach urodziłam się ja. Mama przyznała mi się, gdy opowiadała tą historię, że początkowo chciała usunąć ciążę, ale nie potrafiła, a kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy raz żałowała, że w ogóle pomyślała o usunięciu ciąży - czułam, że łzy napływają mi do oczu, więc je zamknęłam, wzięłam głęboki oddech i mówiłam dalej. - Kiedy miałam cztery lata, mama poznała Jima. Pamiętam jaka była szczęśliwa, gdy rozmawiali, albo chociaż gdy był w pobliżu. Wiedziałam kiedy o nim myśli, bo na jej twarzy pojawiał się taki wyjątkowy uśmiech. Po roku znajomości pobrali się, był dla mnie jak ojciec, chociaż nigdy nie powiedziałam do niego "tato", wiedziałam, że mój prawdziwy ojciec gdzieś jest, nawet jeśli mnie nie kocha, to jednak gdzieś jest. Jim nie miał do mnie nigdy o to pretensji, wiedział że go kocham i traktował mnie jak córkę. Po dwóch latach urodził się Charlie, a po kolejnych sześciu latach urodziła się Samantha. Byliśmy szczęśliwą rodziną, ale dwa lata temu zdarzył się ten wypadek i Jim zginął. Było ciężko i wiem, że mama do dzisiaj płacze po nocach z tęsknoty za nim. Z naszej czwórki najbardziej przeżył to wszystko Charlie, on najbardziej potrzebuje ojca - spojrzałam na Justina, który ani razu mi nie przerwał. - To moja historia.
-A tak w skrócie, to nie miałaś łatwego życia - przytulił mnie dodając mi otuchy.
-Ciągle jeszcze przez to wszystko przechodzę. Czasami gdy o tym wszystkim myślę, to zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ja, to wszytko nie miałoby miejsca. W końcu gdyby mama nie zaszła w ciążę, to wszystko byłoby inaczej - nie wierzę, że powiedziałam mu o tym wszystkim, nawet o tym co  naprawdę czuję. Nie żałuję, ale poczułam się jakby ktoś odkrył mój największy sekret, w sumie to tak właśnie było. - Częściowo to właśnie dlatego nie wierzyłam w prawdziwą miłość.
-A teraz wierzysz? - zapytał zaciekawiony.
-Teraz? - popatrzyłam na niego. - Teraz chyba tak. - Justin spojrzał mi w oczy, po czym mnie pocałował.
-A twoja rodzinna tajemnica? - wiedziałam, że to pytanie go zdołuje, ale zaryzykowałam. Chciałam wiedzieć, bo w jego rodzinie też nie zawsze sie układało.
-Moja rodzinna tajemnica? - powtórzył, a po jego minie wnioskowałam, że nie chce o tym opowiadać.
-Jeśli nie chcesz, to nie musisz o tym mówić - Justin złapał mnie za rękę i mocno ją uścisnął.
-Nie, nie. Opowiem ci o wszystkim - uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego, jego wzrok był wpatrzony gdzieś daleko, zrozumiałam że jeśli patrzyłby na mnie, byłoby mu jeszcze ciężej o tym wszystkim mówić. -Moja historia jest bardzo podobna do twojej, ale zarazem zupełnie inna - zaczął. - Moja mama też zakochała się bez pamięci. Ale gdy Jeremy, czyli mój ojciec dowiedział się, że moja mama jest w ciąży, był bardzo szczęśliwy, wręcz nosił ją na rękach. Wszystko się zmieniło kiedy się urodziłem. Ojciec zaczął bić moją mamę, a ona była w nim tak zakochana, że nie miała dość odwagi, żeby od niego odejść. To była chyba taka toksyczna miłość. Gdyby moi dziadkowie przypadkiem nie dowiedzieli się o wszystkim, ten drań mógłby nawet zabić moją mamę. Mnie nigdy nie uderzył, bo moja rodzicielka zawsze stawała w mojej obronie, za co zawsze obrywała - mocniej uścisnęłam dłoń szatyna, dając mu do zrozumienia, że jestem przy nim. - Po tym wszystkim mama nie mogła patrzeć na żadnego faceta. Kilka razy nawet nie chciała patrzeć na mnie, bo tak bardzo jej go przypominałem. Z czasem było lepiej, ale mama chciała do niego wrócić. Wyobrażasz sobie, jak bardzo go kochała? - spojrzał na mnie kątem oka. - Mieszkaliśmy wtedy z dziadkami. Pewnego dnia, gdy się obudziłem, mamy nigdzie nie było. Miałem wtedy jakieś sześć lat. Babcia powiedziała, że mama dowiedziała się o śmierci jakiejś znajomej i pojechała na pogrzeb, ale ja nie wierzyłem, aż w końcu dziadkowie powiedzieli mi prawdę, że mama uciekła do Jeremiego. Spędzili razem noc, a on ją wtedy pobił. Znalazł ją mój dziadek i dzięki pomocy twojej mamy, moja rodzicielka poszła na policję. Znalazła się jeszcze jedna kobieta, którą bił i te zeznania wystarczyły, żeby Jeremy trafił do paki - skończył mówić i przytulił się do mnie, nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale najwyraźniej te wspomnienia nie wzbudzały miłych emocji.
-Zobacz jakie życie jest niesprawiedliwe - spojrzał na mnie zdziwiony. - Jedni mają beztroskie dzieciństwo, a my od urodzenia borykamy się z problemami - uśmiechnęłam się, choć był to smutny i wymuszony uśmiech.
-Tak, ale dzieciństwo to nic. Wiesz co jest dla mnie najgorsze? Że ja budzę się w nocy, bo śni mi się, że jestem taki jak on. Że po prostu z miłości zaczynam bić najukochańszą mi osobę - spojrzałam na niego przerażona.
-Ty? Ty masz za dobre serce, żeby się nad kimś znęcać - pocałował mnie, ale spokój i rozmowa nie trwała długo, bo Justin zaczął mnie gilgotać, a ja krzyczałam i piszczałam próbując mu uciec. Miałam straszne łaskotki, a mój chłopak to wykorzystał.
-Auuć - syknęłam udając ból brzucha, a Justin przerażony od razu przestał mnie gilgotać.
-Jezu, co ci się stało? To przeze mnie? - wykorzystałam fakt, że się przejmuje i nie jest czujny, wstałam z ławki i zaczęłam biec w niewiadomym kierunku, śmiejąc się głośno. Gdy się odwróciłam Justin biegł tuż za mną i najwidoczniej mnie doganiał, był szybszy i sprytniejszy ode mnie. Nagle poczułam jak łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie. Złożył pocałunek na moich ustach, a ja go odwzajemniłam. Staliśmy tak całując się przez dłuższą chwilę. Ludzie na nasz widok uśmiechali się i pewnie w myślach przywoływali swoje pierwsze miłości.
-Kocham cię, wiesz? - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
-Wiem. Ja ciebie też, ale... - jego głos przybrał poważny ton, zrobiłam duże oczy, nie wiedząc co ma mi do powiedzenia. -Ale ja kocham cię trochę bardziej niż ty mnie - uderzyłam go w ramię. - A to za co? - zapytał oburzony.
-Przestraszyłeś mnie!
-Przepraszam - uśmiechnął się do mnie i po raz kolejny tego dnia mnie pocałował.

***
You'll never know if you never try to forgive your past and simply be mine. So come on and give me a chance.


ROZDZIAŁ 7

Because someone makes the smiles appears

      Dzień przed wyjazdem nasz dom został wręcz wywrócony do góry nogami w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Patrząc na moją mamę chciało mi się śmiać. Chodziła po całym domu, z jednego pokoju do drugiego. Co chwilę pakowała do toreb najróżniejsze rzeczy. 
-Mamo przypominam ci, że my nie jedziemy na bezludną wyspę, tam będą sklepy - mama dziwnie na mnie spojrzała, a ja zwątpiłam. - Będą tam sklepy, prawda? Chociaż jakiś spożywczy albo cukiernia?
-Kiedy tam ostatni raz byłam, to najbliższy sklep był w promieniu trzech kilometrów. Ale może teraz...Ale wydaje mi się, że bardzo mało ludzi w ogóle wie o istnieniu tego miejsca i właśnie dlatego jest tam tak pięknie - spojrzałam na mamę z niesmakiem. - Kiedy opowiadałam o tym miejscu Justinowi, był zachwycony.
-Pewnie chciał być miły - burknęłam szorstko, a kiedy popatrzyłam na moją rodzicielkę, zrozumiałam że było jej przykro z powodu mojego zachowania.
-Jeśli masz nam zepsuć ten wyjazd, to lepiej zostań w domu.
-Przepraszam - powiedziałam szczerze. - Ale przecież wiesz, że nie lubię siedzieć w miejscu i się nudzić. 
-Spokojnie. Chłopcy będą sobie siedzieli i łowili ryby, a my pójdziemy na spacer - wolałabym już siedzieć i się nudzić, pomyślałam tak, ale nie śmiałam powiedzieć tego na głos, wymusiłam tylko uśmiech.
      Mama wróciła do pakowania, a ja postanowiłam sprawdzić czy wszystko ze sobą zabrałam. Przy okazji spakowałam jakąś książkę, żeby mieć wymówkę i nie iść razem z nimi na ten cholerny spacer. Wszystko tylko nie to.

-Jessica! Wstawaj! - słyszałam jak przez mgłę, ale myślałam, że mi się to tylko śni, więc nie zwracałam na to uwagi. - Jessi, wstawaj! Zaraz jedziemy! - poczułam szturchanie i wtedy otworzyłam oczy, ale oślepiło mnie światło, więc znów je zamknęłam.
-Która godzina? - zapytałam zaspanym głosem. 
-Czwarta nad ranem - na dźwięk tych słów jeszcze bardziej chciało mi się spać, ale wiedziałam, że żeby dojechać na miejsce przed zmierzchem, musieliśmy wstać dość szybko.
      Z trudem i marudzeniem wstałam i dla orzeźwienia poszłam wziąć szybki prysznic. Kiedy wyszłam spod strumienia wody, zorientowałam się, że nie zabrałam ze sobą ciuchów, więc owinęłam się w ręcznik i wróciłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy nucąc pod nosem jakąś melodię. Wyciągnęłam coś, co wydało mi się odpowiednie i wygodne na podróż samochodem.
     Odwróciłam się, a na to co zobaczyłam, aż podskoczyłam, naprawdę się przestraszyłam. Na moim łóżku siedział uśmiechnięty Justin i najwyraźniej przez cały czas mi się przyglądał.
-Dzień dobry - przywitał się.
-Co ty tutaj robisz? - zapytałam ciągle przytrzymując ręcznik, żeby przypadkiem się nie zsunął.
-Czekałem na ciebie - wstał, a po chwili znalazł się obok mnie, próbował mnie pocałować, ale odsunęłam się.
-Zaraz wracam. Tylko się ubiorę - powiedziałam i wyszłam do łazienki. Starałam się ubrać szybko, żeby wrócić do Justina. Rozczesałam włosy i niedokładnie je wysuszyłam. Kiedy skończyłam wykonywać wszystkie czynności, wróciłam do pokoju. Szatyn wciąż siedział w tym samym miejscu. Kiedy mnie zobaczył podszedł do mnie i tym razem pozwoliłam mu się pocałować.
-Wolałem, gdy byłaś w tym ręczniku, ale teraz też wyglądasz ślicznie - spojrzałam na niego z niedowierzaniem. 
-Zejdźmy lepiej na dół, powinniśmy już wyjeżdżać - wzięłam torbę i torebkę i kiedy chciałam już wyjść z pokoju, Justin zabrał ode mnie większy bagaż.

      Wsiedliśmy do samochodu i od razu ruszyliśmy. Jechaliśmy naszym autem, bo było duże i wszyscy się zmieścili. Siedziałam obok Justina opierając się o niego i słuchając muzyki dobiegającej ze słuchawek. Czułam, że odpływam, a po chwili zasnęłam.
      Obudził mnie dopiero głos Justina, który poinformował mnie o tym, że jesteśmy już na miejscu. Wyszliśmy z samochodu, a to co zobaczyłam zaparło mi dech. Tam było naprawdę pięknie. Wokół nas nie było nikogo. Byliśmy tam tylko my, a to co moja rodzicielka mówiła o tym miejscu okazało się prawdą. Cisza, spokój, świeże powietrze.
-Mamo? - zwróciłam się do mojej rodzicielki. -Jeszcze raz przepraszam za to co wczoraj powiedziałam. Tutaj jest świetnie - mama podeszła bliżej mnie. -Jak odkryłaś to miejsce? 
-Pierwszy raz byłam tutaj jeszcze przed twoimi narodzinami. Twój ojciec pokazał mi to miejsce - zaskoczyły mnie te słowa. 
-Naprawdę? - chciałam się upewnić, a mama tylko pokiwała głową.
-Zabrał mnie tutaj na piknik, a w zasadzie na kolację, bo było już ciemno i tylko gwiazdy oświetlały okolicę. Wtedy się w nim zakochałam - mama uśmiechnęła się na to wspomnienie, ale nie jestem pewna czy był to szczery uśmiech.
-Bywaliście tu później? - byłam ciekawa.
-Kilka razy, ale za każdym razem było inaczej. Już nie był taki romantyczny, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Kochałam go.
-Jeździłaś tu z Jimem?
-Nie, z nim nie. Opowiadałam mu o tym miejscu, ale jakoś tak nigdy nie było okazji, żeby tu przyjechać.
-Tak po prostu możesz tu być? Nie jest ci ciężko? No wiesz, te wspomnienia...
-Córcia... - objęła mnie ramieniem. - Mam złe wspomnienia, ale te dobre również - przytuliłam się do niej.
-To miejsce jest piękne - powiedziałam po raz kolejny.
      Zostawiłam moją mamę i poszłam w stronę Justina i Charliego. Wyciągali akurat z samochodu wędki i jakieś skrzynki. Po drodze minęłam mamę Justina, która pokazywała Sami latające stworzenia i rosnące kwiatki.
      Gdy byłam już obok chłopaków, usłyszałam jak rozmawiają o gatunkach ryb. Nawet nie zauważyli, że stoję obok. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i zaczęłam się im przyglądać. Dawno nie widziałam Charliego w takim dobrym humorze i tak czymś zainteresowanego. Był zadowolony z tego, że może robić coś, co kiedyś robił ze swoim ojcem.
      Kiedy Justin mnie zauważył, uśmiechnął się, ale nie przerwał rozmowy z Charliem. Odwzajemniłam uśmiech i nie chcąc im przeszkadzać poszłam nad brzeg, usiadłam, po czym zdjęłam buty i zanurzyłam stopy w wodzie. Była zimna, ale uczucie było przyjemne. Włożyłam okulary przeciwsłoneczne i zamknęłam oczy. Po chwili słyszałam, że ktoś się zbliża i siada obok mnie.
-Co jest? - usłyszałam głos Justina, spojrzałam na niego nie wiedząc co ma na myśli. - Jesteś jakaś nieobecna - przesunęłam okulary na włosy.
-Raczej zaspana - miałam wrażenie, że nie jest do końca przekonany czy mówię prawdę. - Naprawdę, nic mi nie jest - uśmiechnęłam się do niego i go pocałowałam.
-Justin? Pomożesz mi? - usłyszeliśmy za plecami głos Charliego.
-Już idę! - odpowiedział mu i chciał już wstać, ale go zatrzymałam.
-Dziękuję za to, co dla niego robisz. Znowu się śmieje tak jak kiedyś - szatyn szeroko się uśmiechnął.
-Czuję się jak superbohater.
-Mówię poważnie. To dla niego bardzo ważne.
-No to lecę dalej uszczęśliwiać ludzi - pocałował mnie w policzek. - A później sprawię, żebyś ty była weselsza - wyszeptał mi na ucho.

      Charlie złowił piękną rybę, którą upiekliśmy na kolację. Nie mogłam na to patrzeć, ta ryba była taka piękna, a oni ją tak po prostu zjedli. Wszyscy śmiali się ze mnie, że tak panikuję z powody głupiej ryby, ale dla mnie to nie było takie zabawne. Najpierw widziałam tą rybę żywą, a teraz miałam ją zjeść? Zamiast tego wolałam przekąsić kanapkę.
      Po zjedzonym posiłku postanowiliśmy rozłożyć namioty. Trochę to trwało, bo najpierw nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać i od czego zacząć. Za każdym razem coś nam nie wychodziło.
-Więc tak - zaczęła moja rodzicielka. - Charlie z Justinem w jednym namiocie, a my w drugim - nie ukrywałam tego, że jestem zdziwiona. To już nie chodziło o to, że chciałam być z Justinem, ale to było po prostu niesprawiedliwe.
-To znaczy, że chłopaki będą mieli luz i dużo miejsca, a my mamy się cisnąć - oburzyłam się.
-To tylko jedna noc - przystawała na swoim moja mama.
-Thereso - wtrąciła się mama Justina - Jessica ma rację. To, że to tylko na jedną noc, nie oznacza, że mamy się cisnąć, a rano obudzić się niewyspane. Jessi może przecież spać z chłopcami - uśmiechnęłam się dyskretnie do mamy mojego chłopaka, która najwidoczniej domyśliła się, że właśnie o to mi chodziło.
-Ale... - nie dałam jej dokończyć.
-Charlie będzie nas pilnował, co nie młody?
-Jak będzie trzeba... - uśmiechnął się.

      Siedziałam w namiocie przytulona do Justina. Było ciemno i dość chłodno. Jedyne światło padało z latarki. Charlie biegał jeszcze po dworze, choć mama dawno powiedziała mu, żeby się położył.
      Kiedy usłyszeliśmy, że ktoś zbliża się do namiotu pomyśleliśmy, że to właśnie Charlie nareszcie się zmęczył i postanowił odpocząć. Jednak nie był to mój brat, ale moja mama. Zdziwiło mnie to, a przez myśl nawet przeszło mi to, że ma zamiar spać razem z nami. Gdy usiadła obok nas, zauważyłam że jest zdenerwowana i chce powiedzieć nam coś ważnego, ale nie wie jak się do tego zabrać. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
-Wiedziałam, że w końcu będę musiała o tym porozmawiać, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko - razem z Justinem zastanawialiśmy się do czego zmierza, ale kiedy zobaczyliśmy, że moja mama trzyma w ręce prezerwatywę, domyśliliśmy się, że to będzie jedna z tych trudnych dla rodzica rozmów. -Justin to dla ciebie - wręczyła mu "upominek", a szatyn nie wiedział jak ma się zachować i co zrobić.
-Mamo... - chciałam coś powiedzieć, ale mi nie pozwoliła.
-Wiem, co chcesz powiedzieć. Że nie chcecie tego na razie robić, ale uwierzcie mi,  tego się nie da zaplanować. To jest jak impuls. Wystarczy jedno spojrzenie. Proszę was, zabezpieczajcie się. Jesteście młodzi, nie chcę żeby dziecko uniemożliwiło wam normalne życie - miałam wrażenie, że moja rodzicielka za chwilę wybuchnie płaczem. - A ty Justin, dbaj o moją córkę, nie chcę, żeby cierpiała tak jak ja - ton jej głosu był poważny i wiedziałam, że się o nas martwi. 
-Obiecuję, że jej nie skrzywdzę - chłopak uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się do mnie.
-Mam nadzieję - wstała a wychodząc z namiotu dodała: - I jeszcze jedno, jakby coś, to mnie tu nie było - zaśmialiśmy się, a po chwili znów zostaliśmy sami.
      Nie trwało długo, gdy znów usłyszeliśmy, że ktoś zbliża się do naszego namiotu. Tym razem to musi być Charlie, pomyślałam, a gdy zobaczyłam kto przyszedł, chciało mi się śmiać, bo tym razem była to mama Justina. Domyślaliśmy się w jakiej sprawie. Kiedy mówiła o zabezpieczaniu się przed niechcianą ciążą, musiałam powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu. Pattie podarowała Justinowi taki sam prezent jak moja mam i co było dość dziwne, również poprosiła go o to, aby mnie nie skrzywdził. Jakby nie znała swojego syna i nie wiedziała, że on ma za dobre serce, żeby kogoś skrzywdzić.
-I wiecie, jakby coś, to mnie tu nie było - dodała wychodząc, a gdy wiedzieliśmy, że jest już w takiej odległości, żeby nas nie usłyszeć, wybuchnęliśmy śmiechem.
-No to chyba wypadałoby tego użyć - pomachał mi przed oczami swoim prezentem.
-Ty świntuchu - skarciłam go.
-Przepraszam, ale nie mogę się oprzeć - zbliżył swoją twarz do mojej, po czym złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Położył się na mnie i wciąż mnie całował.
-Co robicie? - do namiotu wszedł Charlie, a Justin momentalnie się ode mnie oderwał.
-Bawimy się - odpowiedź szatyna była bezmyślna, ale przezabawna.
-Przecież widziałem, że się całowaliście. Mnie nie oszukacie - dumnie powiedział Charlie.
-No dobra, kładź się - blondynek położył się i nakrył, pocałowałam go na dobranoc, po czym sama również się okryłam i wygodnie położyłam.
-A ja? - odezwał się Justin. - A mnie kto okryje i pocałuje? - powiedział zasmucony ze spojrzeniem małego szczeniaczka.
-Może Charlie? - powiedziałam odwracając się szatyna plecami.
-Ja śpię - oburzył się młody.
      Zapadła cisza, zamknęłam oczy próbując zasnąć. Jednak KTOŚ za moimi plecami ciągle mruczał, co nie pozwoliło mi spokojnie odpłynąć w krainę Morfeusza. Odwróciłam się niezadowolona, z czego szatyn strasznie się cieszył. Osiągnął swój cel. Wsparłam się na jednej ręce, po czym okryłam Justina i pocałowałam go w policzek, ale on pragnął więcej, przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie w usta. Oderwałam się od niego i położyłam. Nareszcie udało mi się w spokoju zasnąć.

***
"Trudno zapomnieć kogoś, kto dał ci tyle do zapamiętania."

"Bo czasami trzeba żyć chwilą  nie zastanawiać się co będzie i było."


ROZDZIAŁ 8

Crazy in love

      Kiedy się obudziłam w namiocie nikogo nie było. Wsparłam się na łokciach i przetarłam oczy. Po chwili wstałam i wyszłam na powietrze rozprostować kości. Poczułam ból w kręgosłupie. Skrzywiłam się. Spanie w namiocie nie jest zbyt wygodne.
     Zauważyłam Charliego i Justina stojących na pomoście. Postanowiłam pójść się przywitać. Byli tak pochłonięci wędkowaniem, że nie zauważyli, że się do nich zbliżam. Słyszałam fragment ich rozmowy i co mnie zaciekawiło, rozmawiali o mnie. Stanęłam w bezpiecznej odległości i zaczęłam się przysłuchiwać. Byłam ciekawa czego się dowiem.
-Jessica bywa wkurzająca - już na samym początku usłyszałam krytykę na mój temat z ust mojego brata. -Ciągle na coś narzeka: "tu mi wyszedł pryszcz, o i jeszcze tu" - naśladował mnie i muszę przyznać, że całkiem nieźle mu to wychodziło. - Albo wciąż powtarza, że ma krzywe nogi, albo narzeka, że jej się włosy nie układają - ciekawiło mnie co jeszcze wymyśli. - No, ale to jednak moja siostra i martwię się o nią. A jak ona będzie przez ciebie płakać, to pamiętaj, że skopię ci tyłek - chciało mi się śmiać, ale nie mogłam się zdradzić, ta rozmowa robiła się coraz ciekawsza.
-Nie mam nawet zamiaru sprawić, żeby twoja siostra przeze mnie płakała - Justin się uśmiechnął. - Kocham ją i nie chcę złamać jej serca - podobało mi się, że szatyn rozmawia z Charliem jak z równym sobie.
-Bo wiesz, ja jestem jedynym facetem w domu i muszę się opiekować siostrami i mamą. One traktują mnie jak małego chłopca, ale tak naprawdę to one potrzebują opieki, a nie ja.
     Dziwnie  się czułam. Wszyscy się o mnie martwili. I wszyscy zwracali się do Justina, żeby mnie nie skrzywdził. Dlaczego? Czy on ma jakąś mroczną przeszłość, o której nie miałam pojęcia?
     Fajnie się tak słuchało ich rozmowy, byłam teraz w posiadaniu ciekawych informacji, które mogłam wykorzystać dla własnej satysfakcji. W końcu postanowiłam podejść do nich i się przywitać. Kiedy mnie zobaczyli mieli zmieszane miny.
-O czym sobie tak gawędzicie?
-O przynętach - szybko odpowiedział Charlie.
     Ładnie mnie nazywacie, pomyślałam i zaśmiałam się pod nosem.
-A to ciekawe - udałam zachwyt. -Nie widzieliście gdzieś mamy? - zapytałam zmieniając temat.
-Poszyły obejrzeć okolicę. 
     Justin stanął obok mnie.
-Przypilnujesz wędek? - szatyn zwrócił się do Charliego.
-Jasne - młody radośnie odpowiedział.
-Chodźmy się przejść - poprosił Justin.
-Tylko się przebiorę, bo strasznie gorąco się zrobiło - wyciągnęłam z namiotu ubrania i przebrałam się.
      Widziałam jak Justin mi się przygląda, ale postanowiłam pozostawić to bez komentarza.
      Nie odchodziliśmy daleko, żeby mieć na oku Charliego. Trzeba go było pilnować, nawet jeśli on uważał, że jest odpowiedzialny, bo tak naprawdę nie można z niego spuszczać wzroku.
-On cię chyba zamęczy tymi rybami - odezwałam się zaczynając rozmowę.
-Da się wytrzymać - uśmiechnął się.
-Cieszę się, że masz z nim taki dobry kontakt - usiadłam na trawie. Z tego miejsca miałam dobry punkt obserwacyjny. Szatyn usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
-Tak, ja też się cieszę. Nie chciałbym mieć w nim wroga - zaśmiał się, pewnie nie miał bladego pojęcia o tym, o co mu chodzi. 
-O czym mówisz? - zapytałam udając niewiniątko.
-A to nic takiego. Po prostu miałem dzisiaj z twoim bratem poważną rozmowę - popatrzyłam na niego ciekawskim spojrzeniem.
-O czym rozmawialiście?
-Obiecałem, że dotrzymam tajemnicy.
-Yhym... - mruknęłam powstrzymując się przed przyznaniem się do podsłuchiwania.
-Męskie sprawy?
-Coś w tym rodzaju - wyjaśnił.
-Justin! Złowiłem rybę - usłyszeliśmy głos Charliego.
-To świetnie! - odkrzyknął Justin. - Pomóc ci?!
-Nie trzeba! Poradzę sobie! - patrzyliśmy jak Charlie zajmuje się różnymi czynnościami. Widziałam jak wyciągał rybę z wody i jaką przyjemność mu to sprawiło. Nie widziałam dokładnie jego wyrazu twarzy, ale domyślałam się, że jest uśmiechnięty.
-Chodźmy ją zobaczyć - wstałam i czekałam aż Justin również się podniesie.
-Zobaczyć co?
-Rybę - szatyn złapał mnie za rękę i myślałam, że pójdzie za mną, ale on mnie zatrzymał.
-Masz ochotę popływać? - spojrzałam na niego zdziwiona.
-Popływać? Niby gdzie?
-Tutaj - szatyn zbliżył się do mnie.
-Coś ty...Tutaj?
-Tak, tutaj - nie byłam przekonana do tego pomysłu i Justin najwyraźniej to zauważył. Wziął mnie na ręce i przerzucił sobie przez ramię. Szedł w kierunku wody. Wierzgałam nogami, ale to nic nie dawało.
-Ty wariacie...
-Nie chcesz po dobroci, to trzeba cię siłą zaciągnąć...
      Kiedy staliśmy już w wodzie, Justin chciał mnie do niej wrzucić, ale trzymałam się go kurczowo. W końcu nie miałam już siły i wpadłam do wody. Była lodowata. Nie było głęboko, ale mimo to cała byłam w niej zanurzona.
     W końcu wyszliśmy z wody. Musieliśmy się przebrać. Podeszliśmy do namiotów. Stał tam Charlie i szukał czegoś w torbie. Niedaleko była też moja mama, Samantha i mama Justina, które właśnie wróciły z przechadzki po okolicy.
-Co wam się stało? - zapytała mama szatyna zbliżając się w naszym kierunku. Spojrzałam na Justina, miał jakby zawstydzoną minę.
-Justin miał nagły przypływ energii - odpowiedziałam śmiejąc się z miny mojego chłopaka.
-Ah...rozumiem.
      Moja mama patrzyła na nas jak na zbrodniarzy. Przez cały czas zachowywała się jakby nam nie ufała, a przecież my nic takiego nie robiliśmy. Czy ona nigdy nie zrobiła czegoś szalonego?
-Przebierzcie się, bo zachorujecie - nakazała. 
      Po raz kolejny tego dnia musiałam się przebrać. Z tym, że teraz byłam przemoczona do suchej nitki i nie było to takie łatwe, gdyż ubrania przykleiły się do mojego ciała. Jednak ubrania, to był mój najmniejszy problem. Większy problem miałam z Justinem, który ciągle odkrywał zasłonę naszej prowizorycznej przebieralni zrobionej z koca i ręcznika. Jakbyśmy nie mogli zamieszkać w jakimś pobliskim hotelu i przyjeżdżać tu tylko na te cholerne ryby. Nie to, że byłam jakąś księżniczką, która musi mieć wygodne łóżko i luksusową wannę w łazience. Oczywiście nie odmówiłabym, bo łono natury ma swoje wady.
      Kiedy już oboje z Justinem byliśmy ubrani i w miarę wysuszeni, poszliśmy wreszcie zobaczyć ryby złowione przez Charliego. Okazało się, że są aż trzy.Znów były takie ładne i zdawały się mówić: "Wypuść nas dobra kobieto".Po moich namowach i podanych przeze mnie argumentach, wszyscy zgodzili się je wypuścić, a na posiłek wstąpić do jakiegoś baru, gdy będziemy już wracać.

      Czas na powrót do domu. Wsiedliśmy do samochodu i po chwili już jechaliśmy drogą powrotną. Wstąpiliśmy na obiad, a po trzech godzinach dotarliśmy do domu. Z jednej strony byłam zadowolona, że wyśpię się w swoim wygodnym łóżku, a z drugiej będę tęskniła za ciepłym objęciem szatyna, kiedy w nocy było mi zimno.
      Kiedy Justin razem ze swoją mamą pojechali do siebie, od razu pobiegłam na górę i wzięłam długą kąpiel. Od razu poczułam się lepiej.
      Później rozpakowałam się, po czym pomogłam jeszcze mamie w rozpakowaniu plecaków z rzeczami Samanthy i Charliego. Gdy wszystkie czynności zostały wykonane, położyłam się na moim łóżku. Poczułam ból, to jeszcze po tym jak spałam na ziemi. Zamknęłam oczy i odprężyłam się. Tego mi było trzeba.
Usłyszałam dźwięk mojej komórki. Wyciągnęłam rękę i sięgnęłam po telefon leżący na szafce nocnej po czym bez patrzenia na to kto dzwoni, przyłożyłam telefon do ucha.
-Nie uwierzysz co się stało - usłyszałam w słuchawce rozradowany głos Justina. Oparłam się na łokciu i wsłuchiwałam się w to co ma mi do powiedzenia. - Pamiętasz jak ci mówiłem o tym wakacyjnym turnieju w koszykówkę? - zastanowiłam się, a po chwili przypomniałam sobie, że faktycznie wspominał o czymś takim.
-No pamiętam - potwierdziłam.
-Udało się, w przyszły weekend gramy pierwszy mecz, a od jutra zaczynamy treningi.
-To fantastycznie - szczerze się ucieszyłam, wiedziałam ile dla niego znaczy ten turniej. Koszykówka, to chyba jego największa pasja.
-Tylko teraz będziemy się trochę rzadziej widywać - to mnie zmartwiło, ale przecież to nie koniec świata.
-Mną się nie przejmuj. Znajdę sobie jakieś zajęcie. Przecież mogę cię odwiedzać na treningach. Obiecuję, że nie będę przeszkadzać.
-Obawiam się, że twoja obecność będzie mnie rozpraszać - powiedział poważnym tonem, ale wiedziałam, że żartuje i tak naprawdę chce żebym przyszła.
-Jeśli to ci w czymś pomoże, to przyjdę w worku pokutnym, żeby cię nie prowokować - zaśmiałam się.
-Obawiam się, że to nic nie da - uśmiechnęłam się pod nosem.
-To o której jutro zaczynacie?
-O dziewiątej.
-Będę.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też.
      Rozłączyłam się i wróciłam do swojej poprzedniej pozycji, czyli do leżenia.

*
"Można kochać jak szaleniec, ale nie jak głupiec."

"Miłość to wariacja. Tylko idioci nie wariują."


ROZDZIAŁ 9

Please don't leave me...

      W ciągu tego tygodnia byłam na trzech treningach Justina. Na pierwszy poszłam sama i strasznie się wynudziłam, ale nie dawałam tego po sobie poznać, żeby nie sprawić szatynowi przykrości. Na drugim było lepiej, bo zabrałam ze sobą Charliego, który był zachwycony i ciągle opowiadał, że chce być taki jak Justin i też skakać tak wysoko jak on. Razem z moim bratem nie czułam się taka znudzona. Młody dostarczał mi wielu rozrywek. Opowiadał dowcipy, wygłupiał się, ciągle o czymś mówił. Na koniec treningu, koledzy Justina zaprosili go do wspólnej gry i wtedy miałam chwilę, żeby pogadać z moim chłopakiem. Tamtego dnia odprowadził nas, ale nie mógł długo ze mną zostać, bo jego koledzy wciąż się dobijali do jego telefonu. Nie miałam nic przeciwko, po prostu powiedziałam, żeby się mną nie przejmował i leciał do kumpli, powiedziałam to jak najbardziej szczerze, bo nie chciałam, żeby przed meczem się zamartwiał, że nie ma dla mnie czasu.
      Na trzeci trening poszła ze mną Jane. Katy wyjechała na rodzinne wakacje, z czego nie była zadowolona. Nie lubiła takich wypadów, ale nie miała na to żadnego wpływu. Kiedy jej ojciec coś postanowi, tak już musiało być. A że chłopak Jane, czyli Brian też gra w drużynie, to obecność mojej przyjaciółki nie wzbudzała żadnych podejrzeń na to, że koszykówka mnie niezbyt interesuje. 
-Chce ci się przychodzić na te wszystkie treningi? - zapytała Jane.
-Szczerze? To nienawidzę tu siedzieć - odpowiedziałam, a moje słowa ani trochę nie zaskoczyły dziewczyny.
-To po co tu siedzisz? Przecież Justin nie jest idiotą i zrozumie, że ciebie to wszystko po prostu nudzi. Podaj przykład dziewczyny, którą to interesuje - spojrzałam na nią marszcząc brwi, chyba nie bardzo rozumiałam do czego zmierza. - No wiesz, ty go kochasz, a on kocha ciebie. I oboje o tym wiecie.
-No tak - zgodziłam się.
-No właśnie i nie musicie sobie wciąż tego udowadniać. Co, masz zamiar tak przez cały turniej chodzić za nim na wszystkie mecze i treningi?
-No wszystkie to nie, ale... - nie dane mi było skończyć.
-No i popełniasz zasadniczy błąd. Z mną i z Brianem na początku było tak samo. Też chciałam spędzać z nim każdą wolną chwilę. Ale to było głupie. Jesteśmy już razem prawie dwa lata. Kochamy się i wciąż nam na sobie zależy, a wiesz dlaczego tak jest?
-Dlaczego? - zapytałam, choć i bez tego otrzymałabym odpowiedź.
-Bo sobie ufamy. Nie kontrolujemy się i nie czujemy się w tym związku jak w klatce. 
-No dobrze, ale tak właściwie to do czego zmierzasz? - moja przyjaciółka gadała i gadała, a ja wciąż nie wiedziałam jaki jest tego cel.
-Powiem wprost. Faceta trzeba spuścić czasami ze smyczy i dać mu trochę swobody. To mój sposób na cudowny związek. Wiem, że ty byś chciała spędzać z nim jak najwięcej czasu, ale nie łudź się, że on też tego chce. Faceci są inni. Przynajmniej takie jest moje zdanie.
      Zastanawiałam się nad tym wszystkim co usłyszałam i doszłam do wniosku, że moja przyjaciółka ma ogromną rację. 
-No to co, idziemy na zakupy? - zapytałam.
-Szybko się uczysz.
-Staram się.
      Dałyśmy znać chłopakom, że wychodzimy i raczej już się dzisiaj nie zobaczymy. 
-Widzisz? Już za tobą tęskni - powiedziała, gdy właśnie wychodziliśmy z sali gimnastycznej. Zerknęłam na Justina, miał zawiedzione spojrzenie, ale zbytnio się tym nie przejęłam.
-Miałaś rację.
-Lata praktyki - zaśmiałyśmy się.
      Jane nigdy nie miała problemów w kontaktach z chłopakami. Zanim zaczęła chodzić z Brianem, była z przewodniczącym kółka matematycznego, z chłopakiem, który stylizował się na metalowca, a nawet z Mattem - niegdyś najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. A poza tym było jeszcze kilku w podstawówce, więc nie dziwię się, ze ma taką wiedzę na temat chłopaków.
     A ja? Mam na koncie miłość z przedszkola. Chodziliśmy ze sobą i powtarzaliśmy wszystkim, że weźmiemy ślub. Nawet nie pamiętam jak ten chłopiec miał na imię. Dwa lata temu spotykałam się z Joshem, ale nie było to nic poważnego. Tak naprawdę to Justin jest moją pierwszą, prawdziwą miłością.

      Poszłyśmy z Jane do centrum handlowego, ale i tak nie kupiłyśmy żadnych ciuchów i w efekcie poszłyśmy do kina na jakąś komedię.
      Później poszłyśmy na lody, przegadałyśmy godzinę. Dawno nie spędziłyśmy tyle czasu we dwie, zawsze była z nami Katy, chwilami brakowało nam jej poczucia humoru, ale zamiast tego tematów do rozmów miałyśmy mnóstwo. 
      Wychodząc z budynku minęliśmy się z Jamesem. W szkole mnie unikał, z czego byłam bardzo zadowolona, bo po tym jak się zachował nie chciałam mieć z nim nic do czynienia.
Był z jakąś dziewczyną, ale nie wyglądało to na poważny związek. Miałam wrażenie, że traktuje ją tylko jak pocieszenie, produkt zastępczy, no ale cóż, to nie moja sprawa.
      Zdziwiła, a nawet przestraszyła mnie jego mina, uśmiechnął się w moją stronę tym swoim podłym uśmieszkiem. Żałowałam, że od razu nie zauważyłam tego jaki jest naprawdę, zanim jeszcze mnie tak potraktował. Teraz w jego oczach zobaczyłam, że coś planuje, ale nie mogłam tego rozgryźć. W ostateczności postanowiłam się tym nie przejmować, bo nie miało to najmniejszego sensu.
      Kiedy wróciłam do domu było już późno. Wzięłam prysznic i położyłam się. Przed zaśnięciem zerknęłam na telefon. Na ekranie zobaczyłam informację o nieodebranych połączeniach od Justina. Dzwonił, a ja miałam wyciszony telefon, dlatego nie usłyszałam. Nie miałam zamiaru oddzwaniać. Niech się trochę pomartwi, pomyślałam. Zresztą o tej porze pewnie już spał, następnego dnia zaczynał się turniej i musiał być wypoczęty.

      Następnego dnia przed południem byłam umówiona z Jane przed szkołą. Postanowiłyśmy w drodze wyjątku trochę zdopingować naszych chłopców, w końcu to pierwszy mecz.
     Usiadłyśmy na trybunach w pierwszym rzędzie żeby być blisko. Kiedy drużyna weszła na boisko, widziałam jak Justin szuka mnie wzrokiem, a kiedy już mnie zauważył uśmiechnął się do mnie i mrugnął. 
Mecz oczywiście skończył się wygraną dla drużyny Justina. Widziałam jaki był szczęśliwy. Podbiegł do mnie i mnie pocałował. Nie spodziewałam się takiej reakcji, ale odwzajemniłam pocałunek.
      I tak było po każdym meczu, na którym byłam. Bo według Jane nie powinnam dawać Justinowi do zrozumienia, że jestem na każde jego zawołania, żeby się nie przyzwyczaił. Byłam ciekawa jak daleko zajdę z radami mojej przyjaciółki.

      Został jeszcze tylko mecz finałowy, a Justin miał dla mnie coraz mniej czasu. Ciągle trenował, a ja zeszłam na drugi plan. Nie miałam mu tego za złe, ale trochę za nim tęskniłam. Od tygodnia nie przeprowadziliśmy normalniej rozmowy, co było trochę przykre. No, ale tak to już jest, kiedy się kocha gwiazdę sportu.
      W przeddzień meczu finałowego siedziałam w pokoju Charliego. Namówił mnie żebym zagrała z nim w jakąś grę, w którą koniecznie muszą grać dwie osoby. O dziwo gra mnie wciągnęła, pomimo tego, że ciągle przegrywałam. Ale i tak nie miałam niczego lepszego do roboty. Do Jane przyjechała rodzina, Katy wciąż była na wakacjach, a Justin wciąż ćwiczył, więc został mi tylko Charlie.
      Po raz kolejny starałam się z nim wygrać, ale był sprytniejszy i nadal wygrywał.
-Wiesz co? Ciągle mnie pokonujesz, dałbyś mi chociaż raz fory - oburzyłam się dając mu tym satysfakcję.
-Jestem mistrzem i nawet gdybym chciał przegrać to i tak bym wygrał. Bez urazy ale jesteś słaba.
-Dzięki - przyjęłam twardo słowa krytyki z ust mojego brata.
      Usłyszeliśmy pukanie do drzwi i oboje na nie spojrzeliśmy. Po chwili pojawił się w nich Justin. Jego obecność mnie zaskoczyła, bo myślałam, że musi trenować. Wstałam i podeszłam do niego, po czym się do niego przytuliłam.
-Co ty tu robisz? - zapytałam i zaprosiłam go do swojego pokoju. Usiedliśmy na łóżku, nadal nie mogłam uwierzyć, że tu jest.
-Musiałem cię odwiedzić, ostatnio mało czasu spędzamy razem - wziął mnie za rękę.
-Ale jeszcze tylko jeden mecz i wszystko wróci do normy - uśmiechnęłam się.
-No i ja właśnie w tej sprawie przyszedłem - ton jego głosu było poważny, więc wiedziałam, że chce mi powiedzieć coś ważnego, ale nie wie jak zacząć. - Turniej się skończył, ale treningi nie do końca. Dostałem propozycję. Mógłbym trafić do mojej wymarzonej drużyny.
-To fantastycznie - szczerze się ucieszyłam, ale on nadal był poważny, spojrzałam na niego pytająco.
-Żeby grać w tej drużynie, musiałbym wyjechać - w sumie mogłam się tego domyślić.
-Kiedy wyjeżdżasz?- zapytałam odwracając wzrok.
-Na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram, bo nie jestem pewien czy powinienem, ale gdybym się zdecydował, to za trzy tygodnie.
-To twoja szansa, nie możesz jej zmarnować, druga taka może się nie zdarzyć - powiedziałam pewna siebie, ale w oczach zbierały mi się łzy.
-A ty? Co z tobą? Co z nami? Nie wiem jak długo będę musiał tam zostać.
-Mną się nie przejmuj, będę tu na ciebie czekała.
-Powiedz tylko słowo, a zostanę - byłam świadoma, że jest do tego zdolny, dlatego nie mogłam dać po sobie poznać tego, że będzie mi tu bez niego ciężko.
-Chcę żebyś spełnił swoje marzenia - powiedziałam łamiącym się głosem. - A później chcę żebyś wrócił, pocałował mnie, mocno przytulił i powiedział, że mnie kochasz - rozkleiłam się na dobre. - I żebyś już zawsze był przy mnie - szatyn przytulił mnie z czułością, której potrzebowałam.
-Kochanie, nie płacz. To jeszcze nie wszystko co mam ci do powiedzenia - popatrzyłam na niego pytającym spojrzeniem, a przez myśl przeszło mi, że chce mi powiedzieć coś jeszcze gorszego. - Mam dla ciebie niespodziankę.
-Jaką? - zapytałam zaciekawiona, a on otarł łzę spływającą po moim policzku, a później mnie pocałował. 
-No wiesz, ostatnio trochę cię zaniedbywałem i postanowiłem ci to jakoś wynagrodzić - uśmiechnął się tajemniczo.
-Jakoś? - pociągnęłam nosem,a kąciki ust mimowolnie uniosły się ku górze.
-Wynająłem domek nad morzem. Możemy pojechać tam kiedy tylko zechcesz - rzuciłam mu się na szyję. Skoro miał wyjechać, to chciałam się nim nacieszyć.
-Tylko jest mały problem - skrzywiłam się. - Moja mama. Ona nigdy się na to nie zgodzi.
-Nigdy nie mów nigdy - pocałował mnie. -A jeśli byś chciała, to może z nami pojechać Jane z Brianem, sama wiesz jak to jest z Brianem, ale wiesz, wtedy twoja mama na pewno się zgodzi. Będzie spokojniejsza, że w razie jakbym chciał się na ciebie rzucić, to będzie ktoś, kto cię uratuje - uśmiechnęłam się do niego, a on znów mnie przytulił.

      Justin bardzo dobrze radził sobie z przekonywaniem mojej mamy. Raz się uśmiechnął, a ona od razu zmiękła. Może nabrała do niego trochę zaufania po tym wyjeździe i po tym jak traktował Charliego.
-No nie wiem... - mama bacznie nam się przyjrzała, aż w końcu na jej twarzy pojawił się ten uśmiech oznaczający, że się zgadza. - No dobrze, ale Justin miej ją na oku i opiekuj się nią. Bo jak nie...
-Dobra mamo, wiemy... - zaśmialiśmy się.

***
"Można tęsknić za kimś, będąc dwa kroki dalej?"

"Dusza nie znałaby tęczy, gdyby oczy nie znały łez."

ROZDZIAŁ 10

Time spent together is never long enough

      Wyjechaliśmy spod mojego domu wcześnie rano dwoma samochodami, bo Jane z Brianem jechali tylko na trzy dni, a ja z Justinem na cały tydzień. Bardzo się cieszyłam na ten wyjazd, bo wiedziałam, że to nasze ostatnie chwile spędzone razem przed wyjazdem Justina. Obiecał mi, że postara się przyjechać jak najszybciej, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że prędko to nie nastąpi. Jedzie przecież do prestiżowej szkoły sportowej, nie będzie miał kiedy mnie odwiedzać.
     Siedziałam w samochodzie patrząc przez boczną szybę. Czułam już zapach morza, czułam to powietrze. Jednak nie mogłam się cieszyć, w oczach zbierały mi się łzy. Kiedy o tym wszystkim myślałam, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Gdy tylko pomyślę, że mój kochany Justin może tam poznać inną dziewczynę i się w niej zakochać, to pęka mi serce.
     Zamknęłam oczy, żeby nie pozwolić popłynąć łzom.
Spojrzałam na Justina i się do niego uśmiechnęłam. Przygryzłam dolną wargę i wróciłam do wypatrywania jakichkolwiek oznak, że jesteśmy na miejscu. Nie wiedziałam gdzie dokładnie jedziemy, ale wiedziałam, że będą to moje najlepsze wakacje w życiu.
      Kiedy przybyliśmy na miejsce nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Domek znajdował się prawie na samej plaży, na której nie było ani jednego człowieka, a była przecież idealna pogoda na opalanie się. Przez chwilę poczułam się jak na bezludnej wyspie.
      Weszliśmy z Justinem do środka, Jane z Brianem postanowili pójść na spacer po plaży i pobyć ze sobą sam na sam. Wnętrze domu było przytulne. Na dole była mała kuchnia i salon, w którym znajdowały się schody prowadzące na piętro.
-Na górze są sypialnie i druga łazienka - poinformował mnie mój chłopak. -Możesz je obejrzeć, a ja pójdę po bagaże.
      Weszłam na górę i otworzyłam pierwsze drzwi i znalazłam tam łazienkę. Gdy otworzyłam następne, ujrzałam duże łóżko, weszłam i rozejrzałam się. Kiedy podeszłam do okna, zobaczyłam morze. Przypomniały mi się moje marzenia z dzieciństwa o tym, że chciałabym mieć dom z takim widokiem i zamieszkać w nim z moim ukochanym. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, że chociaż przez tydzień będę mieszkać w takim miejscu.
      Położyłam się na łóżko, a w zasadzie to można nawet powiedzieć, że się na nie rzuciłam.
-Podoba ci się? - usłyszałam głos Justina, zauważyłam że stoi w progu i mi się przygląda.
Wsparłam się na łokciach i uśmiechnęłam do niego.
-Czy mi się podoba? Chyba żartujesz...Marzyłam o takich wakacjach - zachwyciłam się.
     Szatyn zbliżył się i położył obok mnie. Po chwili zaczął mnie całować, a ja oddawałam mu swoje pocałunki.
-Spójrz Brian na nasze gołąbeczki, są tacy zakochani - usłyszeliśmy głos Jane, niechętnie się od siebie oderwaliśmy i odwróciliśmy głowy w stronę drzwi.
-Tak ładnie razem wyglądają - dodał Brian.
-Kiedy ty mnie tak ostatni raz całowałeś, co? - oburzyła się brunetka, a ja się zaśmiałam.
-Nie przesadzaj, jak zwykle wszystko mi musisz wytykać - kłócili się jak stare małżeństwo. -Przecież wiesz, że cię kocham. 
-Udowodnij!
-Możecie kłócić się gdzieś indziej? - wtrącił się Justin.
-Wyganiacie nas?
-Tak jakby - zaśmiałam się.
      Jane i Brian wyszli udając obrażonych, a my wróciliśmy do naszego wcześniejszego zajęcia.

     Wieczorem siedzieliśmy wszyscy razem na plaży i patrzyliśmy na zachodzące słońce. Słychać było szum fal uderzających o brzeg.
-Hej Brian, założę się, że nie wejdziesz teraz do wody - ciszę przerwał Justin. Spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem, co mu strzeliło do głowy.
-Ja nie wejdę?! - brunet zaczął się podnosić. Spojrzałam na Jane, miała równie zdziwioną minę. Obaj wstali i ruszyli w stronę wody.
-Hej! Zwariowaliście?! - oburzyła się Jane.
-Justin nie wygłupiaj się - szatyn najwidoczniej również chciał pokazać, że jest twardym facetem i wytrzyma wszystko. - Odbiło im - zwróciłam się do mojej przyjaciółki, a ta przyznała mi rację.
-Zachowują się jak dzieci- zgodziłam się kiwnięciem głowy.
      Patrzyłyśmy na naszych chłopaków, którzy byli już w wodzie, widać było, że jest im zimno, ale żaden z nich nie chciał się do tego przyznać.
-Chodźmy do domu, bo nie mogę patrzeć jak oni marzną - zaproponowałam.
-Pomyślałam o tym samym - odpowiedziała Jane.
      Pomimo tego, że wieczór był ciepły, to woda na milion  procent była zimna, zresztą kiedy ona jest ciepła. Ale najwidoczniej Brianowi i Justinowi to nie przeszkadzało w popisywaniu się.
      Weszłyśmy do kuchni i usiadłyśmy przy stole.
-Trzeba by pomyśleć o jakiejś kolacji, jest tu w pobliżu jakiś sklep? - zastanowiłam się nad pytaniem Jane.
-Nie mam zielonego pojęcia... - zrobiłam bezradną minę. - Napiszemy listę i chłopcy pojadą na zakupy.
-Tylko żeby nie wydali wszystkich pieniędzy na lizaki - zaśmiałyśmy się głośno.
-A wam co tak wesoło? - usłyszałyśmy głos Briana i jeszcze bardziej się roześmiałyśmy. Obaj byli cali przemoczeni i z zimna zgrzytali zębami. Justin stanął za mną i się do mnie przytulił, a po moim ciele przeszły ciarki. Temperatura jego ciała chyba była ujemna, przynajmniej w moim odczuciu.
-Zimny jesteś - odskoczyłam od niego.
-To może byś mnie trochę ogrzała - zaczął się do mnie zbliżać. Kątem oka zauważyłam, że Jane miała taki  sam problem z Brianem, który próbował się do niej przytulić.
       Uciekałam przed Justinem wokół stołu, ale to było męczące, moja przyjaciółka miała lepszy pomysł i zamknęła się w łazience. 
-Dobra, poddaję się - padłam na krzesło zdyszana.
       Patrzyłam kątem oka jak szatyn się do mnie zbliża,  robiło mi się zimno na samą myśl o tym, że mnie dotknie, nie mówiąc już o przytulaniu. Zacisnęłam zęby, ale okazało się, że nie było to potrzebne,  bo Justin tylko delikatnie pocałował mnie w policzek, a jego usta zawsze były ciepłe. 
-Idę się przebrać i zaraz wracam - powiedział kierując się w stronę schodów.
       Rzucił mi jeszcze uśmiechnięte spojrzenie, a po chwili już go nie było. Odwróciłam głowę w stronę Briana, który wciąż błagał Jane, żeby mu otworzyła.
-Powiedz jej coś - zwrócił się do mnie błagalnym głosem.
-Jane, spokojnie. Wyjdź już, bo Brian wygląda już jak sopel lodu.
       Dziewczyna niepewnie otworzyła drzwi i wyszła z łazienki, a chłopak trzęsąc się z zimna wślizgnął się do pustego już pomieszczenia.
-Żeby się tylko nie przeziębili - powiedziałam kiedy Jane usiadła obok mnie.
-Ja się na pewno nie będę nimi opiekować. To ich problem - zaśmiałam się, bo wyglądało na to, że Jane mówiła poważnie, choć znając ją, gdy tylko Brian kichnie, ona od razu będzie obok niego chodzić i parzyć mu gorącą herbatę.
      Wyszukałam w torebce kartkę i długopis, i przy pomocy Jane napisałam listę zakupów. Wątpiłyśmy w to , że uda im się wszystko kupić. Pewnie wrócą bez połowy zapisanych rzeczy, ale trzeba dać im szansę.
-Co robicie? - zapytał Justin zbiegając po schodach.
-Dobrze, że jesteś - rzucił nam pytające spojrzenie.
-Trzeba pójść na zakupy - uśmiechnęłyśmy się słodko.
-I ja mam to zrobić? - podrapał się po karku.
-Możesz wziąć Briana do pomocy.
-Mówicie o mnie? - chłopak właśnie wyszedł z łazienki.
-Zostaliśmy wrobieni - poinformował go mój chłopak. 
-Niech zgadnę...Zakupy?
       Wręczyłam Justinowi listę, a on niepewnie ją wziął. Jeszcze przez moment na mnie patrzył, a po chwili wyszedł z Brianem, a my wybuchnęłyśmy śmiechem. 
-Mam pomysł - powiedziała Jane. -Jest tu DVD, prawda? - pokiwałam twierdząco głową. - A ja wzięłam kilka filmów.
-To super, możemy coś później obejrzeć.

      Tak jak się domyślałyśmy chłopcy nie kupili wielu rzeczy, ale udało nam się przygotować coś bez tych produktów.
      Po kolacji postanowiliśmy obejrzeć horror, z czego bardzo zadowolony był Justin. Uśmiechał się od ucha do ucha, a podczas filmu domyśliłam się dlaczego tak było. Kiedy się bałam, przytulał mnie do siebie. Brian chyba również liczył na to, że poprzytula się ze swoją dziewczyną, ale ona go zaskoczyła i nawet nie drgnęła, pewnie oglądała ten film setki razy. Patrzyłam na Briana i zrobiło mi się go trochę szkoda. Wiem, że Jane go kocha, ale mimo wszystko brunet czuł się przez nią...odrzucony, z czego ona najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy. Przeszło mi nawet przez myśl, że już jej tak na nim nie zależy, ale szybko odgoniłam tę możliwość, bo przecież gdyby tak było, to Jane nie przyjechałaby tu, bo niby po co, żeby z nim zerwać? Nie, to niemożliwe. Jane nie jest podłą żmiją i nie potrafiła go tak skrzywdzić.
       Wtuliłam się jeszcze bardziej w ramiona Justina i starałam się skupić na filmie, ale nie było to łatwe, bo kątem oka obserwowałam Briana i Jane. 
       Kiedy film się skończył było już koło północy. Byłam śpiąca, a przynajmniej tak się czułam, bo domyślałam się, że nie zasnę. Wszyscy poszliśmy na górę. Widziałam jak Jane razem z Brianem wchodzili do pokoju, niby wszystko było normalnie, ale czy to przypadkiem nie była ściema.
       Położyłam się obok Justina, chłopak bacznie mi się przyglądał, domyślał się, że coś mnie dręczy.
-Co jest? - zapytał.
-Martwię się o Briana - wytłumaczyłam, a moja odpowiedź bardzo zdziwiła Justina.
-O Briana? A co z nim nie tak?
-Bo mam takie dziwne wrażenie, że pomiędzy nim, a Jane się nie układa - odpowiedziałam, a Justin był jeszcze bardziej zdziwiony niż przed chwilą.
-A dlaczego martwisz się o niego? Myślałem, że obowiązuje cię kobieca solidarność - zaśmiał się.
-To nie jest śmieszne, on ją kocha, a ona go ignoruje. Trzeba coś z tym zrobić. A ty mi w tym pomożesz - szatyn zrobił przestraszone oczy, domyślałam się, że za chwilę zacznie się wykręcać, więc musiałam użyć swoich metod. Zbliżyłam się do niego i złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach, po czym posłałam mu słodki uśmiech.
-No dobrze, pewnie i tak nie mam innego wyjścia. Jeżeli się nie zgodzę to będę spać na kanapie - po raz kolejny go pocałowałam. - Ale umówmy się, że nie jestem zadowolony z twojego pomysłu, bo nie chcę się wtrącać - wyjaśnił. 
-Kocham cię - powiedziałam i się do niego przytuliłam.
-Ja ciebie też - odpowiedział.
-Więc tak, pogadasz jutro z Brianem i zapytasz go jak mu się układa z Jane i w ogóle wybadasz sprawę, a ja zrobię to samo z Jane.
-Dobrze, ale nie wiem w czym ma to pomóc.
       Pocałowałam go na dobranoc i wygodnie się położyłam.
       Mój sen nie był zbyt mocny, ciągle przewracałam się z boku na bok. Dopiero nad ranem udało mi się zasnąć, kiedy wtuliłam się w tors Justina. Niestety mój odpoczynek nie trwał długo, bo gdy dopiero zaczynało mi się coś śnić, obudził mnie głos szatyna.
-Jessica! Zobacz! - otworzyłam niechętnie oczy, a promienie słońca mnie oślepiło, więc musiałam przyzwyczaić się do oświetlenia.
-Co się stało? - wstałam z łóżka i podeszłam do Justina stojącego przy oknie.
-Widzisz? Niepotrzebnie się martwiłaś - wyjrzałam za szybę, a dzięki temu co zobaczyłam, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Jane z Brianem chodzili po plaży, wymieniali się pocałunkami i najważniejsze, byli szczęśliwi. 
-Najwidoczniej się myliłam - powiedziałam obojętnie. - Wyglądają na szczęśliwych, ale mnie i tak coś niepokoi w zachowaniu Jane.
-Jesteś przewrażliwiona.
-A ty jesteś facetem i nie widzisz pewnych rzeczy. Znamy się z Jane na tyle długo, że wiemy o sobie wszystko i wiem kiedy jest nieszczęśliwa, zła, obrażona, albo... albo, kiedy udaje. 
-Powinienem się obrazić, bo zabrzmiało to jakbyś uważała mnie za matoła, który niczego nie rozumie, ale... - przyciągnął mnie do siebie - te twoje rozczochrane włosy - pogłaskał mnie po głowie - i te twoje zaspane oczy nie pozwalają mi się na ciebie gniewać - złożył delikatny pocałunek na moich ustach, ale nie pozwoliłam, żeby trwało to długo i odepchnęłam go od siebie. 
-Skoro tak źle wyglądam, to muszę iść do łazienki, a później pójdziemy na plażę.
       Wzięłam potrzebne rzeczy o wymknęłam się do łazienki. Prysznic pomógł mi się dobrze obudzić. Ubrałam się i postanowiłam zrobić coś z moimi włosami, żeby nikt na plaży się mnie nie przestraszył.
Kiedy byłam już gotowa, po tym jak zauważyłam, że Justina nie ma na górze, zeszłam na dół. Na stole znajdującym się w kuchni przygotowane było śniadanie. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to to, że szatyn przygotował dla mnie posiłek, ale on miał równie zaskoczony wyraz twarzy jak ja. Usłyszeliśmy głosy naszych przyjaciół. Kiedy pojawili się w kuchni, śmiali się z czegoś i naprawdę wyglądali na zakochanych. Zaczynałam zastanawiać się nad tym, czy Justin nie miał racji z tym, że jestem przewrażliwiona.
-Wstały nasze śpiochy - powiedziała Jane, przyglądałam się im uważnie i musiałam wyglądać zabawnie, bo Jane z Brianem wybuchnęli śmiechem. - Co masz taką minę? - zapytała moja przyjaciółka.
-Nie nic, po prostu jakoś dziwnie się zachowujecie - powiedziałam wprost.
-My? - popatrzyli na siebie i się zaśmiali. 
-Tak. Wy.
-Wydaje ci się - co chwilę zerkali na siebie.
-A to śniadanie? - zapytałam dociekliwie.
-Chcieliśmy się wam jakoś odwdzięczyć. No wiecie wzięliście nas tu, a tak na prawdę powinniście spędzać te wakacje we dwoje.
-Nie żartujcie. Przecież wiecie, że te wakacje będą genialne, tak czy inaczej spędzam je z Justinem. A dzięki wam będzie weselej - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Justina, żeby on też coś powiedział. 
-Zgadza się. Sami byśmy się nudzili. Wiecie sypialnia to fajne miejsce, ale po jakimś czasie może się znudzić - spojrzałam na niego przestraszona i uderzyłam go w ramię.
-Jesteś niemożliwy - zaśmialiśmy się wszyscy.
-Zjedzmy lepiej śniadanie, takie pyszności nie mogą się zmarnować. 
        Zjedliśmy z Justinem śniadanie, a później wszyscy poszliśmy na plażę. Z przekonaniem Jane nie było żadnych problemów, bo ona tak jak i ja chciała się trochę poopalać, ale z chłopakami był większy kłopot, bo strasznie się przed tym wzbraniali.
       Justin z Brianem nie mieli zamiaru się z nami wylegiwać, więc od razu poszli pływać.
       Leżąc już na ręczniku zastanawiałam się czy porozmawiać z Jane o niej i o Brianie, ale kiedy o tym myślałam Jane niespodziewanie sama zaczęła ten temat, jakby czytała w moich myślach. Okazało się, że faktycznie ostatnio się pomiędzy nimi nie układało, do wczorajszego wieczora. Jeszcze wtedy gdy oglądaliśmy film, coś było nie tak, ale widocznie później musiało się wydarzyć coś, co wszystko zmieniło, o czym moja przyjaciółka nie chciała mi powiedzieć. Zdradziła tylko tyle, że Brian powiedział jej coś co od dawna chciała od niego usłyszeć.
-Ale teraz już między wami wszystko ok?
-Nigdy nie było lepiej A dlaczego o to pytasz?  - zapytała zdziwiona.
-Bo wczoraj widziałam, że coś między wami się nie układa, no wiesz, jak oglądaliśmy film, to Brian tak na ciebie patrzył, a ty nic. Myślałam już nawet, że chcesz się z nim rozstać.
-Dziękuję ci, że się tak martwisz - przytuliła mnie. - I dziękuję ci za to, że zaproponowałaś mi żebyśmy pojechali z wami. Wiesz jak to jest z Brianem - spojrzała na mnie znacząco, a ja od razu wiedziałam o co jej chodzi.
       Brian pochodzi z dość biednej rodziny, ma pięcioro rodzeństwa i jest najstarszy. Dorabia w jakiejś małej restauracji i pomaga rodzicom jak tylko może, stara się być odpowiedzialny i dojrzały. Udało mu się kupić auto, co prawda używanie, ale był dumny, że sam na nie uczciwie zapracował.
       Zawsze go podziwiałam za to jaki jest. Ma dobre serce i pewnie to urzekło Jane. Brian jest dobrze wychowany. Kiedy ktoś z jego przyjaciół potrzebuje pomocy, on chętnie jej udziela. Po prostu złoty z niego chłopak.
      Jane mówiąc słowa: "Wiesz jaki jest Brian" pewnie miała na myśli to, że nie byłoby go stać na takie wakacje we dwoje, a na pewno nie pozwoliłby zapłacić za wszystko swojej dziewczynie. A tak, Justin wszystko załatwił i Brian nie miał w tej sprawie nic do gadania.
-Żebyście się tylko nie spaliły na tym słońcu - zobaczyłyśmy naszych chłopców, których pływanie najwidoczniej już zmęczyło. Położyli się obok nas, byli cali mokrzy i niestety ja i Jane również.

***
"Miłość zmusza nas do podjęcia najtrudniejszych decyzji w życiu."

"Nie trzeba być mądrym, żeby wiedzieć co to miłość."


ROZDZIAŁ 11

I don't want to be just another memory

-Nie zastanawiasz się co będzie, gdy Justin wyjedzie? - Jane zapytała mnie o to, gdy wybrałyśmy się na zakupy.
-Odkąd Justin powiedział mi, że dostał tą propozycję, nie przespałam w spokoju ani jednej nocy - wyznałam. - Codziennie zastanawiam się co się stanie. Wiem, że wróci, ale nie wiem czy wróci sam... - wzięłam głęboki oddech, żeby się nie rozkleić, a byłam tego bliska. 
-Co ty wygadujesz? - oburzyła się moja przyjaciółka. - Przecież on nie widzi poza tobą świata.
-Wiem o tym, ale nie przewidzisz tego, co może się wydarzyć. A jeżeli on tam pozna jakąś dziewczynę? - głos mi się załamał, a do oczu napłynęły mi łzy. Widząc to Jane mnie przytuliła. - Z dnia na dzień coraz częściej myślę o tym wszystkim.
-Justin taki nie jest - spojrzałam na nią, nie dawałam się nabrać na takie pocieszenie. - Tak długo o ciebie walczył, tak długo czekał, żeby powiedzieć ci o swoich uczuciach. Niemożliwe, żeby teraz od tak zakochał się w kimś innym. Stawiam, że gdyby mógł, zabrałby cię ze sobą - mimowolnie się uśmiechnęła, chciałam żeby to co powiedziała Jane okazało się prawdą.
-No dobrze, nawet jeśli nie pozna żadnej dziewczyny, to jego miłość do mnie może się wypalić - wciąż szukałam złych stron wyjazdu Justina, co zaczynało mnie denerwować.
-Przestań już... - oburzyła się brunetka.
-Dobrze już dobrze - na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Pociągnęłam nosem i otarłam policzki, które były mokre od łez.
-No chyba, że boisz się o to, że ty znajdziesz sobie jakiegoś chłopaka - spojrzałam na Jane marszcząc brwi.
-Nigdy w życiu. Za bardzo go kocham - uśmiechnęłam się, ale tym razem jak najbardziej szczerze.

        Zrobiłyśmy zakupy i wróciłyśmy do domu. Justin z Brianem oglądali telewizję, ale kiedy  zauważyli, że jesteśmy już w domu, wyłączyli telewizor i przyszli do kuchni.
        Z pomocą Jane przygotowałam posiłek, a po zjedzeniu zaplanowaliśmy wieczór. Postanowiliśmy gdzieś wyjść i potańczyć. Następnego dnia Jane i Brian wyjeżdżali, więc chcieliśmy coś jeszcze razem zrobić. 
Ubrałam się i zeszłam na dół, a po chwili byliśmy już w drodze. Znaleźliśmy jakiś fajny klub i usiedliśmy przy stoliku, zamówiliśmy napoje, a po chwili poszliśmy trochę potańczyć.
       Wieczór minął nam świetnie, bawiliśmy się doskonale, ale po jakimś czasie byliśmy już wykończeni i wróciliśmy do domu. Była ciepła ciepła noc, a niebo było pełne gwiazd, księżyc odbijał się w wodzie, nie mogliśmy wybrać innej drogi powrotnej jak plaża.
       Kiedy dotarłam do pokoju, rzuciłam buty w kąt i położyłam na łóżko. Justin wszedł do pomieszczenia zaraz za mną. Śmiał się sam do siebie. Na imprezie wypił kilka drinków, a teraz chyba mu odbijało. Był świadomy tego co robi, ale zachowywał się jak dziecko. Nachylił się nade mną i zaczął mnie całować. Pocałunki nie były takie jak zawsze, były wyjątkowe i namiętne. Po chwili poczułam jak dobiera się do zamka od mojej sukienki, a ja mu się nie opierałam, chociaż wiedziałam do czego to doprowadzi. Później stało się to co się stało. Emocje wzięły górę, a my nie mieliśmy na to wpływu. 
        Obudziłam się, a w łóżku nie było nikogo. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się po pokoju. Drzwi były uchylone, chciałam wstać, żeby się ubrać, ale wtedy w pomieszczeniu pojawił się Justin, trzymał w rękach tacę, na której, jak zauważyłam znajdowały się same smakołyki.
-Moja księżniczka już wstała? - zapytał siadając obok mnie i kładąc tacę na łóżku. -Zrobiłem dla ciebie śniadanie - musnął  moje usta.
-A z jakiej to okazji? - zapytałam. 
-Z takiej okazji, że cię kocham. Ale przepraszam, że takie słabe to śniadanie, ale umiem robić tylko kanapki - uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.
-A czy to czasami nie z okazji tego, co się wczoraj wydarzyło? - zapytałam podchwytliwie.
-Powiedzmy, że miało to w tym swój udział.
       Zjadłam przepyszne śniadanie, które było wprost przepyszne, po czym poszłam do łazienki się ubrać.
Popołudnie spędziliśmy w domu pomagając Jane i Brianowi w pakowaniu się. Kiedy już pojechali, zostaliśmy sami, a w domu zrobiło się jakoś pusto, ale miałam Justina i musiałam się nim nacieszyć na zapas.
Usiedliśmy razem na plaży, oparłam się o Justina, nawet nie zauważyłam, kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Szybko je wytarłam, tak żeby szatyn niczego nie zauważył. Przypomniała mi się wczorajsza rozmowa z Jane. Poprzedniego wieczora Justin dał mi dowód na to, że mnie kocha, przynajmniej ja odebrałam to w taki sposób. Ale nadal męczą mnie myśli o tym, że mój ukochany może poznać dziewczynę, która zawróci mu w głowie. Niektórzy ludzie mówią, że złamane serce to koniec świata, ale jeżeli jedna miłość odejdzie to trzeba nauczyć się kochać kogoś innego. Tylko, że ci ludzie pewnie nigdy nie przeżyli takiego prawdziwego zawodu miłosnego, albo nigdy tak naprawdę nikogo nie kochali. Gdyby Justin przestał mnie kochać, byłby to dla mnie koniec świata. Żaden chłopak nie ma takich czekoladowych tęczówek jak on. Nikt nie ma tak pełnych i miękkich ust jak on. Justin jest jedyny na świecie i czasami nie mogę uwierzyć, że mam go przy sobie.
-Płaczesz? - zapytał bacznie mi się przyglądając.
-Ja? No coś ty - skłamałam odwracając wzrok.
-Co chcesz dzisiaj robić? - zapytał zmieniając temat. Odetchnęłam z ulgą, że nie wypytywał o nic więcej, bo rozkleiłabym się i powiedziała o swoich obawach, a tego nie chciałam.
-Zjadłabym coś słodkiego - spojrzałam na Justina z szerokim uśmiechem.
-Jeśli chcesz, to pójdę po coś do sklepu - zaproponował. 
-Mam lepszy pomysł - wstałam, otrzepałam się z piasku i ruszyłam w stronę domu. Justin jeszcze przez chwilę siedział w miejscu, nie wiedząc o co chodzi, a po chwili poszedł za mną.
-Hej, o co chodzi? - zapytał wchodząc za mną do domu.
-Sama coś upiekę - odpowiedziałam patrząc na niego, chciałam zobaczyć wyraz jego twarzy. Najwyraźniej był zaskoczony.
-Ty?
-To takie dziwne? Nie wierzysz w moje umiejętności?
        Wyciągnęłam potrzebne składniki i zaczęłam je ze sobą mieszać. Justin ciągle mi się przyglądał. Zaśmiał się kiedy na niego spojrzałam.
-Co? - zapytałam nie wiedząc dlaczego się śmieje.
-Ubrudziłaś się mąką - zaczęłam się wycierać, a szatyn wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i dopiero teraz byłam naprawdę brudna, bo Justin obsypał mnie białym proszkiem, miałam ją wszędzie. Spojrzałam na niego z powagą, ale chciało mi się śmiać, jednak starałam się powstrzymać przed wybuchem. Udałam obrażoną, co wyszło mi idealnie. Wróciłam do mieszania składników, nie odzywając się. Chciałam wykorzystać to wszystko przeciwko niemu.
-Kochanie chyba się nie obraziłaś? - moja twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji. -Przepraszam - już zaczął się przejmować tym, że zrobił coś nie tak. -To był taki żart -spojrzałam na szatyna z kamienną twarzą, a po chwili się uśmiechnęłam, dzięki czemu się rozluźnił, jednak nie wiedział jeszcze co go czeka. Nachylił się i mnie pocałował. Tym razem to ja wykorzystałam jego nieuwagę i wzięłam do ręki trochę mąki, oderwałam się od niego i nasypałam mu całą garść białego proszku na głowę.
-Teraz jesteśmy kwita - uśmiechnęłam się niewinnie. 
-Aha... - strzepnął mąkę z włosów, ale to nie pomogło.
-Haha - wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. - Wyglądasz jak dziadek mróz - uśmiechnął się łobuzersko.
-Chcesz być moją babcią? - zapytał sięgając do miseczki z mąką.
-Niekoniecznie - uśmiechnęłam się.

        Wyciągając ciasteczka z piekarnika i patrząc jak Justin je je, po raz pierwszy w życiu na poważnie pomyślałam o mojej przyszłości. Mąż, dzieci. Wyobraziłam sobie nawet pewną scenkę. Ja w roli żony, a Justin w roli męża. Wokół nas biegają dzieci. Nasz synek zabrał misia naszej córeczce, a ta goni go po całym domu, aż w końcu skarży się na złego brata. Wiem, że to banalne i żałosne, ale dla kogoś kto pochodzi z niepełnej rodziny jest bardzo ważne. Po raz pierwszy w życiu zapragnęłam założyć rodzinę. A to wszystko dzięki tym wakacjom, to tu poczułam jakbym już miała taką rodzinę, tylko na razie bez dzieci i miałam nadzieję, że jak na razie tak pozostanie. Przygotowywałam posiłki dla Justina i poczułam się taka odpowiedzialna, taka potrzebna. Wiem, że to głupie, że nie mogę zaplanować przyszłości, bo w życiu wszystko jeszcze się może zdarzyć, wiem że nie mogę być pewna, że resztę życia spędzę z Justinem, bo tego dowiem się dopiero na łożu śmierci.
-O czym myślisz? - szatyn wyrwał mnie z zamyślenia. 
-O tobie, o mnie, o nas... - uśmiechnęłam się.
-I co wymyśliłaś? - zapytał zaciekawiony.
-Nic takiego - nie chciałam mówić mu o moich marzeniach, nie chciałam żeby poczuł się niezręcznie.

        Kiedy się spakowaliśmy gotowi do wyjazdu, wybraliśmy się na ostatni spacer po plaży. Szliśmy brzegiem morza i słychać było tylko szum fal.
-Mam coś dla ciebie - Justin przerwał  milczenie, zatrzymał się i stanął przede mną. -Pomyślałem sobie, że kiedy wyjadę to chciałbym, żebyś miała coś co ci będzie o mnie przypominało - spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem, ale tak naprawdę chciało mi się płakać.
      Szatyn zaczął grzebać po kieszeniach, aż w końcu wyciągnął to czego szukał. Był to łańcuszek z wisiorkiem - połówką serduszka - na którym widniało jego imię. Uśmiechnęłam się i pocałowałam Justina w policzek. Szatyn pomógł mi w zapięciu naszyjnika, a po chwili znów zaczął szukać czegoś w kieszeni. Wyciągnął z niej kolejny naszyjnik z identycznym wisiorkiem, ale wygrawerowane było na nim moje imię.
-Chciałem dać ci go dopiero dzisiaj, więc swojego też nie zakładałem wcześniej. Wolałbym cię mieć przy sobie , a tak... - przerwałam mu.
-Teraz tak mówisz, ale jak wyjedziesz, to od razu zaczniesz imprezować i uganiać się za dziewczynami - udałam poważną, chciałam zobaczyć jak zareaguje na moje słowa.
-Jedno twoje słowo, a zostaję - tak bardzo chciałam, żeby został, a z drugiej strony, żeby wyjechał i spełnił swoje marzenia.
-Powtarzasz się, a ja nie chcę żebyś za kilka lat wypomniał mi, że byłam powodem, dla którego porzuciłeś swoje plany.
-Ale... - po raz kolejny mu przerwałam.
-Nie ma żadnego ale...Teraz nie możesz z tego zrezygnować - starałam się, żeby ton mojego głosu nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Justin najwyraźniej kupił to wszystko, bo szeroko się uśmiechnął.
         Wsiedliśmy do samochodu i z niechęcią odjechaliśmy, oboje żałowaliśmy, że to wszystko trwało tak krótko. Przez całą podróż nie czułam się najlepiej i strasznie bolała mnie głowa.
-Justin, proszę cię, zatrzymaj się.
-Co się stało? - zmartwił się, a po chwili zjechał na pobocze i się zatrzymał. Prędko wysiadłam i zgięłam się w pół.
         Miałam wrażenie, że mój żołądek za chwilę eksploduje. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Było mi niedobrze, Zastanawiałam się co takiego jadłam, co mogło mi zaszkodzić, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
-Jessi, co ci się stało? - spojrzałam na szatyna, był wystraszony i w ogóle nie wiedział co się dzieje.
-Coś mi musiało zaszkodzić, a jeszcze ta jazda samochodem prowokuje mój żołądek, który się odgrywa - to co mówiłam, nie miało najmniejszego sensu, ale Justin nie znał się na tym i mi uwierzył. -Już mi trochę lepiej, świeże powietrze mi pomogło - spojrzałam na szatyna i wymusiłam uśmiech.
-Możemy jechać? - upewnił się, a ja tylko twierdząco pokiwałam głową i wsiadłam do samochodu.
        Po chwili znów byliśmy w drodze. Ciągle brałam głębokie oddechy i miałam otwartą szybę, żeby świeże powietrze jakoś powstrzymywało mnie przed zwymiotowaniem na tapicerkę samochodu. Justin co jakiś czas pytał czy dobrze się czuję, strasznie przejął się tym wszystkim, a ja wciąż nie mogłam znaleźć odpowiedzi na powód mojego złego samopoczucia.
        Kiedy dojechaliśmy pod mój dom, moja mama już na nas czekała. Ucieszyła się, że zobaczyła mnie całą i zdrową...no może nie do końca. Szatyn pomógł mi z bagażami, a właściwie nawet nie pozwolił mi ich nawet tknąć. Kiedy weszłam do swojego pokoju od razu położyłam się na łóżko i zwinęłam się w kłębek. Wszystko mnie bolało, a ból był nie do zniesienia. Po chwili przy moim łóżku pojawił się Justin i złapał mnie za rękę.
-Bardzo boli? - zapytał troskliwie głaszcząc mnie po głowie. Nie musiałam mu odpowiadać, bo się tego domyślał. -Może zostanę z tobą aż zaśniesz?
-Nie wygłupiaj się, jest późno, powinieneś odpocząć - odpowiedziałam, a po chwili znów poczułam przeszywający ból i jeszcze bardziej się skuliłam.
-Zostanę - powiedział jakby nie usłyszał tego co przed chwilą powiedziałam. Nie miałam już nawet siły protestować.
        Szatyn siedział obok mnie. Trzymał mnie za rękę i głaskał po głowie. Chociaż trochę uśmierzyło to mój ból. Tak jakby jego dłonie miały moc uzdrawiania. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale nie trwało długo, bo obudziłam się i szybko pobiegłam do toalety. Miałam straszne mdłości. Czułam się jeszcze gorzej niż poprzedniego dnia. Miałam nadzieję, że to tylko chwilowe zatrucie pokarmowe, a nie nic poważniejszego. 
         Wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Nie chciałam wiedzieć jak w tej chwili wyglądałam, bo wystraszyłabym się własnego odbicia w lustrze.
Usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili pojawił się w nich Justin.
-Jak się czujesz? - zapytał siadając na łóżku.
-Trochę lepiej - skłamałam nie chcąc go martwić. -Tylko mam wyrzuty sumienia - zmarszczył brwi nie wiedząc o co mi chodzi. - No wiesz, za kilka dni wyjeżdżasz, a ja jestem w takim stanie - szatyn się roześmiał.
-To ja powinienem mieć wyrzuty sumienia, że źle się tobą opiekowałem i zjadłaś coś, co ci zaszkodziło - zbliżył się do mnie żeby powiedzieć mi coś na ucho. - Mam nadzieję, że twoja mama nie będzie się na mnie złościć, bo wiesz przed wyjazdem kazała mi się tobą opiekować, bo jak nie to sama wiesz - uśmiechnęłam się. Zupełnie nie wiem jak on to robił, zawsze potrafił sprawić, że zaczynałam się uśmiechać.
-Cieszę się, że mnie odwiedziłeś - pocałował mnie.
-Przyniosłem ci coś - podał mi papierową torebkę. -Twoje ulubione - otworzyłam niepewnie, a przez to co zobaczyłam znów mnie zemdliło. Co prawda były tam moje ulubione ciastka, ale na widok lub zapach wszystkiego co było do jedzenia, było mi niedobrze.
-Przepraszam - powiedziałam biegnąc do łazienki.

***
"Miłość - jedyna gra, w której remis oznacza wygraną."

"Chciałabym żyć w krainie, w której ludzie nie znają smutku, w której liczy się tylko szczęście, miłość, przyjaźń, gdzie nikt nie krzywdzi drugiej osoby i każda miłość jest odwzajemniona."


ROZDZIAŁ 12

Everyone has gone through something that has changed them

         Te mdłości trzymają mnie już od jakichś czterech dni. Myślałam, że to wszystko już nigdy się nie skończy.
         Po raz kolejny tego dnia musiałam pobiec do łazienki. Wróciłam do pokoju osłabiona, ostatnimi czasy ciągle czułam się taka niewyraźna. Mój wzrok zatrzymał się na kalendarzu wiszącym na ścianie. Uświadomiłam sobie, że powinnam mieć teraz miesiączkę. Moje serce zaczęło bić szybciej.
         Przed oczami stanęła mi noc spędzona z Justinem. Przypomniałam sobie, że był po kilku drinkach. Możliwe, że zapomniał się zabezpieczyć.
Jeden błąd...
Głupi błąd...
         Znów mnie zemdliło i musiałam pobiec do łazienki. Kiedy wróciłam usiadłam na łóżku i zaczęłam zastanawiać się, co będzie, jeśli moje podejrzenia okażą się prawdziwe. Co jeśli jestem w ciąży? To wszystko zniszczy. Co zrobi Justin? Przecież miał wyjechać, a kiedy się dowie, nie wiem jak zareaguje. Przecież ten wyjazd, to było jego największe marzenie.
         Musiałam coś z tym wszystkim zrobić. Zeszłam na dół. Moja rodzicielka oglądała bajki razem z Samanthą, a Charlie był u kolegi. Usiadłam na fotelu, a moja mama od razu domyśliła się, że coś mnie dręczy.
-Te mdłości... - zaczęłam niepewnie. -Możliwe, że jestem w ciąży - wyznałam.
-Brałam to pod uwagę - mama mówiła spokojnie. -Ale nie chciałam ci tego sugerować - złapała mnie za rękę i mocną ją uścisnęła.
-Wiem, że mnie... nas ostrzegałaś, ale...
-Ale stało się - reakcja mojej mamy mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że tak to przyjmie. -Zaraz zadzwonię do pani ginekolog i umówię wizytę - przytuliłam się do niej. Chyba każda dziewczyna, która zachodzi w ciążę chciałaby mieć takie wsparcie w rodzicach, a szczególnie w matce. Jestem naprawdę wielką szczęściarą.
-Dziękuję - w moich oczach pojawiły się łzy.
-Ja tes chce sie popsytulac - wtrąciła się Samantha podchodząc do nas.

         Po południu mama poszła ze mną do ginekologa. Byłam przerażona. Lekarka mnie zbadała, a później przeprowadziła ze mną rozmowę.
-Pani podejrzenia się potwierdziły, jest pani w ciąży - na początku byłam w szoku, nie wiedziałam jak mam się zachować. -Mam tutaj zdjęcie - przysunęła je w moją stronę. -Nie widać jeszcze niczego, bo to dopiero początki ciąży, ale może być pani pewna, że już za kilka tygodni będzie pani mogła zobaczyć synka lub córeczkę - pani doktor uśmiechnęła się do mnie, a ja dokładnie przyjrzałam się zdjęciu. Faktycznie słabo było widać, ale wiedziałam, że to mój synek albo córeczka. Dziecko moje i Justina. - Przepiszę pani witaminy - lekarka powiedziała coś jeszcze, ale już jej nie słuchałam.
        Ciągle wpatrywałam się w pierwsze zdjęcie mojego dziecka. Uśmiechnęłam się pod nosem. Położyłam rękę na brzuchu.
        Wzięłam przepisaną receptę i wyszłam z gabinetu. Musiałam usiąść, bo nogi się pode mną uginały. Wciąż trzymałam zdjęcie i się w nie wpatrywałam. Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Nie jestem gotowa na dziecko, ale nagle ogarnęło mnie szczęście, czułam, że już je kocham.
-Hej, córcia. Będzie dobrze - mama mnie przytuliła, czułam ulgę, nie musiałam nic mówić, mama domyśliła się wszystkiego sama. Byłam wdzięczna, że tak zareagowała, potrzebowałam jej wsparcia.
-Wiem - uśmiechnęłam się. - To chyba łzy szczęścia.
-Będę babcią... - spojrzałam na moją rodzicielkę  i na jej twarzy zobaczyłam uśmiech. - Widziałam, że kiedyś to nastąpi, ale nie wiedziałam, że tak szybko.
-A ja będę mamą - znów się uśmiechnęłam.
-A Justin? Kiedy mu powiesz?
-Może jutro. Dzisiaj nie dam rady. 
-No dobrze. To co? Wracamy? - pokiwałam twierdząco głową.
        Mama wzięła Samanthę za rękę, po chwili znalazłyśmy się w samochodzie. Dwadzieścia minut później byłyśmy już w domu.
        Poszłam do swojego pokoju, wyciągnęłam z szafki album, w którym znajdowały się zdjęcia z Justinem. Na pierwszej stronie wklejone było to z balu, byliśmy do siebie przytuleni, Katy zrobiła nam je zaraz po tym jak wyznaliśmy sobie miłość. Kolejne było z zakończenia roku szkolnego, z naszego rodzinnego wyjazdu i w końcu te z naszych wakacji. Uśmiechnęłam się na widok Justina robiącego śmieszne miny.
        Wyciągnęłam z torebki zdjęcia, które dostałam dzisiaj od pani doktor i jedno z nich przykleiłam w wolne miejsce. Drugie zostawiłam, żeby móc pokazać je Justinowi. Jeszcze przez chwilę przeglądałam album i patrzyłam na te wszystkie fotografie, które przywoływały tyle miłych wspomnień.
         Nie miałam pojęcia. co teraz będzie. Co z Justinem? Przecież tak mu zależało na tym wyjeździe. a teraz co? Niby miałby zrezygnować z marzeń, żeby zmieniać pieluchy? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć... W jednej chwili zmieniły się moje marzenia o rodzinie, bo zdałam sobie, że to o czym marzyłam było nierealne, zresztą powinnam była sobie to wcześniej uświadomić. Sama pochodzę z rozbitej rodziny. I co? Rodzina, którą założę miałaby być z tego powodu inna, lepsza? Wątpię. Zdaję sobie sprawę z tego, że w dzisiejszych czasach rzadko spotyka się rodziny, w których wszystko jest dobrze, rodzinę w której wszyscy się kochają, w której nie ma żadnych problemów. Taka rodzina po prostu nie istnieje, a przynajmniej ja takiej nie znam.
         Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane? Większość ludzi w moim wieku cieszy się pełnią życia, chodzi na imprezy randki. A ja? Od dziecka miałam pochrzanione życie. Ojciec mnie nie chciał i uciekł. Mama wychowywałam mnie samotnie. A teraz co? Możliwe, że ja będę wychowywała moje dziecko sama. Jest taka możliwość, wszystko może się wydarzyć. 
         Siedziałam na łóżku i o tym wszystkim myślałam. Przypomniało mi się, że przecież muszę o wszystkim powiedzieć Justinowi. Z góry zakładałam najgorszy scenariusz, a przecież on jeszcze o niczym nie wie.
Sięgnęłam po telefon leżący na biurku, wybrałam numer Justina, który znałam już na pamięć i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach usłyszałam, jak zawsze radosny głos mojego chłopaka.
-Hej kochanie! Jak się czujesz?
-Już lepiej - zauważyłam że moje ręce się trzęsą.
-Coś się stało? Masz dziwny głos - wzięłam głęboki oddech. Serce biło mi tak szybko, że zaczynałam się obawiać się, że coś ze mną nie tak.
-Muszę ci o czymś powiedzieć. O czymś, co może wszystko zniszczyć.
-Mam się bać?
-Sama nie wiem jak masz na to zareagować... Ale wiem, że to co ci pokażę, wszystko zmieni.
-Chcesz się spotkać? - zapytał, a jego głos już nie był taki radosny. Miałam wrażenie, że naprawdę się przejął. -Jeśli chcesz, mogę przyjść do ciebie. Będę za 10 minut.
-Nie... Spotkajmy się jutro po południu na naszej ławce. Dzisiaj nie mam już na to sił.
-Mówisz tak, że naprawdę zaczynam się bać...Ktoś umarł? - zapytał przerażony, choć wiedziałam, że próbuje to wszystko obrócić w żart.
-Wręcz przeciwnie... - odpowiedziałam szybko, czułam jak do oczu napływają mi łzy. - Przepraszam. Muszę kończyć - powiedziałam i się rozłączyłam.
         Po chwili wybuchłam płaczem. Strasznie się bałam reakcji Justina, może właśnie dlatego, że moja mama ma takie same doświadczenia na koncie. Powiedziała ukochanemu o ciąży, a on ją zostawił. Boję się, że wisi nade mną ta sama klątwa.
         Wiem... Wszyscy ciągle powtarzają, że Justin jest inny. "Tak długo walczył o twoją miłość, nie mógłby teraz tak po prostu cię zostawić dla innej dziewczyny" - przypomniałam sobie słowa Jane.
         Miałam złe przeczucia co do tego wszystkiego, ale jak na razie nie mogłam się martwić na zapas. Miałam w sobie drugiego człowieka. Moją córkę albo syna i to było najważniejsze. Mam dla kogo żyć, w razie gdyby Justin jednak zdecydowałby się od nas odejść. Nigdy nie wiadomo jak postąpi facet. Wydaje nam się, że jest kochany, po prostu ideał, a tak naprawdę okazuje się dupkiem i łamaczem serc - tak przynajmniej było w filmie, który ostatnio oglądałam. Ale prawdziwe życie to nie film, nie ma scenariusza, który napisany jest ołówkiem i w każdej chwili można coś zmienić. Niestety.

***
"SAMOTNOŚĆ - odwieczny refren życia"

"Nie sztuką jest uśmiechać się, gdy w życiu nic nie idzie dobrze. Sztuką jest odnaleźć uśmiech, gdy nic się nie układa"



ROZDZIAŁ 13

Every additional day is the mystery of tomorrow

         Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. W sumie może spałam przez jakąś godzinę. Już o siódmej byłam na nogach. Charlie i Samantha jeszcze spali, a mama jak zwykle o tej porze krzątała się po kuchni i zaczynała przygotowywać śniadanie.
-Dzień dobry – przywitałam się.
-Już wstałaś? - moja rodzicielka była co najmniej zdziwiona.
-Nie mogłam spać – uśmiechnęłam się.
-Denerwujesz się – zauważyła.
-Raczej się boję – wyznałam.
-Będzie co ma być – nie wiem jakim cudem moja mama wiedziała, że pocieszanie mnie i mówienie,że wszystko będzie dobrze nic nie da, a nawet pogorszy sytuację.-Głodna?
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Teraz będę jadła za dwie osoby – zaśmiałyśmy się.
        Po zjedzeniu śniadanie ubrałam się i wyszłam na spotkanie z Justinem. Nie obchodziło mnie to, że miałam jeszcze godzinę. Byłam taka zdenerwowana, a zarazem przestraszona tym wszystkim, że w domu nie miałam co ze sobą robić. Chodziłam z jednego pokoju do drugiego, szukałam dla siebie jakiegoś zajęcia, żeby chociaż na chwilę przestać o tym wszystkim myśleć. Nie chciałam się spóźnić. Chciałam mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.
        Kiedy dotarłam na miejsce, usiadłam na naszej ławce. Miałam dużo czasu na przemyślenie wszystkiego. Po jakimś czasie zaczęłam się niecierpliwić i co chwilę rozglądałam się na boki, żeby sprawdzić czy Justina nie ma w pobliżu. Znów spojrzałam na zegarek. Denerwowałam się tak,jakbym chciała mu powiedzieć, że kogoś zabiłam i muszę uciekać z kraju.
        Nagle poczułam czyjeś dłonie, które zasłaniały mi twarz. Domyśliłam się, że to Justin, no bo któż by inny. Zamknęłam oczy i oddałam się jego pocałunkom. Zupełnie jakby to miałby być nasz ostatni pocałunek w życiu, jakbyśmy się mieli już nigdy nie zobaczyć. W pewnym momencie dziwnie się poczułam, nie z powodu tego, co chciałam mu powiedzieć. Te pocałunki to spowodowały, były zachłanne, a nie delikatne jak zawsze, byłam zdezorientowana.
        Po chwili Justin przestał mnie całować. Otworzyłam oczy, a to co zobaczyłam mnie przeraziło. Obok mnie nie siedział Justin tylko James, chciałam uciec i zacząć krzyczeć, ale on mi to uniemożliwił. Jedną ręką mnie trzymał,a drugą zasłonił mi usta, żebym nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
-Ślicznotko, spokojnie, nic ci nie zrobię, oczywiście jak będziesz grzeczna – czułam jak do moich oczu napływają łzy. -Widzisz tamtych dwóch kolesi? -wskazał chłopaków stojących niedaleko, byli wysocy i umięśnieni, na oko mieli po jakieś dwadzieścia parę lat. -To moi koledzy, jeśli nie będziesz robiła tego co ci każę, to tak pobiją twojego kochasia, że własna matka go nie pozna – na początku myślałam, że James sobie ze mnie żartuje, ale jego mina na to nie wskazywała. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.-Co, myślałaś, że zostawisz mnie na lodzie i ujdzie ci to na sucho? Mówiłem, że pożałujesz tego jak mnie potraktowałaś.
-Ty du... - znów zasłonił mi usta.
-Uważaj co mówisz. Jedno niewłaściwe słowo i po nim. Chcesz patrzeć, jak zwija się z bólu? - popatrzyłam na niego jak na zbrodniarza, a z moich oczu wypływało coraz więcej łez. -Tak myślałem.
-Jak możesz?!
-Nie wszyscy mają dobre serduszko tak jak ty i twój chłopak. Jedni stworzeni są po to, żeby kochać, a drudzy po to, żeby nienawidzić. To co? Zrobisz jak zechcę, czy będziesz się opierać?
-Jaką mam gwarancję, że jeśli zrobię co będziesz chciał, to zostawisz Justina w spokoju i nic munie zrobisz?
-Masz moje słowo, a ja słowa dotrzymuję i właśnie teraz masz okazję się o tym przekonać –przypomniało mi się zdarzenie sprzed balu i nagle zrobiło mi się niedobrze.
-Co mam zrobić? - zapytałam bez entuzjazmu, nie mając pojęcia co się święci.
-Kiedy twój kochaś pojawi się na horyzoncie, zaczniesz mnie całować, ale tak, żeby on wszystko zobaczył – moje oczy omal nie wyszły na wierzch, myślałam że się przesłyszałam, ale on mówił poważnie.
-Ale... -głos mi się załamał. - Gdy to zobaczy, pęknie mu serce.
-I o to chodzi...
-Ale ja go kocham...
-Aha, czyli wolisz patrzeć, jak zwija się z bólu – zastanawiałam się nad tym wszystkim, nie miałam zbyt wiele czasu, ale chciałam podjąć najlepszą decyzję.
        Gdybym wybrała opcję pierwszą,czyli zrobiłabym to, co chce James, Justin pewnie odszedłby ode mnie, a moje, nasze dziecko musiałoby wychowywać się bez ojca,który nawet nie wie o jego istnieniu. Gdybym natomiast wybrała drugą opcję, naraziłabym życie Justina i wyszłoby na jedno. Moje dziecko również wychowywałoby się bez ojca, bo ojciec by nie żył, bo został zabity. Wybrałam mniejsze zło, choć wiedziałam, że złamię Justinowi serce i bardzo go skrzywdzę.
       Kiedy zauważyliśmy, że szatyn idzie pewnym krokiem w naszym kierunku, James zbliżył się do mnie i zaczął mnie całować. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś tak obrzydliwego. Czułam wstręt do samej siebie. Ale nie to było najgorsze. Najgorszy był widok Justina, który nie wie co zrobić. Patrzył na nas jak wryty. Nawet nie chcę sobie wyobrażać,co czuł. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. James wciąż mnie całował i dotykał, a ja nie mogłam nic zrobić. Kątem oka zerkałam na dwóch kolegów Jamesa i wiedziałam do czego mogą być zdolni. Nie chciałam narażać ukochanej osoby na niebezpieczeństwo. Patrzyłam na Justina, stał na uboczu, wyglądało to tak, jakby nas śledził. Czułam się tak podle, mogłam mieć jedynie nadzieję, że szatyn nie uwierzy w to wszystko, że będzie pamiętał o tym, jak bardzo go kocham, jak mi na nim zależy. To było głupie, przypomniałam sobie naszą wczorajszą rozmowę telefoniczną, powiedziałam mu, że to co zobaczy może zmienić wszystko, może nie tylko zmienić, ale też zniszczyć. Może gdybym tego nie powiedziała, on starałby się to wszystko zrozumieć. Atak...każdy pomyślałby tylko o jednym, gdyby zobaczył osobę którą kocha całującą się z kimś innym. Przecież chciałam się z nim spotkać, żeby powiedzieć mu o tym, że jestem w ciąży, że będzie ojcem, a skończyło się na tym, że ode mnie odejdzie.
        Oderwałam się wreszcie od Jamesa,miałam tego dość. Czułam się jak ostatnia kretynka. Spojrzałam w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał Justin, ale teraz już go tam nie było. Z moich oczu wylała się kolejna fala słonych łez. Chciałam za nim pobiec, ale wiedziałam, że to i tak niczego by nie zmieniło.
-Zadowolony jesteś? - spojrzałam na Jamesa z pogardą.
-Nawet nie wiesz jak bardzo –powiedział dumny z tego co przed chwilą osiągnął, a ja miałam ochotę go w tej chwili zabić.
-Masz, co chciałeś. Zniszczyłeś życie mi i mojemu dziecku, więc teraz zostaw mnie w spokoju i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy – miał przerażony wyraz twarzy,a w jego oczach widziałam wyrzuty sumienia.
-Jakie dziecko? Jesteś w ciąży? -nie odpowiedziałam mu, nie miałam zamiaru mu się żalić.
        Uciekłam z tego przeklętego miejsca. Próbowałam się dodzwonić do Justina, ale bez skutku, jego telefon nie odpowiadał. Po jakimś czasie dałam sobie spokój,to i tak nie miało żadnego sensu. Znienawidził mnie i wcale mu się nie dziwię, poczuł się wykorzystany. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy!
        Weszłam do domu trzaskając za sobą drzwiami. Pobiegłam do swojego pokoju, nie zwracając uwagi na moją mamę i rodzeństwo, które przestraszyło się mojego zachowania. Chyba jeszcze nikt nigdy nie widział mnie tak zdenerwowanej. Nie panowałam nad swoimi emocjami, a jedyną rzeczą,której potrzebowałam był Justin. Tak bardzo chciałam, żeby był ze mną. W mojej głowie tłumiły się same najgorsze i pesymistyczne myśli. Na nic nie miałam ochoty. W jednej chwili odechciało mi się żyć, ale wiedziałam, że za dziewięć miesięcy na tym świecie pojawi się mały człowiek, który sprawi, że moje życie nabierze sensu – tak mówią te wszystkie poradniki, a jak będzie w rzeczywistości...
        Boję się, że nie będę potrafiła go pokochać, boję się, ale nie pozwolę, żeby coś złego stało się mojemu dziecku. Nie pozwolę!

***
"Miłość jest krucha, a my nie zawsze potrafimy o nią dbać. Jakoś sobie radzimy robiąc co w naszej mocy, mając nadzieję, że się uda, mimo że szanse są małe."
"Bo wiesz, nie ważne czy to prawdziwa miłość, letnie zauroczenie, szalona miłość czy totalne złudzenie. Czy moglibyście być razem do końca życia czy tylko przez dziesięć minut - boli tak samo, gdy ktoś ci to odbiera...Bo tak samo umiera nadzieja, a nadzieja jest zawsze prawdziwa."
"Nie pamiętam, kiedy się ostatni raz całowaliśmy, bo nikt nie wie, że ten właśnie pocałunek będzie ostatni. Człowiek myśli, że miłość będzie trwać wiecznie, ale tak nie jest."



ROZDZIAŁ 14

Tell me why, why you had to leave when you should be...


DWA LATAPÓŹNIEJ...

         Minęły dwa lata. To, że Justin ode mnie odszedł było tylko początkiem moich poważnych problemów. Dwa miesiące temu dowiedziałam się, że moja mama jest chora na raka. Umiera. Ciężko było mi się oswoić z wiadomością o tym, że moja rodzicielka umiera wciąż żyjąc. Nikt nie zna dnia ani godziny. Wiemy tylko, że stanie się to w najbliższej przyszłości, czyli już niedługo. Charlie ma dwanaście lat, nie przyjął tego dobrze, zamknął się w sobie,jest mu ciężko, zresztą jak nam wszystkim. Ale kto by się tym nie przejął, lada moment może zostać sierotą, kto potrafiłby tak po prostu to zlekceważyć. Samantha ma dopiero pięć lat, wychowywała się bez ojca, nawet go nie pamięta. Teraz umiera jej mama. Jak na razie mała o niczym nie wie, nie rozumie pewnych rzeczy, jest na to za mała, ale widzi, że dzieje się coś złego, coś co spowoduje,że jej życie się zmieni. Czasami małe dzieci widzą więcej niż nam się wydaje. Znam to z własnego doświadczenia. Kiedy byłam mała i mieszkałyśmy z mamą same, wiedziałam kiedy mama się smuci i rozumiałam, że jest nieszczęśliwa. Widziałam jak inne dzieci są odprowadzane do przedszkola przez tatusiów, a mnie zawsze odprowadzała mama. Wiedziałam, że mój ojciec nas zostawił, wszystko bardzo dobrze rozumiałam.
         Jest jeszcze Mike, mój synek. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że przeze mnie będzie musiał wychowywać się bez ojca. Zawsze kiedy patrzę na Mike'a przypominam sobie o Justinie. On jest tak strasznie podobny do swojego ojca. Ma te same czekoladowe tęczówki.
         Wspomnienia bolą, ale bez nich człowiek byłby nikim, nie miałby przeszłości,czyli jakby nie istniał.
Tak bardzo chciałam, żeby było jak dawniej, żeby mama była zdrowa. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i zmienić bieg niektórych wydarzeń, ale nie mogę. Dlaczego, kiedy coś złego zaczyna się dziać, za chwilę wszystko inne też się wali? Dlaczego nie mogę być normalną dziewczyną, chodzić na imprezy, cieszyć się życiem? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi.
         Na dziś zaplanowałam wyjazd do dziadków, ostatnio często tam przebywamy, dzieci się tam dobrze czują, babcia jest zadowolona z tego, że ma przy sobie wnuków, no i oczywiście prawnuka. Aja mam czas, żeby pozałatwiać różne ważne sprawy, które są teraz na mojej głowie. Mama od tygodnia jest w klinice, bo jej stan się pogorszył. Nie wiem jak sobie poradzę, kiedy jej zabraknie. Na pewno będzie ciężko. Na szczęście dziadkowie pomagają mi w opiece nad dzieciakami, bez nich nie dałabym rady. Mam teraz tylko ich, bo wszyscy inni się ode mnie odwrócili,niby po tym jak tak źle potraktowałam Justina. Jedyną osobą, z którą utrzymuję jakikolwiek kontakt jest Jane, Ona jedna mi uwierzyła i starała się pomóc mi to wszystko jakoś odkręcić. Pomagała mi w tych najtrudniejszych momentach mojego życia, była ze mną wtedy kiedy się załamywałam, gdy nie miałam sił do życia, gdy potrzebowałam, żeby ktoś po prostu posiedział obok mnie. Niestety musiała wyjechać, bo dostała się do wymarzonej szkoły. Jestem jej wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiła, gdyby nie ona, to nie wiem, czy byłabym teraz tu gdzie jestem.
         Przyjechałam pod dom dziadków, zaparkowałam na podjeździe i wysiadłam z samochodu. Charlie pomógł mi trochę z bagażami i pobiegł przywitać się z dziadkiem, który jak zwykle siedział w garażu i przy czymś majsterkował. Pomogłam Sami wyjść z samochodu, a później wyjęłam Mike'a, który dopiero co się obudził i zaczynał marudzić, ale kiedy wzięłam go na ręce, od razu się uspokoił.
         Złapałam Samanthę za rączkę i ruszyliśmy w kierunku domu. Zupełnie nie wiem, dlaczego mój wzrok powędrował w stronę jakiejś pary idącej po drugiej stronie ulicy. Miałam wrażenie, że znam tego chłopaka, ale postanowiłam się nad tym nie zastanawiać. Postawiłam stopę na schodach i wtedy usłyszałam śmiech...dobrze znany mi śmiech. Niepewnie się odwróciłam, dokładniej przyjrzałam się temu chłopakowi. To był Justin. Byłam tego pewna. Ten sam, którego kochałam...co ja wygaduję, ten sam,którego nadal kocham. Ten sam, który mnie całował,przytulał, pocieszał. Ten sam Justin, którego dwa lata temu tak bardzo zraniłam. Ten sam... Nic a nic się nie zmienił, no może przybyło mi trochę mięśni, ale nadal ma tę radość w oczach. Takiego go zapamiętałam, uśmiechającego się i robiącego śmieszne miny. W sumie to zmieniła się jeszcze jedna rzecz, teraz nie patrzył na mnie, to nie mnie przytulał, to nie mnie całował. Był z inną, ładną, wysoką brunetką. Widać, że byli szczęśliwi...a może tak mi się tylko wydawało.
         Czułam jak do moich oczu zaczynają napływać łzy, a nogi się pode mną uginają. Nie mogłam już dłużej na nich patrzeć, szybko wbiegłam do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
-Jesteście już? - przywitała nas babcia. - A gdzie Charlie? Znowu poszedł do dziadka? - pokiwałam tylko głową. Samantha wyrwała rękę z mojego uścisku i pobiegła przytulić babcię.
-Zaopiekujesz się dziećmi? Ja muszę coś załatwić – starałam się, żeby mój głos zabrzmiał naturalnie, nie chciałam, żeby babcia zobaczyła, że jestem zdenerwowana, ale jej nie dało się tak po prostu oszukać.
-Kochanie,co się dzieje? - podeszła bliżej i wzięła Mike'a na ręce.
-Wszystko w porządku, martwię się tylko o mamę. Ostatnio jej stan się pogorszył, jadę ją odwiedzić – to co powiedziałam, było prawdą, ale niecałą. Przecież nie mogłam jej powiedzieć o tym co przed chwilą zobaczyłam.
-No to dobrze, jedź, a ja zajmę się dziećmi – uśmiechnęła się.
-Dziękuję ci, jesteś kochana – pocałowałam moją babcię w policzek. -Papa synku -pocałowałam Mike'a w główkę i mu pomachałam,a on się tylko roześmiał.
         Wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi. Mimowolnie spojrzałam na drugą stronę ulicy, nikogo już tam nie było, ale kiedy przeniosłam wzrok na dom dziadków Justina znów ich zobaczyłam. Szatyn siedział na schodach, a jego dziewczyna siedziała mu na kolanach.
         Zbiegłam po schodach nie patrząc już w ich stronę. To wszystko za dużo mnie kosztowało. Wsiadłam do samochodu i odjechałam.

         Weszłam do sali, w której leżała moja mama. Starałam się nie wyglądać na smutną ani zmartwioną. Do twarzy „przykleiłam”sobie maskę i udawałam, że wszystko jest w porządku.
-Dobrze, że jesteś...- na twarzy mojej mamy pojawił się blady uśmiech.
-A co? Coś się stało? - usiadłam przy łóżku.
-Chciałam z tobą porozmawiać – powiedziała z powagą w głosie. -Wiesz, że ze mną jest już coraz gorzej...
-Mamo...
-Nie przerywaj – rozkazała. -Dobrze o tym wiesz. Już niedługo nie będzie mnie na tym świecie – głos jej się załamał, a do moich oczu napłynęły łzy. -Chciałabym cię o coś prosić. Możliwe,że to będzie moja ostatnia prośba w życiu. Wiem, że po tym co się stało nie będzie to dla ciebie łatwe, ale spróbuj.
-Co takiego mam zrobić?
-Chciałabym,żebyś była szczęśliwa – spojrzałam na mamę zdziwiona. -Wiem,że za chwilę powiesz, że jesteś szczęśliwa, ale ja wiem, że tak nie jest. Znam cię nie od dziś i wiem kiedy udajesz. A naprawdę szczęśliwa byłaś wtedy, kiedy Justin był przy tobie, dzięki niemu się uśmiechałaś – po moich policzkach popłynęły łzy.- To nie będzie łatwe, ale spróbuj z nim porozmawiać. Kiedy powiesz mu, że Mike jest jego synem i opowiesz mu o tym co się wtedy wydarzyło, on zrozumie. Moim ostatnim życzeniem jest zobaczyć cię szczęśliwą. Niczego więcej nie chcę od życia.
-Przepraszam– powiedziałam ledwie słyszalnym głosem. -Obawiam się, że nic nie mogę zrobić, dobrze wiesz, że on mnie nienawidzi i wątpię czy kiedykolwiek się to zmieni. Nawet jego mama jest nastawiona przeciwko mnie. A przecież to twoja przyjaciółka, a przeze mnie ją straciłaś.
-To nieważne. Jeżeli tylko chcesz, to ci się uda z nim porozmawiać. Może nie doczekam tej chwili w świecie żywych, ale pamiętaj, że będę nad tobą czuwać, a jak nie spełnisz mojej prośby, to będę cię straszyć po nocach, zobaczysz – zagroziła, a ja zaśmiałam się przez łzy.

         Wróciłam do domu i postanowiłam napisać kolejny list do Justina, łudziłam się, że go przeczyta, Dwa poprzednie, które do niego wysłałam odesłał, wątpiłam w to, że jakimś cudem przeczyta właśnie ten.

         Justin,piszę do Ciebie już po raz trzeci, z nadzieją, że właśnie ten list będzie pierwszym, który zostanie przez ciebie przeczytany. Do napisania go nakłoniła mnie moja mama, pewnie nawet nie wiesz, że zachorowała i umiera. Chciałabym spełnić jej prośbę, choć i tak zdaję sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu. Zażyczyła sobie, żebym była szczęśliwa, ale bez Ciebie mi się to nie uda. Tylko przy Tobie mogę poczuć prawdziwe szczęście.
         Wiem,że już mnie nie kochasz, że zakochałeś się w innej dziewczynie,która jest wielką szczęściarą mając Cię przy sobie.
         A ja? Skrzywdziłam Cię i dobrze o tym wiem. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
        Przez ostatnie dwa lata nie było dnia, żebym o Tobie nie pomyślała, za każdym razem zastanawiałam się czy Ty też za mną tęsknisz, czy Ci mnie brakuje. Za każdym razem miałam nadzieję, że odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi „tak”.
        Chciałabym móc napisać, że potrafię cieszyć się z każdej chwili mojego życia, ale nie potrafię. Straciłam dla Ciebie głowę,wypełniasz każdą moją myśl i nie potrafię się cieszyć, gdy Ciebie nie ma obok mnie. Źle się czuję z tym jak cię potraktowałam, ale uwierz mi, nie chciałam tego.
        Minie długi czas zanim zdam sobie sprawę z tego, że możliwe jest to, że już nie będę z Tobą rozmawiać, że minęło już dużo czasu iże Tobie już się ułożyło, że już o mnie nie myślisz, że żyjesz własnym życiem, w którym nie ma miejsca dla mnie. Pamiętam, że szedłeś obok mnie, a teraz jesteś już daleko. Czujesz pewnie, że jestem dla Ciebie kimś obcym. Może nawet o mnie zapomniałeś. Tak, minie jeszcze dużo czasu zanim oswoję się z tymi wszystkimi myślami.
        Teraz będę żyła nadzieją – bo tylko ona mi pozostała. Nadzieja, że pewnego dnia zapukasz do moich drzwi, a kiedy mnie zobaczysz,przytulisz mocno do siebie. Na nic więcej nie liczę.
Jessica<3

         Odłożyłam długopis, włożyłam list do koperty, którą podpisałam,przykleiłam znaczek i wrzuciłam list do skrzynki.

***
"Szukaj szczęścia tam, gdzie nikt nie odważył się wejść."
"Zbyt słaba by walczyć, zbyt silna by się poddać."



ROZDZIAŁ 15

Until you are fighting you are the winner

        Stało się tak jak przewidywałam, dwa dni temu otrzymałam zwrot listu, który wysłałam do Justina. Nie ukrywałam tego, że było mi przykro, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Bardziej martwi mnie jednak stan zdrowia mojej mamy,który z dnia na dzień się pogarsza, a ja wciąż nie spełniłam jej prośby, choć bardzo bym tego chciała.
        Był wczesny ranek, siedziałam z kubkiem gorącej kawy przy kuchennym stole. Dzieci jeszcze spały,Mike ostatnio coraz częściej daje mi w kość po nocach, ciągle się budzi, jakby również martwił się o to co będzie. U Charliego rozpoczyna się buntowniczy okres w życiu. Zaczyna pyskować i bywa niemiły. Potrzeba mu ojca. Sama sobie nie poradzę. Mnie nie będzie słuchać, jestem jego siostrą, żaden ze mnie autorytet. Na szczęście Samantha nie robi niczego co mogłoby mi przysporzyć dodatkowych problemów.
Po raz kolejny się rozpłakałam,ostatnio było to moim codziennym rytuałem. Dzień bez łez to dzień stracony.
-Dlaczego płaczesz? - usłyszałam głos pięciolatki, szybko otarłam łzy i się do niej uśmiechnęłam,co prawda był to blady i sztuczny uśmiech, ale dziewczynka trochę się uspokoiła.
-Ja nie płaczę, po prostu ziewałam i łzy poleciały mi z oczu – skłamałam.
-A kiedy mamusia wróci do domu?- zapytała, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie wiedziałam jak mam jej to wszystko wytłumaczyć. Ale z drugiej strony dziwiłam się, że zapytała o to dopiero teraz. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić.
-Mama już nie wróci do domu. Już niedługo będzie tam, w niebie, z aniołkami – Sami patrzyła na mnie smutnym spojrzeniem.
-Ale ja miałam jej pokazać rysunek,który dla niej namalowałam – przełknęłam ślinę i przymknęłam powieki, żeby nie pozwolić popłynąć łzom.
-Mamusia będzie zawsze przy tobie, nie będziesz jej widzieć, ale ona będzie patrzeć na ciebie z góry i się tobą opiekować.
-Ja chcę do mamy – z oczu pięciolatki popłynęły łzy. Szybko mocno ją do siebie przytuliłam.
-Kochanie, ja też bym chciała, żeby mama była teraz z nami, ale nie mogę nic na to poradzić –mówiłam głaszcząc ją po główce. -Mogę jedynie coś zrobić, żebyśmy mogli wszyscy razem się z nią spotkać. Co ty na to? - zapytałam zachęcająco. Nie byłam do końca przekonana czy to dobry pomysł, nie chciałam, żeby dzieci widziały mamę w takim stanie, ale nie mogłam im przecież odebrać możliwości spędzenia z nią ostatnich chwil jej życia.
-Obiecujesz, a później nie dotrzymujesz słowa – w kuchni pojawił się Charlie. Spojrzałam na niego karcąco, nie chciałam, żeby mówił takie rzeczy przy małej. Nie w chwili, kiedy ona ma wielką nadzieję na spotkanie z mamą.

Tak jak obiecałam, pojechaliśmy pod klinikę, a po kilku minutach znaleźliśmy się w środku.
-Usiądźcie sobie – powiedziałam kiedy weszliśmy do poczekalni. -Pójdę szybko załatwić wizytę z lekarzem i po was wrócę. A ty Charlie zaopiekuj się wszystkimi i pamiętaj, żadnych numerów – spojrzałam na niego ostrzegawczo.
-Dobraaa...
Szłam szybko, można nawet powiedzieć, że biegłam przez korytarz pomalowany na „szpitalne kolory”, które były tak przygnębiające, że gdybym miała tu przebywać dłużej niż godzinę, to bym zwariowała.
Weszłam do sali, w której znajdowała się moja mama.
-Dzień dobry mamo – powiedziałam z szerokim uśmiechem. - Mam dla ciebie niespodziankę – powiadomiłam ją.
-Niespodziankę? Dla mnie? - była co najmniej zdziwiona.
-No, a widzisz tu kogoś innego?
-No dobrze, co to za niespodzianka?
-Gdybym ci powiedziała to nie byłoby niespodzianki. Tak więc mniej gadania, więcej robienia. Mamy mało czasu – wyciągnęłam z torebki kosmetyczkę.
-A to po co? - nie odpowiedziałam tylko zabrałam się za poprawianie wizerunku mojej mamy. Kiedy skończyłam, mama wyglądała o wiele lepiej, może to pomoże i dzieciaki nie zauważą jak bardzo cierpi.
-Zaraz wracam z twoją niespodzianką –powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.
Wróciłam do poczekalni, gdzie dzieci o dziwo siedziały cicho i spokojnie na swoich miejscach nikomu nie przeszkadzając. Wzięłam Mike'a na ręce i zawołałam rodzeństwo, żeby poszli za mną. Kiedy byliśmy już przed drzwiami do sali, zapytałam czy są gotowi, w ich oczach zobaczyłam niepewność, wiedziałam, że bali się tego co za chwilę zobaczą,spodziewali się najgorszego. Kiedy pokiwali twierdząco głowami,nacisnęłam na klamkę.
-Niespodzianka – powiedzieliśmy równocześnie, gdy mama nas zobaczyła, w jej oczach pojawiły się łzy, łzy szczęścia.
-Lepszej niespodzianki nikt nigdy minie zrobił – powiedziała z uśmiechem. Cieszyła się, że ma przy sobie swoje dzieci i wnuka.
-Mamusia! Tęskniłam za tobą –wykrzyczała Samantha i podbiegła do łóżka, na którym leżała mama, dziewczynka od razu się do niej przytuliła.
-Księżniczko jak ty wyrosłaś –spojrzała teraz na Charliego, który stał i nie wiedział jak się zachować. -Charlie, z ciebie to już jest mężczyzna, a niemały chłopiec, który trzyma się spódnicy mamusi –na jego twarzy nareszcie pojawił się delikatny uśmiech. -No i mój mały wnuczek – podeszłam bliżej, aby mama mogła mu się bliżej przyjrzeć, tak dawno go nie widziała. -Jaki on słodki, i taki podobny do ciebie Jess. Mam nadzieję Charlie, że opiekujesz się wszystkimi – młody spojrzał na mnie niepewnie, zdawał sobie pewnie sprawę z tego, że ostatnio nie był dobrym bratem.
-O tak, Charlie ostatnio bardzo mi pomaga – wybroniłam go za co podziękował mi uśmiechem.
Dosyć długo siedzieliśmy u mamy.Wspominaliśmy nasze rodzinne przygody, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, jak gdyby nigdy nic się nie stało, ale wiedziałam, że w naszych głowach tlą się myśli o tym, co może nastąpić.
Kiedy wróciliśmy do domu,zaczynało się ściemniać. Od razu położyłam Mike'a do łóżeczka i nie musiałam długo czekać na to aż zaśnie. Samantha również szybko poszła spać, więc miałam trochę wolnego czasu i mogłam odpocząć. Charlie przecież potrafił już zająć się sam sobą.
Wzięłam album z naszymi zdjęciami rodzinnymi i usiadłam na kanapie w salonie. Album zaczynał się od zdjęć, na których byłam jeszcze małym dzieciakiem w pampersie i na rękach trzymała mnie mama. Na następnych fotografiach byłam coraz starsza. Później obok mnie i mojej mamy pojawił się Jim, a później na Charlie.
-Co robisz? - usłyszałam głos młodego. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się w pomieszczeniu.
-Oglądam nasze zdjęcia – gdy to mówiłam, głos delikatnie mi zadrżał.
-To ja? - zapytał siadając obok mnie i wskazując na fotografię. -Jaki ze mnie pulpet – zaśmialiśmy się.
-Chciałeś chyba powiedzieć„nieznośny pulpet”.
-Słuchaj, chciałem cię przeprosić,bo wiem, że naprawdę byłem nieznośny. Starasz się jak możesz, aja tylko ciągle narzekam. Ale to wszystko dlatego, że się boję –chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam z ust mojego brata czegoś co byłoby dla mnie jednocześnie przeprosinami i uznaniem.
-Wiem co przeżywasz i rozumiem cię.Ostatnie miesiące dla nikogo nie były łatwe, ale miło, że chciałeś ze mną o tym pogadać.
-Ty też nie jesteś najlepszą siostrą, ale nie będę narzekać, bo jutro nie dostanę obiadu –zaśmialiśmy się.
Usłyszałam dźwięk mojej dzwoniącej komórki, więc wyciągnęłam ją z kieszeni i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo – mój głos wciąż był wesoły.
-Dobry wieczór. Doktor Brown z tej strony – był to lekarz prowadzący moją mamę, jego głos był poważny, co spowodowało, że po moim ciele przeszły ciarki.
-Coś się stało panie doktorze, coś z mamą? - zapytałam zdenerwowana.
-Mam dla pani złe wieści – uśmiech już całkiem zszedł z mojej twarzy, spojrzałam na Charliego, który ciągle mi się przyglądał. -Pani mama nie żyje, przykro mi – do moich oczu napłynęła cała masa słonych łez. Byłam w totalnym szoku, lekarz wciąż coś mówił, ale ja go nie słuchałam. Po chwili telefon wypadł mi ręki i z hukiem upadł na podłogę.
To co usłyszałam, te słowa zmieniły wszystko. Spowodowały, że moje życie legło w gruzach. Nie mogłam pojąć faktu, że moja mama nie żyje. Przecież jeszcze dzisiaj z nią rozmawiałam, widziałam jak się uśmiechała. Dlaczego spotykają mnie same nieszczęścia? Co ja takiego zrobiłam, że dostaję teraz za swoje? Jedna zła decyzja spowodowała, że moje życie się posypało. Z czasem traciłam osoby, na których najbardziej mi zależało. Justin, Katy, Jane, mama. Kto jeszcze? Czy może być jeszcze gorzej? Moje życie już nigdy nie będzie takie jak kiedyś. W moim otoczeniu już nigdy nie będzie tych osób,dzięki którym jestem tym kim jestem, bo po części to oni ukształtowali moją osobowość. A teraz? Ich już nie ma. Już nic nie będzie tak jak kiedyś. 

***
"Każda osoba powinna mieć swój wehikuł czasu. Jednak patrząc na to jak często popełniamy błędy, bylibyśmy nieruchomi."
"Każdy z nas czeka na kogoś, kto już nie wróci."


ROZDZIAŁ 16

I know it's silly to think that he ever come back

Od śmierci mojej mamy minął już miesiąc. Na początku faktycznie było ciężko. Samantha budziła się w nocy i płakała. Z Charliem było jeszcze gorzej, udawał, że nic się nie stało. Wciąż się uśmiechał, ale po pewnym czasie nerwy mu puściły. Ja nie miałam wyjścia, nie mogłam się załamać. Muszę być silna. Muszę wychować syna, Samanthę również, przecież jest jest jeszcze mała, potrzebuje mnie. Charliego muszę pilnować, żeby nie wpadł w jakieś złe towarzystwo, bo dobry z niego chłopak, a po tym co przeszedł może się zmienić. Wszystko może się zdarzyć, a mnie już chyba nic nie zdziwi. Muszę zrobić wszystko, aby nie dopuścić do tego, aby w naszym życiu stało się coś jeszcze gorszego. Muszę, bo obiecałam to mamie.
Niedzielne popołudnie, jak to ostatnio bywa, spędziliśmy razem, wybraliśmy się na spacer na plac zabaw. Stanęłam na poboczu i przyglądałam się jak Charlie buja Samanthę na huśtawce, a później okręca ją na karuzeli. Uśmiechnęłam się do nich i pomachałam, gdy spojrzeli w moją stronę. Mike zaczął marudzić, więc wzięłam go na ręce i pokazałam mu okolicę. Pocałowałam go w główkę, a on się roześmiał.
Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Ryana z jego ośmioletnią siostrą. Modliłam się w myślach, żeby mnie nie zauważył. Ale stało się, zerknął w moim kierunku. Wiedział, że ja też go zauważyłam, uśmiechnął się do minie i pomachał, z grzeczności odpowiedziałam tym samym,ale w myślach go przeklinałam. Wiedziałam, że jego gesty nie wróżą niczego dobrego i po chwili moje przewidywania się sprawdziły. Ryan wziął swoją siostrę za rękę i ruszył w moim kierunku.
-Idź się pobawić – powiedział do Melanie i podszedł do mnie. -Cześć – przywitał się.
-Cześć – wymusiłam uśmiech.
-Jak sobie radzisz? - szczerze nienawidziłam tego pytania, odkąd mama nie żyje, wszyscy je zadają.
-Dajemy radę – odpowiedziałam obojętnie. -A co u ciebie? - zapytałam starając się być uprzejma, choć nie ukrywałam faktu, że nie miałam ochoty z nim rozmawiać, jego osoba przywoływała za dużo wspomnień.
-Wszystko po staremu. Widzę, że twój synek z dnia na dzień staje się coraz większy – wciąż trzymałam Mike'a na rękach, spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.
-Tak, to prawda.
-Podobny do ciebie – pogłaskałam małego po główce. Faktycznie był do mnie podobny, bo to w końcu mój syn, ale osobiście uważałam, że bardziej jest podobny do...swojego ojca. To imię nie mogło przejść przez moją myśl.
-Mama – odezwał się Mike.
-Co się stało? - zapytałam czule. -Zaraz pójdziemy do domku. Śpiący jesteś co? Chyba powinniśmy już iść – zwróciłam się do Ryana.
-Pewnie. A może moglibyśmy was odprowadzić? - zaskoczyła mnie jego propozycja.
-Nie chcę ci robić kłopotu –wymyśliłam szybko, ale byłam świadoma tego, że to nie podziała.
-Ale my z Melanie bardzo chętnie się przejdziemy, poza tym nie chcę jej przerywać zabawy z twoim rodzeństwem – jakbym zgadła.
Zawołałam rodzeństwo i wszyscy razem skierowaliśmy się w stronę domu. Nie mieliśmy o czym gadać z Ryanem, no bo to w końcu przyjaciel mojego...byłego chłopaka, o czym miałabym z nim rozmawiać. Na szczęście był z nami Charlie i ratował nas z niezręcznych sytuacji. Kiedy dotarliśmy na miejsce,Ryan uprzejmie pomógł mi we wniesieniu wózka po schodach i gdy chciał już się pożegnać i pójść w swoją stronę, zrobiło mi się głupio i zaprosiłam go do środka. Wiedziałam, że popełniłam błąd, ale nie mogłam przecież zmienić zdania.
Usiedliśmy w salonie, uśpiłam Mike'a i zaniosłam go do pokoju, gdzie położyłam go w łóżeczku,po czym wróciłam na dół. Charlie akurat zagadywał Ryana, a Samantha oglądała kreskówki z Melanie.
-Napijesz się czegoś? - zapytałam.
-Chętnie – poszłam do kuchni, żeby coś przygotować. Kiedy kładłam szklanki z napojem na stół,zauważyłam że Ryan stoi w progu.
-Słuchaj – zaczął siadając przy stole. -Wiem, że nie chcesz ze mną gadać, a może nawet nie chcesz mnie znać, ale ja chciałbym ci jakoś pomóc.
-To może na początek powinieneś zrozumieć, że ja nie potrzebuję twojej pomocy – ostatnie słowo prawie wykrzyczałam.
-Może tylko ci się wydaje, że jej nie potrzebujesz. Ale twoje rodzeństwo to wszystko bardzo przeżywa. A twój syn chyba chciałby wychowywać się z ojcem. Kiedy miałaś zamiar powiedzieć Justinowi o tym, że to jego dziecko –spojrzałam na niego przerażona, zastanawiałam się w jaki sposób się tego dowiedział.
-A skąd ty o tym wiesz?
-Po prostu wiem. Nie trudno się było tego domyślić. Mike jest do niego uderzająco podobny – poczułam,że do oczu napływają mi łzy, a bicie mojego serca znacznie przyśpieszyło.
-Już za późno – odwróciłam wzrok. -Już nic dla niego nie znaczę. Widziałam go z tą ładną,wysoką brunetką – po moich policzkach łzy lały się strumieniami. -Próbowałam wszystkiego, żeby do mnie wrócił. Próbowałam i chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale on nie chciał się ze mną kontaktować. On mnie nie nienawidzi i doprowadziłam do tego własną głupotą.
-Słuchaj, gdybym był na twoim miejscu, zrobiłbym wszystko, żeby moje dziecko miało obojga rodziców. Wiesz o tym, że Justin wrócił na stare śmieci – na dźwięk jego imienia, po moim ciele przeszły ciarki– powinnaś pójść do niego i mu o wszystkim powiedzieć. Jeśli nie będzie chciał z tobą rozmawiać, powinnaś stać pod jego drzwiami tak długo, aż zgodzi się ciebie wysłuchać.
-Niczego nie rozumiesz. Gdybyś był na moim miejscu, postąpiłbyś inaczej, ale na szczęście na nim nie jesteś, więc nie mów mi co mam robić. Wszyscy wciąż mi to powtarzają, ale nikt tak naprawdę nie wie, jak się czuję z tym wszystkim, nikt nie wie jak jest mi ciężko. Przecież gdybym wiedziała jak to wszystko się potoczy... Każdy jest mądry, gdy krzywda nie dotyczy jego. Każdy potrafi kogoś pouczyć słowami:„nie powinnaś tak postępować”, ale nikt nie pomyśli jak czuje się człowiek, który właśnie tak postąpił. Każdy potrafi pouczać, ale jakoś nikt nie potrafi zrozumieć. Nawet nie wiesz jakie to przykre – kiedy wypowiadałam ostatnie słowa, głos mi się załamał i wybuchłam płaczem. Nareszcie wyrzuciłam to wszystko z siebie.
-Przepraszam, nie powinienem zaczynać tego tematu – powiedział przytulając mnie.
-Nie powinieneś, jednak to zrobiłeś. Ja też wielu rzeczy nie powinnam robić. Ale co się stało to się nie odstanie. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym o tym wszystkim powiedzieć Justinowi, ale już raz zniszczyłam mu życie. Teraz gdy wszystko sobie poukładał i zaczął od nowa, nie mogłabym mu tego zrobić.
-Wolisz, żeby twoje dziecko nie miało ojca.
-Ja nie miałam i jakoś żyję –zaczęłam żałować że to powiedziałam, zauważyłam, że Ryanowi zrobiło się głupio.
-Chcesz tego samego dla Mike'a? -odwróciłam wzrok. -Zrobisz jak zechcesz – wstał z miejsca,na którym siedział i wyszedł z kuchni, zawołał swoją siostrę, po czym bez słowa opuścił dom.
Znów wybuchłam płaczem , to wszystko mnie przerosło, spadło na mnie tyle obowiązków. Ryan miał rację, nie chcę tego samego dla mojego syna, nie chcę żeby wychowywał się bez ojca. Skoro Justin nie odbiera moich telefonów, a nawet zmienił numer, nie czyta moich listów,to powinnam go w jakiś sposób zmusić do rozmowy ze mną.

Wzięłam prysznic i w piżamie usiadłam przed telewizorem. Było po dwudziestej drugiej. Nawet nie próbowałam zasnąć, bo wiedziałam, że i tak mi się to nie uda. Zostawiłam na kanale informacyjnym, który rzadko kiedy oglądałam, ale czasami warto dowiedzieć się co dzieje się dookoła.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie miałam pojęcia, kto chciał mnie odwiedzić o tak późnej porze. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Spojrzałam na osobę stojącą w progu, moje serce przyśpieszyło, a w oczach stanęły mi łzy. To był Justin, jego wyraz twarzy wskazywał na to, że jest wściekły. Bez zaproszenia wszedł do mojego domu i zatrzasnął za sobą drzwi. Owinęłam się szczelnie szlafrokiem i założyłam ręce na piersi.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? -zapytał podniesionym głosem. -Mam syna, a nawet o tym nie wiem –wykrzyczał.
-Ciszej – upomniałam go.
-Możesz mi to wytłumaczyć? Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz, na dodatek nie od ciebie, ale od mojego najlepszego przyjaciela? Może nie jesteś pewna czy to moje dziecko? Kiedy ostatni raz cię wiedziałem, całowałaś innego –nie mogłam wysłuchiwać tego co mówił, jego słowa tak bardzo mnie raniły.
-Nie wiesz, co wydarzyło się dwa lata temu – nie słuchał mnie, tylko wciąż mówił swoje.
-Potraktowałaś mnie jak śmiecia,dowiedziałaś się, że wyjeżdżam, spędziliśmy razem cudowny tydzień, a później nie byłem już ci do niczego potrzebny,więc na moich oczach całowałaś się z innym.
-Nie chciałam tego, zrobiłam to dla ciebie, bo cię kocham – powiedziałam ledwie słyszalnym głosem,a po moich policzkach poleciał kolejny potok słonych łez.
-Dlatego, że mnie kochasz, całowałaś się z innym? Nie wierzę. Mogłaś wymyślić coś lepszego –wyśmiał mnie.
-Nie dziwię się, że mi nie wierzysz. Poczekaj chwilę – powiedziałam spoglądając na niego. Pobiegłam na górę, a z szuflady mojego biurka wyjęłam listy, które do niego napisałam. Wzięłam je i wróciłam do szatyna.-Może dzięki temu wszystko zrozumiesz – podałam mu koperty.
-Co to? - zapytał i niepewnie przyjął listy.
-Przeczytaj, a później oskarżaj mnie o to, że źle cię potraktowałam i że zrobiłam to specjalnie. Może zrozumiesz, że nie chciałam cię skrzywdzić. Jeśli nie uwierzysz, trudno – podeszłam do drzwi i je otworzyłam dając Justinowi znak, że powinien już sobie iść. Wyszedł z domu, a ja zamknęłam za nim drzwi, po czym zsunęłam się po nich i ukryłam twarz w dłoniach.



***
"Nikt nie wydaję się bardziej obcy niż ktoś, kogo się kiedyś kochało."
"Kiedyś, to takie bliżej nieokreślone nigdy"




ROZDZIAŁ 17


If you could inside my heart, then you would understand I'd never mean to hurt you


Następnego dnia byłam przybita i nie do życia. Dziadkowie przyjechali do nas w odwiedziny, a babcia na siłę starała się wygonić mnie  z domu, bo nie mogła patrzeć na mnie gdy jestem smutna. Zgodziłam się, choć wiedziałam, że i tak nie mam innego wyjścia. Wybrałam się na spacer, a moje nogi jak zwykle zaprowadziły mnie do parku, zupełnie jakbym nad nimi nie panowała. Usiadłam na mojej ulubionej ławce, ławce na której spędzałam z Justinem mnóstwo czasu. Gładziłam opuszkami palców po napisie, który widniał na oparciu. Litery nie były już tak wyraźne, ale ja czułam jakby zostały wyryte wczoraj. Rękawem swetra otarłam łzy spływające po moich policzkach. Dokładnie pamiętam tamten dzień. Zapytałam go wtedy czy naprawdę wierzy w taką miłość, miłość na zawsze. Odpowiedział, że tak i zapytał mnie o to samo. Powiedziałam, że nie jestem pewna. Ale później uwierzyłam, uwierzyłam w miłość dzięki Justinowi, to on sprawił, że pomimo tego co przeżyłam i bałam się, że spotka mnie to samo co moją mamę, uwierzyłam, ale teraz zrozumiałam, że było to błędem, bo spotkał mnie zawód. Zakochałam się, zaufałam, zawiodłam. Trzy razy Z. Faktem jest, że Justin odszedł z mojej winy, ale to już inna historia. Liczy się to, że przez pewien czas wierzyłam, że prawdziwa miłość istnieje, a życie może być jak z bajki.  Dokładnie pamiętam wszystkie chwile, które razem spędziliśmy. Pierwszy pocałunek, pamiętam kiedy mówił, że już zawsze będzie przy mnie i nigdy mnie nie skrzywdzi. Kiedy zamknęłam oczy w podświadomości czułam jego zapach, dotyk i widziałam jego uśmiech.
-Przeczytałem wszystkie listy - usłyszałam dobrze znany mi głos, początkowo myślałam, że mi się wydaje, ale kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam, że się myliłam, bo Justin stał tuż obok.
-Co ty tu robisz? - tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
-To samo co ty - zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co mu chodzi. -Tęsknię...
-Tęsknisz? - pokręciłam głową z niedowierzeniem. -Myślisz, że jeżeli dowiedziałeś się o tym, że Mike jest twoim synem i o tym co wydarzyło się dwa lata temu, to nagle wszystko będzie jak dawniej. Że wrócisz, przeprosisz, powiesz że za mną tęsknisz, a ja tak po prostu rzucę ci się w objęcia - chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłam. -Jeszcze niedawno całowałeś się z inną, a teraz co, znalazłeś powód żeby do mnie wrócić, to mówisz mi bezczelnie, że za mną tęsknisz! Nie pomyślałeś jak ja się czuję? Przeczytałeś tylko listy. I co z tego? Tam nie ma wszystkiego, nie wiesz co tak naprawdę przeżywałam. Zostawiłeś mnie wtedy kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Wiem, że wyjechałeś z mojego powodu, ale zrobiłam to dla ciebie, nie chciałam cię zranić, ale nie chciałam też, żeby stało ci się coś złego. Kochałam cię, nadal cię kocham - drugą część zdania wypowiedziałam ledwie słyszalnym głosem.
- Wszystko mogło potoczyć się inaczej, ale jednak stało się to co się stało - na moment zamilkłam. Wstałam z ławki i stanęłam tyłem do szatyna. Po moich policzkach wciąż leciały łzy, ciężko było mi wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Zauważyłam, że Justin zbliża się do mnie i teraz dzieliło nas już tylko kilka centymetrów. Otarł łzę skapującą po moim policzku, jego dłoń była ciepła, poczułam dreszcz przeszywający całe moje ciało. Złapał mnie za rękę i spojrzał mi głęboko w oczy, czułam jak zaczynam tonąć w jego czekoladowych tęczówkach. Na szczęście w porę się opamiętałam i odsunęłam od niego.
-Przepraszam - powiedziałam i pobiegłam w stronę domu. Nie odwracałam się, nie chciałam widzieć wyrazu twarzy Justina. Bałam się, że jeśli go zobaczę, zapragnę wrócić, przeprosić i wtulić się w jego ramiona.
Przed drzwiami do mieszkania wzięłam głęboki oddech, żeby nie wyglądać na zdenerwowaną. Nacisnęłam na klamkę i po chwili znalazłam się w salonie. Przywitałam się z uśmiechem na twarzy. Udawanie najwidoczniej szło mi całkiem nieźle, bo moja babcia - wykrywacz kłamstw - niczego nie zauważyła.
-Cieszę się, że nas odwiedziliście. Samantha się za wami stęskniła, Mike najwidoczniej też, cały czas jest w centrum zainteresowania i chyba mu się to podoba.
-Musimy wam trochę pomóc. Przecież nie możesz przez całe życie siedzieć i opiekować się dziećmi. Jesteś jeszcze młoda, a dla nas to sama przyjemność opiekować się wnukami.
Pół godziny później dziadkowie pojechali do domu, zbliżał się wieczór, posprzątałam trochę w mieszkaniu, gdy zmywałam naczynia usłyszałam dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewałam, otworzyłam drzwi, na progu stał Justin, jego oczy były smutne. Tym razem nie wprosił się do środka, tylko cały czas stał na zewnątrz.
-To nie tak miało być - nie miałam ochoty wysłuchiwać jego tłumaczeń.
-Rozumiem, ale nie mam teraz czasu z tobą rozmawiać, przepraszam - zamknęłam mu drzwi przed nosem, ale podejrzewam, że nawet go to nie zdziwiło.
-Będę tu stał dopóki ze mną nie porozmawiasz - powiedział przez drzwi, ale go zignorowałam i wróciłam do zmywania naczyń.
To, że tak go potraktowałam było błędem, bo faktycznie Justin ciągle stał za drzwiami. Patrzyłam na niego z okna w kuchni. Przez myśl przeszło mi nawet, żeby go wpuścić, ale się powstrzymałam. Wieczory były chłodne tego lata, a on siedział na schodach w koszulce na krótki rękaw.
-Czemu Justin siedzi przed naszym domem? - usłyszałam głos Charliego i zorientowałam się, że stoi za mną. -Przecież jest zimno. Chcesz żeby się przeziębił?
-Najwidoczniej on tego chce, skoro tu siedzi - odeszłam od okna i zabrałam się za robienie kolacji. Po zjedzonym posiłku znów spojrzałam przez okno w kuchni. Justin wciąż tam siedział. Wiedziałam, że jest mu cholernie zimno, ale nie mogłam, a może nie chciałam go tak po prostu wpuścić. -Charlie? Zrobisz coś dla mnie? - wpadłam na pewien pomysł.
-Co takiego?
-Dobrze wiesz, że nie mogę patrzeć jak ktoś cierpi, a Justin właśnie marznie. Zanieś mu proszę szklankę kakao i koc - młody spojrzał na mnie marszcząc brwi.
-A sama nie możesz tego zrobić?
-Nie - odpowiedziałam nalewając kakao do szklanki.
-Nigdy cię nie zrozumiem. Nie chcesz go wpuścić, ale martwisz się, że jest mu zimno - nie odpowiedziałam, tylko podałam mu naczynie z ciepłym napojem i przeszłam do przedpokoju. Wyciągnęłam z szafy koc i dałam go Charliemi. Młody westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą. Otworzyłam mu drzwi i stanęłam za nimi tak aby Justin mnie nie zauważył, ale też tak, żebym mogła słyszeć ich rozmowę.
-Z kolacji zostało kakao, pomyślałem że masz ochotę. Zrobiłem to po kryjomu, bo Jessica by się wściekła.
-Dzięki - usłyszałam głos Justina, a po moim ciele przeszły ciarki. -A mógłbyś jej coś przekazać? Albo nie - zmienił zdanie. -To i tak nie ma sensu - powiedział coś jeszcze, ale zbyt cicho i nie mogłam tego usłyszeć. Po chwili Charlie pojawił się w domu, zamknął za sobą drzwi i bez słowa poszedł do swojego pokoju.
Usiadłam przy kuchennym stole i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Dziwnie się czułam, Justin siedział pod moim domem i wyczekiwał aż się do niego odezwę. Było mi głupio. Ale to wszystko zaszło za daleko, gdybym teraz wyszła i zaprosiła go do środka, czułabym się jeszcze gorzej. Dałabym mu nadzieję, nadzieję na to, że coś może jeszcze pomiędzy nami być. Moja miłość do niego nie ustała, ale nie mogę być z kimś, kto mnie nie kocha i jest ze mną tylko z litości i dlatego, że jest ojcem mojego dziecka.
Westchnęłam głośno, wstałam i odeszłam od stoły po czym skierowałam się w stronę swojego pokoju.
***
"Jeśli nie potrafisz zrozumieć mojego milczenia, nigdy nie zrozumiesz moich słów."
"Czasami to człowiek zmienia zdanie, a czasami to zdanie zmienia człowieka."
"Pamiętaj, że każdy napotkany człowiek czegoś się boi, coś kocha i coś stracił."




ROZDZIAŁ 18


Everybody needs a chance in love, that's all we need


Tej nocy nie spałam dobrze, budziłam się nie tylko z powodu Mike'a, który ciągle płakał, ale też z powodu Justina. Za każdym razem gdy się przebudzałam, zerkałam przez okno, a on wciąż tam był. Prawdopodobnie przez całą noc siedział przed moim domem i poszedł sobie dopiero rano. Miałam wyrzuty sumienia, że na to pozwoliłam, bo tak naprawdę powinnam mu była powiedzieć, że nie ma sensu, żeby tu siedział, powinnam była mu to dosadnie uświadomić, ale tego nie zrobiłam i to chyba był błąd. Zeszłam na dół, a idąc do kuchni przy drzwiach wejściowych zauważyłam coś leżącego na podłodze. Podniosłam to i okazało się, że jest to jakaś koperta. Usiadłam przy stole i ją otworzyłam. Znajdował się w niej list, kiedy zaczęłam czytać, rozpoznałam niezdarny charakter pisma Justina.

Na początek chciałbym cię przeprosić. Za to, co powiedziałem ostatnio, poniosło mnie. Żałuję też, że uciekłem wtedy, dwa lata temu, wtedy kiedy najbardziej mnie potrzebowałaś. Powinienem był się domyślić, że to wszystko sprawka Jamesa, dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jakim byłem idiotą.
Wiem przez co ostatnio przeszłaś, żałuję że nie było mnie przy tobie, może wszystko wyglądałoby inaczej. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się odzyskać twoje zaufanie, doskonale wiem, że cię zawiodłem.
Nie jestem najlepszy w pisaniu takich listów, ale chciałbym ci też coś wytłumaczyć, wolałbym ci powiedzieć osobiście, ale skoro nie chcesz ze mną pisać to napiszę o tym tutaj.
Powiedziałaś mi wczoraj, że tak naprawdę za tobą nie tęsknię, zabolało mnie to, myliłaś się mówiąc, że zacząłem za tobą tęsknić dopiero wtedy gdy dowiedziałem się, że Mike to mój syn.
Naprawdę mi ciebie brakuje. A ta dziewczyna...to nic wielkiego, może kiedyś ci to wytłumaczę. Nadal zależy mi tylko na tobie. Bez zastanowienia mogę powiedzieć, że nigdy nie przestałem cię kochać...



Justin <3
Pod koniec czytania listu z ledwością widziałam litery, bo oczy zaszły mi łzami. Wszystkie wspomnienia znów stanęły mi przed oczami. Po moim ciele przeszły dreszcze. Nie wierzyłam własnym oczom, nigdy bym nie podejrzewała, że po tym wszystkim Justin zdobędzie się na takie wyznanie. Tak bardzo pragnęłam, żeby wszystko wróciło do normy i w moim życiu nareszcie zaczęło dziać się coś dobrego.
Złożyłam list i chciałam go z powrotem włożyć do koperty. Wykonując tę czynność zauważyłam, że jest w niej coś jeszcze. Było to zdjęcie, nasze wspólne zdjęcie. Siedzieliśmy na naszej ławce, byliśmy szczęśliwi, zadowoleni z życia. Odwróciłam fotografię i zauważyłam napis: "Chciałbym żeby wszystko było jak dawniej, żebyśmy już zawsze byli razem". Uśmiechnęłam się przez łzy widząc te słowa.
-Co robisz? - w pomieszczeniu pojawił się Charlie. Szybko otarłam łzy rękawem i zaczęłam chować wszystko do koperty. -Co to takiego?
-Tylko rachunki - skłamałam.
-I z powodu rachunków płaczesz?
-Co chcesz na śniadanie? - zmieniłam temat.
-To list od Justina, prawda? - nie wiem w jaki sposób się tego dowiedział, ale kiedy na niego spojrzałam, wiedział że ma rację. -Co napisał? - dopytywał się.
-Nic ważnego.
-Chce się spotkać? Chce cię przeprosić? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Czytałeś?
-Nie, po prostu zgaduję, a poza tym ma cię za co przepraszać. Wtedy jak do nas przyszedł, tak się na ciebie wydarł. Wybaczysz mu?
-Jeszcze niedawno marzyłam o tym, żeby to on wybaczył mi, oboje mamy sobie dużo rzeczy do wyjaśnienia.
-Odwieź nas do dziadków, będziesz miała czas, żeby wszystko sobie wyjaśnić z Justinem - podeszłam do Charliego i go przytuliłam. Pomógł mi i pomimo tego, że czasami, a nawet często mnie wkurza, to zawsze potrafi mnie wesprzeć.

Kiedy odwiozłam dzieci do dziadków, miałam wyrzuty sumienia, że tak ich wykorzystuję zaniedbując przy tym dzieci. Charlie powiedział mi, że możliwe, że gdy spotkam się z Justinem, to wszystko się wyjaśni i już nie będę miała tak wiele problemów. Miałam nadzieję, że tak będzie. 
Wróciłam do domu i poszłam do parku mając nadzieję, że zastanę tam Justina. Nie myliłam się, siedział na ławce, naszej ławce, opierał łokcie na kolanach i tępo wpatrywał się w coś, co trzymał w dłoniach. Szłam powoli, nie wiedziałam co mam zrobić, nie wiedziałam czy mogę tak po prostu do niego podejść. Miałam ochotę wyrzucić mu prosto w oczy to, co leżało mi na sercu, a jednocześnie pragnęłam wtulić się w jego ramiona, w których kiedyś czułam się bezpieczna i wiedziałam, że nic złego mi nie grozi. Wciąż pamiętałam jego ostatnie zachowanie, to jak widziałam go całującego się z inną, to jak wtargnął do mnie do domu i omal nie nazwał mnie dziwką, to jak powiedział, że za mną tęskni, list, który do mnie napisał. Miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Podeszłam do niego i bez słowa usiadłam. Zachowywał się jakby w ogóle mnie nie zauważył, wciąż się w coś wpatrywał, dyskretnie zajrzałam mu przez ramię. Trzymał w dłoniach dwa zdjęcia. Jedno było nasze wspólne, a drugie...było to zdjęcie, które dołączyłam do pierwszego listu, moje pierwsze zdjęcie z USG.
-Miałam nadzieję, że tu będziesz - niepewnie przerwałam nasze milczenie.
-A ja miałem nadzieję, że tu przyjdziesz - spojrzał na mnie kątem oka.
-Przepraszam - zaczęłam, a on obrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie zdziwiony.
-Ty? Przepraszasz? Mnie? To ja powinienem przeprosić ciebie. Wyjechałem, a przecież tak naprawdę nie wiedziałem, co się wydarzyło - uśmiechnęłam się delikatnie, uświadomiłam sobie, że Justin ani trochę się nie zmienił, wciąż przeprasza nawet za to, czego nie zrobił. - O niczym nie wiedziałem, teraz rozumiem, że to moja wina - położyłam palec na jego ustach.
-Ciii...Nie masz za co mnie przepraszać. To nie jest twoja wina, tylko moja. Naprawdę nie możesz obwiniać się za coś czego nie zrobiłeś. Przyszłam tu, bo musimy sobie wszystko wyjaśnić. Pewnie chciałbyś się zobaczyć ze swoim synem. Oczywiście możesz to robić kiedy tylko zechcesz, jeśli nie, zrozumiem -przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem.
-Kiedy wyjechałem, nie chciałem cię znać. Nie byłem dobrym człowiekiem, wręcz przeciwnie - wyznał. -Wykorzystywałem wszystkie dziewczyny, to znaczy rozkochiwałem je w sobie i rzucałem. Chciałem żeby czuły się tak, jak ja gdy zobaczyłem cię z Jamesem - na wspomnienie o nim, po moim ciele przeszły dreszcze. -Łamałem im wszystkim serca, tak samo było z Emmą, nie czułem się z tym dobrze, bo nie lubię gdy ktoś przeze mnie cierpi - złapałam go za rękę i mocno ją uścisnęłam.
-Rozumiem, sama nie wiem, co bym zrobiła, gdybym zobaczyła coś takiego.
-Nie mogę sobie wybaczyć, że przeze mnie cierpiało tyle osób.
-Było minęło - spojrzał na mnie zaskoczony, tym co powiedziałam.
-Byliśmy kiedyś szczęśliwi - podał mi zdjęcie.
-Tak, to prawda - opuszkami palców dotknęłam fotografii. - Naprawdę byliśmy razem szczęśliwi i chciałabym, żeby było jak kiedyś. Cholernie tego pragnę, ale boję się. W życiu przeszłam już tak wiele, że nie zdziwiłabym się gdyby stało się coś jeszcze gorszego. Nie chcę znowu cierpieć.
-Może warto zaryzykować. Nigdy się nie dowiesz jeśli nie spróbujesz. Przez ten cały czas próbowałem o tobie zapomnieć. Próbowałem, ale może nie udawało mi się to dlatego, że podświadomie tego nie chciałam. Cały czas miałem przy tobie swoje zdjęcie i wisiorek z twoim imieniem, który do dzisiaj noszę na szyi. Przez ten cały czas cię kochałem, bo byłaś i jesteś moją pierwszą prawdziwą miłością. Zmieniłaś całe moje życie i nawet gdybym faktycznie o tobie zapomniał i zakochał się w kimś innym, to gdybym po paru latach cię zobaczył, zapragnąłbym znów być przy tobie, znów cię przytulać, całować. Dzięki tobie stałem się lepszym człowiekiem, a gdy cię przy mnie nie było, robiłem same złe rzeczy - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Wytarłam łzę samotnie spływającą po moim policzku.
-A ja? Gdy tylko wyjechałeś, moje życie się posypało, jakbyś był jakimś fundamentem, bez którego wszystko się wali. Nie było dnia, żebym o tobie nie pomyślała. Nie było dnia, żebym za tobą nie tęskniła. Nie było dnia, żebym nie żałowała tego, co zrobiłam. Nie było dnia, kiedy nie chciałam spakować walizek, uciec i znaleźć się u twojego boku - uścisnął moją dłoń i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Dajmy sobie drugą szansę - na moment odwróciłam wzrok. -Oboje popełniliśmy wiele błędów, ale każdy zasługuje na szansę.
-Ty nie dałeś mi szansy, żebym ci wszystko wyjaśniła, po prostu wyjechałeś - powinnam była ugryźć się w język, wiedziałam jaką sprawiłam przykrość Justinowi. Zabrał dłoń z mojego uścisku i wstał, chciał sobie pójść, a ja kompletnie nie wiedziałam jak mam go zatrzymać. -Przepraszam - stanęłam przed nim. -Dajmy sobie szansę - powtórzyłam jego słowa. Patrzył na mnie, a ja bałam się jego reakcji, bałam się, że zmieni zdanie, po tym co powiedziałam.
Zbliżył się do mnie, spuściłam głowę, a on mnie wtedy przytulił. Rozkleiłam się, zaczęłam płakać jak głupia, ale pierwszy raz od tak dawna były to łzy szczęścia. Byłam naprawdę szczęśliwa. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na Justina, który pocałował mnie w czoło. Przeniosłam wzrok na niebo, które było błękitne, a słońce raziło po oczach. Uśmiechnęłam się szczerze, bo wiedziałam, że tam na górze jest moja mama i cieszy się moim szczęściem. Miała rację, że naprawdę szczęśliwa jestem wtedy, gdy blisko siebie mam Justina.
***
"W miłości nigdy nie jest za późno na drugą szansę."
"Każdy z nas ma marzenia, te realne i te do spełnienia."
"Jeśli nie spróbujesz, to nigdy nie dowiesz się czy było warto."




ROZDZIAŁ 19


Nothing's bigger than love


Staliśmy tak wtuleni w siebie od dobrych kilku minut, spojrzałam na Justina, musiałam się upewnić czy naprawdę tu stoi, nie mogłam uwierzyć, że znów go przytulam, że czuję jego zapach, słyszę bicie jego serca. Przez te całe dwa lata tak bardzo mi tego wszystkiego brakowało.
-Teraz mi wierzysz, że naprawdę za tobą tęskniłem? - zapytał, a ja tylko twierdząco pokiwałam głową.
-Chyba tak naprawdę nigdy w to nie zwątpiłam, ale gdzieś w podświadomości chciałam żebyś mi to udowodnił.
-Kocham cię, nigdy nie przestałem i już nie przestanę - powiedział tuż przy moich ustach po czym delikatnie mnie pocałował. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Przez ostanie miesiące każdego dnia zastanawiałam się czy jeszcze kiedyś będę mogła poczuć jego bliskość.
-Ja też cię...kocham - przygryzłam wargę.
-Chciałbym żeby wszystko było jak dawniej, jak dwa lata temu.
-Już nic nie będzie takie jak kiedyś, mamy syna, musimy być odpowiedzialni - chciał coś powiedzieć, ale położyłam palec na jego ciepłych, malinowych ustach. -Ale zawsze możemy spróbować wszystko naprawić - uśmiechnęłam się szeroko.
-Czy mógłbym zobaczyć Mike'a?
-Jeśli tylko chcesz. Teraz jest u dziadków, ale jeśli chcesz mogę po niego pojechać - zaproponowałam.
-Teraz już tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - powiedział, gdy już szliśmy w stronę domu. -Będę do ciebie...do was przychodził codziennie, muszę nadrobić stracony czas - popatrzyłam na szatyna, wpadło mi coś do głowy, ale nie byłam pewna czy mogę powiedzieć o tym głośno.
-Możesz się do nas wprowadzić - spuściłam głowę.
-Mówisz poważnie? -zapytał jakby nie był pewien, że dobrze mnie zrozumiał.
-Nie będzie mi łatwo oswoić się z faktem, że znów jesteś blisko mnie, ale przecież przez te dwa lata o niczym innym nie marzyłam. Jeśli tylko byś chciał możesz wprowadzić się nawet dzisiaj - stanął przede mną i szeroko się uśmiechnął, po czym wziął mnie w ramiona i zaczął kręcić dookoła. -Ja pojadę po dzieci, a ty w tym czasie możesz pojechać po rzeczy - zaproponowałam, gdy już postawił mnie na ziemię.
-Tak zrobię.
  
Dotarliśmy pod mój dom, wsiedliśmy do samochodu. Podwiozłam Justina pod jego dom, dałam mu klucze do mojego mieszkania, bo wiedziałam, że dotrze tam przede mną. Jechałam do dziadków z myślą, że gdy wrócę, w domu będzie na mnie czekał nowy mieszkaniec. Mam nadzieję, że podjęłam dobrą decyzję proponując Justinowi, żeby ze mną...z nami zamieszkał. Bardzo tego chciałam, ale gdzieś tam głęboko, jakaś część mnie bała się, że nie będę potrafiła ponownie mu zaufać. Miłość czasami nie wystarcza. Z drugiej strony nie mogłam przecież przewidywać wszystkiego co najgorsze, muszę dać szansę Justinowi i przede wszystkim sobie. Z czasem wszystko się jakoś ułoży.
Dojechałam pod dom dziadków i zaparkowałam na podjeździe, po chwili znalazłam się w mieszkaniu. Babcia była zdziwiona moim znakomitym nastrojem, ostatnio był to dość rzadki widok. Na jej pytanie odpowiedziałam tylko, że to zasługa przystojnego szatyna o czekoladowych oczach, wiedziałam że babcia domyśli się reszty. Wzięłam dzieci i wsiedliśmy do samochodu. Po drodze wytłumaczyłam rodzeństwu, że teraz będzie trochę inaczej, że zamieszka z nami Justin, że razem postaramy się stworzyć po części normalną rodzinę. Ucieszyłam się gdy dobrze to przyjęli, nie zrobiłabym niczego wbrew ich woli. Szczególnie zależało mi na zdaniu Charliego, wiem że kiedyś lubił Justina i zdaję sobie sprawę, że wie, że to właśnie przez szatyna płakałam każdego wieczora. Jednak on przyjął to ze spokojem i zaplanował kolejny wyjazd na ryby z Justinem.
Podjechałam pod dom, stał tam już samochód Justina. Uśmiechnęłam się i wysiadłam z samochodu, Charlie zrobił to samo.
-Pomóż Sami - poprosiłam go, a sama otworzyłam tylne drzwi i wyjęłam Mike'a z fotelika. -Samantha? Zabrałaś swój plecaczek? - dziewczynka wróciła się, zabrała rzecz, która do niej należała i pobiegła do domu. Charlie już tam był i pewnie witał się z Justinem.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę drzwi i weszłam do środka, a szatyn słysząc zamykające się drzwi, przerwał rozmowę z Charliem i spojrzał w naszą stronę. Uśmiechnęłam się i pocałowałam Mike'a w główkę. Justin niepewnie ruszył w naszą stronę, widziałam na jego twarzy zakłopotanie.
-Poznajcie się. Justin to jest Mike, Mike to jest twój tata - mały się zaśmiał, a Justin chyba nie do końca wiedział jak ma się zachować. -Nie bój się, weź go - szatyn delikatnie wziął Mike'a na ręce. Widać było, że boi się wykonać choćby najmniejszy ruch.
Wyglądali razem tak słodko, Mike ciągle się uśmiechał, a przez to wszystko w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia.
-Moi mężczyźni - powiedziałam jakby sama do siebie .
Wiedziałam, że zapamiętam tą chwilę na zawsze. Chwilę, w której odzyskałam sens życia. Tak długo na to czekałam, aż w końcu moja cierpliwość została doceniona.

Po kolacji leżałam z Justinem na łóżku, pomiędzy nami wiercił się Mike.
-Mały lubi jak się go drapie po pleckach - poradziłam Justinowi.
-Tak dużo mnie ominęło, za dużo - szatyn momentalnie posmutniał.
-Mike jest jeszcze mały, zbyt dużo się w jego życiu nie wydarzyło - próbowałam go pocieszyć.
-Nie wiem nawet kiedy się urodził, nie wiem kiedy zaczął chodzić, jakie było jego pierwsze słowo...
-Urodził się 19 maja, chodzić zaczął całkiem niedawno, a jego pierwsze słowo to "apu", ale nie wiem czy można nazwać to słowem, dla niego było to określenie na jedzenie. To tylko kilka rzeczy, w jego życiu na pewno wydarzy się jeszcze bardzo dużo i wtedy na pewno będziesz przy nim, oboje tam będziemy - uśmiechnęłam się.
-Mam nauczkę i teraz już zawsze będę patrzył na każdą sytuację z dwóch stron. Już nigdy tak pochopnie nie zareaguję, nie chcę cię znów stracić - złapał mnie za rękę. -Nigdy nie pozwolę ci odejść - musnął moje usta, a po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. -Jak sobie radziłaś przez ten cały czas? Zostałaś z tym wszystkim sama. Wiem, że to przeze mnie, nigdy sobie tego nie wybaczę.
-Nie możesz tak mówić, to nieprawda. Moja mama nie zachorowała przez ciebie - głos mi zadrżał na wspomnienie o mamie. -Zresztą te dwa lata dużo mnie nauczyły. Na przykład tego, że czasami nie warto planować pewnych rzeczy, bo pomimo tego, że zaplanowaliśmy sobie coś od początku do końca, może wydarzyć się coś, co wszystko zniszczy. Nauczyłam się też bardziej praktycznych rzeczy, takich jak wkręcanie żarówek, koszenie trawnika, wbijanie gwoździ czy naprawianie samochodu - Justin się zaśmiał, a ja po chwili do niego dołączyłam.


Miłość bywa trudna, czasami nie wystarczy być razem i się kochać. Miłość to zaufanie, to chęć pomagania sobie w trudnych chwilach, to wzajemny szacunek. Miłość jest pełna wyrzeczeń i kompromisów... Samo uczucie czasami nie wystarcza, żeby być razem. Miłość jest tak silna, że czasami nie możemy nad nią zapanować, powoli zaczyna władać wszystkim, każdą, nawet najmniejszą komórką naszego ciała. Kiedy człowiek się zakochuje, a ukochana osoba jest przy nim, już niczego innego nie potrzebujemy, to właśnie ta osoba jest naszym tlenem, naszym narkotykiem, od którego jesteśmy uzależnieni.
A teraz wyobraź sobie: ukochana osoba jest przy tobie, jesteście szczęśliwi i nagle wszystko pęka jak bańka mydlana. Zostajesz sam, ponownie jesteś sam. Jak się z tym czujesz? Jakie myśli chodzą ci po głowie? Pewnie myślisz, że to już koniec i nie zwracasz uwagi na to, że znajomi mówią ci, że świat nie kończy się na jednej miłości. Ale ty nie możesz żyć bez tej jednej jedynej osoby. Przecież była twoim tlenem, twoim narkotykiem, bez którego nie możesz normalnie funkcjonować.
Wtedy przypomnij sobie życie z tego okresu, gdy również byłeś sam, gdy nie było przy tobie ukochanej osoby. To kwestia przyzwyczajenia. Przecież żyłeś, uśmiechałeś się...ale to nie było to samo, wtedy czegoś w twoim życiu brakowało. Nie jest łatwo żyć ciągłą nadzieją na to, że kiedyś wszystko będzie takie jak kiedyś. Ale trzeba żyć, a nadzieja może nam w tym pomóc.
***
"Miłość nie musi być idealna, wystarczy że jest prawdziwa."

"Wszystko, co ma się zdarzyć, zdarzy się mimo wysiłków podjętych, by się nie zdarzyło. Wszystko, co ma się nie zdarzyć, nie zdarzy się, mimo wysiłków podjętych, by się zdarzyło."

"Kiedy pojawi się przed tobą kilka dróg, a ty nie będziesz wiedział, którą z nich pójść, nie wybieraj przypadkowo, tylko usiądź i zaczekaj. Czekaj i czekaj. Nie ruszaj się, nic nie mów i słuchaj swojego serca. Potem, kiedy do ciebie przemówi, wstań i idź tam gdzie cię poprowadzi."




ROZDZIAŁ 20
On the road to love
Kiedy się obudziłam, było jeszcze wcześnie, zegarek wiszący na ścianie wskazywał szóstą rano. Byłam taka szczęśliwa, u mojego boku leżał Justin, nasz synek spał w drugim pokoju, patrząc na to z boku, można by powiedzieć, że moje życie jest idealne, oczywiście takie nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Jeden problem mam rozwiązany –Justin do mnie wrócił, jesteśmy razem. Ale to tylko jedna sprawa, którą od dawna próbowałam rozwiązać. Muszę znaleźć pracę, oszczędności się kończą, a w sklepach raczej nic od tak nie leży na półkach za darmo. Taka jest rzeczywistość.
Zwlokłam się z łóżka w taki sposób, żeby nie obudzić szatyna. Zajrzałam do Mike'a ale on spał spokojnie, więc postanowiłam wziąć prysznic i się ubrać. Zabrałam ciuchy i weszłam do łazienki, po chwili byłam już pod prysznicem. Choć w sumie codziennie wstawałam o tak wczesnej porze, to pierwszy raz od dawna czułam się taka wypoczęta. Tak dobrze mi się spało, czułam się taka bezpieczna i kochana. Jeden człowiek, a tak bardzo zmienia życie człowieka.
Wyszłam spod prysznica i ubrałam się w naszykowane rzeczy. Zeszłam do kuchni i przygotowałam mleko dla Mike'a bo domyślałam się, że za chwilę się obudzi. Weszłam do jego pokoju, a ten już nie spał tylko wiercił się w swoim łóżeczku. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarzy pojawił się uśmieszek.
-Chodź tu do mnie – powiedziałam i wzięłam go na ręce.
Usiadłam na fotelu i dałam małemu butelkę, kiedy już się najadł odczekałam chwilę i zaczęłam go przebierać.
-Pomóc ci? - usłyszałam za plecami.
-Nie trzeba – odpowiedziałam zakładając małemu bluzkę. Wzięłam go ręce i pocałowałam w główkę. Poczułam jak Justin przytula mnie od tyłu,uśmiechnęłam się pod nosem, zawsze lubiłam gdy tak robił.
-Kocham was.
Zeszliśmy do kuchni, poprosiłam Justina, żeby wstawił wodę do czajnika, a on po chwili wykonał moje polecenie. Posadziłam małego na jego krzesełku, a sama zabrałam się za przygotowywanie śniadania dla mojej RODZINY.
-Chciałbym cię o coś zapytać, a właściwie poprosić – odwróciłam się przodem do szatyna.- Chciałbym, żeby Mike miał moje nazwisko – uśmiechnęłam się na te słowa, chciałam, żeby Justin w końcu to zaproponował.
-Naprawdę? - chciałam się upewnić,a Justin pokiwał na to głową.
-Jeśli tylko się zgodzisz.
-Obawiam się, że to nie do mnie należy podjęcie tej decyzji. Musisz zapytać syna czy się na to zgadza – zaśmiałam się.
-Wciąż nie mogę się przyzwyczaić,że jestem tatą, nie łatwo się tak przestawić z dnia na dzień.
-W końcu się z tym oswoisz.
-Tak więc synu – stanął obok jego krzesełka i zaczął mówić poważnym tonem, wyglądało to komicznie, Mike patrzył na Justina i co chwilę się uśmiechał,przez co szatyn nie mógł utrzymać na swojej twarzy powagi.-Czy zgadzasz się na zmianę nazwiska? - Mike zrobił minę jak by się miał za chwilę rozpłakać. -No stary! Pomyśl tylko. Będziesz się nazywać Bieber, Mike Bieber. Carlson nie brzmi tak fajnie. Mike Carlson, a Mike Bieber... Słyszysz różnicę? - mały zaczął uderzać rączką o blat jednocześnie się śmiejąc. Czyli mam rozumieć, że się zgadzasz? - zapytałam, a Mike znów się zaśmiał. -Ma się ten dar przekonywania – spojrzał na mnie, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Teraz to tylko formalność –powiedziałam, a szatyn podszedł do mnie i wpił się w moje usta.
-Jessica? Co na śniadanie? - w pomieszczeniu pojawiła się Samantha, była jeszcze w piżamie, a w rączce trzymała swojego ulubionego misia. Oderwałam się od Justina i podeszłam do dziewczynki.
-Zaraz będą naleśniki. A teraz chodź, naszykuję ci ubrania – złapałam ją za rękę,odwróciłam się do Justina i wskazałam na Mike'a, co miało oznaczać, żeby go popilnował. Ruszyłam z siostrą na górę,uszykowałam jej ubrania i wróciłam do kuchni. Justin męczył się z usmażeniem naleśnika, co mnie rozśmieszyło. Jego niezdarność była przesłodka.
-Daj – zabrałam od niego patelnię.
-Musicie tak od rana głośno gadać? -w pomieszczeniu pojawił się Charlie. -Chciałem się wyspać, a wy... O! Naleśniki! - rozpromienił się.
-Najpierw idź się ubrać – wykonał moje polecenie, a ja położyłam na talerz ostatniego usmażonego naleśnika.
-Ubrałam się – Sami pojawiła się w kuchni, tym razem ubrana w normalne ciuchy.
-To siadaj.
Kiedy już wszyscy razem siedzieliśmy przy stole, zaczęliśmy spożywać śniadanie. Ja nie byłam głodna,wystarczyła mi tylko kawa.
-A ty dlaczego nic nie jesz? - zapytał mnie Justin, w sumie to mogłam się tego spodziewać.
-Nie jestem głodna – odpowiedziałam krótko.
-Musisz coś jeść, strasznie schudłaś– pokręciłam przecząco głową. -Jednego naleśnika? Dla mnie? -zrobił maślane oczy. -Proszę – nalegał.
-Jednego – uległam.
Po śniadaniu Charlie pomógł mi w sprzątaniu, a Justin jak to on sam określił, poszedł poznać się bliżej ze swoim synem. Rozumiem go, chce nadrobić wszystkie te dni, tygodnie, miesiące, kiedy go nie było.
-Jessica? Bo ja chciałam ci coś powiedzieć – Samantha miała smutny wyraz twarzy, bałam się, że coś się stało.
-O czym? - dziewczynka pociągnęła mnie do swojego pokoju. -Co się stało?
-No bo Justin z nami teraz mieszka, aja się go trochę wstydzę – odetchnęłam z ulgą gdy dowiedziałam się, że chodzi o coś w sumie tak błahego,przynajmniej dla mnie.
-Ale dlaczego się wstydzisz, przecież znasz Justina.
-Ale ja go nie pamiętam, on jest teraz taki duży – zaśmiałam się.
-Nie chcesz, żeby z nami mieszkał?Może z nim pogadam?
-No dobra...
-Zobaczysz, polubisz go – pogłaskałam ją po główce.
Wyszłam z pomieszczenia ukradkiem zabierając jej ulubionego misia. Zeszłam na dół, gdzie znajdował się Justin.
-Musisz porozmawiać z Sami – Justin spojrzał na mnie pytająco. -Zawstydzasz ją i ona się przez to źle czuje w twojej obecności – wyjaśniłam.
-Ale co mam zrobić? - wzięłam od niego Mike'a i podałam mu maskotkę.
-Trzymaj, mów do niej za pośrednictwem misia.
-Ale ja się wstydzę – uderzyłam go w ramię. -Dobra już idę – mruknął.
Usiadłam na kanapie i posadziłam Mike'a obok siebie. Włączyłam mu bajkę, ale nie był zbytnio zainteresowany. Patrzył na mnie i co chwilę zaczynał się śmiać w taki sposób jak tylko on potrafi. Postawiłam go na podłodze,złapałam za rączki i zaczęliśmy tak spacerować po salonie. Rozmowa Justina i Sami dłużyła się w nieskończoność. Zaczynałam się już niecierpliwić.
-Biegniemy do Jessici – usłyszałam głos Justina i przeniosłam wzrok na schody. Samantha siedziała szatynowi na ramionach i była wprost wniebowzięta. Zastanawiało mnie w jaki sposób Justin tak szybko ją do siebie przekonał. Uśmiechnęłam się, a oni po chwili znaleźli się obok mnie.
-Pójdziemy na lody? - nalegała Samantha.
-No nie wiem, musisz poprosić Justina.
-Justin? - zaczęła bawić się jego włosami. -Zabierzesz nas na lody?
-Mojej królewnie nie mógłbym odmówić...Leć po Charliego – szatyn postawił małą na ziemię, a ta od razu pobiegła do pokoju brata
-Myślałam, że to ja jestem twoją królewną – udałam oburzenie.
-Ty jesteś moją królową –podszedł do mnie i delikatnie mnie pocałował, a ja poczułam, żesię rumienię.
-Ale mi nie pozwalasz bawić się twoimi włosami – wplątałam swoje palce w jego włosy, żeby zobaczyć jak zareaguje.
-A teraz to co? Nawet się nie odezwałem – znów mnie pocałował.
-Co jej powiedziałeś, że tak nagle się do ciebie przekonała? - zapytałam biorąc Mike'a na ręce.
-Trochę ją okłamałem, powiedziałem jej, że jak byłem w jej wieku, to też byłem taki wstydliwy i bałem się cokolwiek powiedzieć, ale mama mi powiedziała, że jak będę taki nieśmiały, to wyrosnę na ciamajdę i nie poradzę sobie w życiu. Samanthę ta historia strasznie rozśmieszyła i tak się polubiliśmy – szatyn dumnie uniósł głowę.
-W sumie to ta historyjka nawet do ciebie pasuje, na ciamajdę nie wyrosłeś ale nieśmiały bywasz bardzo często.
-Bo ty mnie onieśmielasz –powiedział mi na ucho po czym wpił się w moje usta. Mike zaczął się śmiać i bić brawo. Taki mały, a tak dużo rozumie. Zaśmialiśmy się.
-To co? Idziemy? - zapytał Charlie i dopiero teraz zorientowałam się, że razem z Samanthą stoją obok nas.
Wyszliśmy z domu, Justin znów posadził sobie Samanthę na ramiona, ja prowadziłam wózek, a Charlie szedł za nami i słuchał sobie muzyki. Weszliśmy do pobliskiej kawiarni. Złożyliśmy zamówienie i po kilku minutach kelnerka przyniosła desery.
Później wybraliśmy się na plac zabaw, Sami ubłagała na to Justina, nie odstępuje go teraz na krok, jak tak dalej pójdzie to moja pięcioletnia siostra odbije mi Justina. Kiedy przechodziliśmy przez park, żeby dojść na plac zabaw, Justin zauważył Ryana, który siedział na jednej z ławek z jak się domyślałam jego dziewczyną. Szatyn od razu pociągnął mnie w ich stronę, a ja nie do końca wiedziałam czy to dobry pomysł.
-Siema stary – przywitał się.
-No proszę, jaka z was dobrana para,jaką ładną rodzinę tworzycie – Justin uderzył przyjaciela w ramię, a ja się na to zaśmiałam.
-Ryan, idioto. Może byś tak przedstawił nam swoją dziewczynę.
-A tak. Przepraszam. Poznajcie się, to moja dziewczyna Maya. Maya, to Justin, mój kumpel i jego dziewczyna Jessica – uśmiechnęłam się, a brunetka jakoś tak krzywo na mnie spojrzała.
-My się z Justinem już znamy, prawda?- po usłyszeniu tych słów, po prostu mnie zamurowało. Spojrzałam na Justina, żeby ocenić jego reakcję, ale on był równie zdziwiony jak ja.
***
"Nigdy nie całuj kogoś, do kogo nie chcesz się przywiązać."
"Los czasem rozdziela bliskich sobie ludzi, żeby uświadomić im, ile dla siebie znaczą."





ROZDZIAŁ 21
I keep dreaming you'll be with me and you'll never go
-To wy się znacie? - zapytał zdziwiony Ryan.
-Pierwszy raz widzę cię na oczy –odezwał się Justin, który wciąż patrzył na Mayę.
-Jak to? Nie pamiętasz mnie? Jestem,to znaczy byłam dziewczyną twojego kumpla ze szkoły sportowej Roberta, który zresztą okazał się zwykłym dupkiem –nadal wpatrywałam się w Justina i Mayę i nie wiedziałam co mam myśleć o zaistniałej sytuacji. Nagle pojawia się dziewczyna,która jest znajomą Justina , tylko że on kompletnie jej nie zna, albo udaje, że nie zna. -Ale tą imprezę musisz pamiętać –spojrzałam na Ryana, był wściekły. Bałam się, że zaraz pobije Justina.
-Dziewczyno, o czym ty w ogóle mówisz? Widzę się pierwszy raz w życiu!
-Jessica, kiedy pójdziemy na plac zabaw? - Samantha zaczęła się niecierpliwić.
-Już idziemy – odpowiedziałam. -Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale mam nadzieję, że się wyjaśni– powiedziałam patrząc na Justina.
Kiedy znalazłam się już w bezpiecznej odległości od całej trójki, po moim policzku spłynęła samotna łza. Szybko ją wytarłam i przykleiłam sobie sztuczny uśmiech do twarzy. Chciałam dowiedzieć się o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, ale nie do końca chciałam być przy tej rozmowie. Może to i lepiej, że nie muszę tam stać jak ostatnia idiotka.
Usiadłam na jednej z ławek na placu zabaw, Samantha pobiegła na huśtawkę, a Charlie usiadł obok mnie. Początkowo się nie odzywał, ale później postanowił rozpocząć rozmowę.
-Justin na pewno nie zrobił niczego złego. Kocha cię – westchnęłam głośno.
-Teraz pewnie mnie kocha, ale wcześniej mnie nienawidził za to co mu zrobiłam.
-No to nawet jeśli coś było między nim, a tą dziewczyną, to...
-...to powinnam mu wybaczyć, bo to moja wina – dokończyłam za niego.
-Nie do końca to chciałem powiedzieć. Miałem na myśli raczej to, że on nigdy nie przestał cię kochać. A przez te dwa lata cię nienawidził, to fakt, ale wiem, że jego miłość była silniejsza od nienawiści – spojrzałam na Charliego i wprost nie mogłam uwierzyć, że to on wypowiedział te słowa. -No co? Czasami zdarza mi się powiedzieć coś mądrego –zaśmiałam się.
-Wiesz co? Chyba zacznę podejrzewać,że oglądasz jakieś brazylijskie telenowele.

Wieczorem siedziałam w salonie,starałam się skupić na programie lecącym w telewizji, ale było to dla mnie dość trudne, bo moje myśli krążyły wokół Justina. Martwiłam się o niego. Robiło się ciemno, a jego wciąż nie było. Fakt, że odkąd zostałam matką i mam pod opieką rodzeństwo, bywam nadopiekuńcza i często martwię się na zapas, a Justin jest przecież dorosły.
W końcu usłyszałam, że ktoś dobija się do drzwi. Z nadzieją, że to Justin, pobiegłam otworzyć. Odetchnęłam z ulgą widząc szatyna, jednak wyglądał on koszmarnie, na dodatek gdy później przyjrzałam mu się bliżej, zauważyłam, że ma podbite oko. Był kompletnie pijany,nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Zastanawiały mnie dwie rzeczy: kto go tak urządził i jakim cudem trafił do domu nie odwiedzając przed tym izby wytrzeźwień.
-Witam moją piękną dziewczynę –podszedł do mnie chwiejnym krokiem.
-Powinieneś wziąć prysznic –stwierdziłam prowadząc go do łazienki.
-Może weźmiemy go razem – klepnął mnie w pośladek, a ja już z ledwością panowałam nad swoimi emocjami.
Zostawiłam go w łazience, choć przez chwilę zastanawiałam się czy to dobry pomysł. Bałam się,że coś sobie zrobi. Poszłam do kuchni i przygotowałam dla nie go napój, który choć po części postawi go na nogi. Zaśmiałam się sama z siebie. Byłam żałosna, powinnam była zostawić go pod domem i nie wpuścić do czasu aż nie wytrzeźwieje,a ja głupia jeszcze przygotowywałam dla niego napój, żeby jakoś funkcjonował i kontaktował ze światem.
Poczułam zimne ręce oplatające mnie w pasie. Wzdrygnęłam się i odwróciłam przodem do szatyna.
-Dobrze, że mam ciebie – spojrzałam na niego zdziwiona. Po jego głosie poznałam, że zimny prysznic go trochę otrzeźwił. -Straciłem przyjaciela i to przez tą jego dziewczynę. Dostałem od niego po pysku i uważam, że należało mi się. Podobno przespałem się z tą lalą na jakiejś imprezie –zamurowało mnie, odsunęłam się od niego o krok. -Opowiadała jako tobie mówiłem, że cię nienawidzę, a jednocześnie nie potrafię przestać kochać. To akurat prawda, ale nigdy nie przespałbym się z dziewczyną mojego kumpla, nawet jeśli byłbym pijany – chyba nie chciałam teraz tego wszystkiego słuchać.
Wyszłam z kuchni i skierowałam się do pokoju Mike'a, w którym się zamknęłam. Podeszłam do łóżeczka i spojrzałam na mojego śpiącego synka. Usiadłam na podłodze i ukryłam twarz w dłoniach, po czym zaczęłam płakać jak głupia, nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć, byłam bezsilna i bezradna. Nawet jeśli Justin przespał się z tą dziewczyną, to ja nie powinnam być zazdrosna czy coś w tym rodzaju. Nie byliśmy wtedy ze sobą, a on chciał o mnie jak najszybciej zapomnieć, nienawidził mnie, a ja nie miałam żadnego wpływu na jego zachowanie. No, ale jednak mimo wszystko było mi z tym źle, czułam się może nie tyle co zdradzona, ale oszukana. To wszystko jest takie trudne do opisania.
Przez tą całą sytuację czuję się rozbita od środka. Jeszcze wczoraj, kiedy zdecydowałam się wybaczyć Justinowi, myślałam, że wszystko będzie jak w bajce,idealna rodzina, idealna miłość. Dopiero teraz zrozumiałam, że coś takiego jak ideał nie istnieje. Wierzyłam w to, ale jak widać się rozczarowałam i mam nauczkę. Liczyłam na to, że po tym co przeżyłam do tej pory, w moim życiu wszystko się jakoś poukłada. Skoro połowa mojego życia była do bani, problem za problemem, to teraz powinno być wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo się myliłam, to co się tego dnia wydarzyło, było chyba dopiero początkiem moich nowych problemów,co prawda mniejszych, ale znacznie trudniejszych do rozwiązania.

***
"Niby wiesz, że to co było już nie wróci, ale czasem masz nadzieję."
"Każda łza spływająca po policzku, uczy nas jakiejś prawdy"




ROZDZIAŁ 22


What if I make mistake?

Biegłam przez gęsty las i starałam się omijać drzewa. Słabo wszystko widziałam przez łzy, które wciąż zbierały się w moich oczach. Nie wiedziałam dokąd zmierzam, chciałam znaleźć się jak najdalej od miejsca gdzie to wszystko się wydarzyło. Od miejsca, gdzie dowiedziałam się, że zostałam zdradzona. Może nie tyle co się dowiedziałam, ale przyłapałam Justina na gorącym uczynku. Jeszcze poprzedniego dnia szeptał mi jak bardzo mnie kocha i potrzebuje, a teraz zobaczyłam go w sytuacji, która mogła oznaczać tylko jedno. Całował się i obmacywał jakąś wysoką i szczupłą brunetkę. Zrobiło mi się niedobrze. Sam ten widok aż tak bardzo mnie nie zabolał, ale słowa Justina. Powiedział, że na tym świecie wszyscy zdradzają i nikt nie jest wierny. To bolało,cholernie bolało i trafiło mnie jak nóż rzucony prosto ws erce, które przecież tak łatwo złamać i zniszczyć wszystkie uczucia w nim skrywane.

Obudziłam się z silnym i dokuczliwym bólem głowy. Ten sen tak bardzo przypominał rzeczywistość, był taki prawdziwy. Mogłabym w niego uwierzy. Zauważyłam, że zasnęłam na podłodze obok łóżeczka Mike'a, przez co teraz wszystko mnie bolało. To nie było miłe uczucie. Powoli podniosłam się z podłogi i zajrzałam do łóżeczka,a Mike jeszcze smacznie spał, mimowolnie się uśmiechnęłam. Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, postanowiłam wziąć prysznic. Od kluczyłam drzwi od pokoju i je otworzyłam. To co za nimi zobaczyłam mnie przeraziło. Justin spał na korytarzu pod drzwiami. Przez całą noc czuwał.
-Justin,wstawaj – szturchnęłam go. -Justin – położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go pogłaskałam. -Justin, obudź się –powiedziałam trochę głośniej i dopiero wtedy szatyn leniwie zaczął otwierać oczy i spojrzał na mnie.
-Jessica– powiedział zachrypniętym głosem.
-Idź się połóż do pokoju – poleciłam mu.
-Chciałem...- położyłam palec na jego ustach.
-Ciiii,nic nie mów. Porozmawiamy później – wyszeptałam.
Szatyn wstał i skierował się do sypialni. Pomimo wszystko chyba powinnam mu dać szansę chociaż się wytłumaczyć, każdy popełnia błędy. Znam Justina naprawdę długo i wiem, że zdarza mu się robić głupstwa, których później żałuje. A ja nie chcę,żeby coś, co zrobił dawno temu, odbijało się teraz na naszym życiu. Nie chciałam, żeby moje życie jeszcze bardziej się skomplikowało. Już dość złych rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie, żeby to psuć do reszty. Muszę myśleć o dzieciach, one są teraz najważniejsze. Ich dobro jest ważniejsze od mojego „widzi mi się”.
Po szybkim prysznicu poszłam do kuchni i wstawiłam wodę na kawę i usiadłam przy stole. Zamknęłam oczy i schowałam twarz w dłoniach. Nie płakałam, po prostu byłam już tym wszystkim zmęczona. Nienawidzę takich niewyjaśnionych sytuacji.
Usłyszałam płacz Mike'a, szybko pobiegłam na górę i kiedy znalazłam się już przy łóżeczku, wzięłam go na ręce. Mały trochę się uspokoił, ale jak zwykle wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego. Przytuliłam go mocno i pocałowałam w główkę.
Zeszłam na dół i posadziłam go w jego foteliku po czym zabrałam się za przygotowywanie śniadania.
-Mama –odwróciłam się do Mike'a i się do niego uśmiechnęłam na tyle szczerze na ile potrafiłam. Mały zaczął rytmicznie stukać oblat, a ja wróciłam do swojego poprzedniego zajęcia.
-Możemy pogadać? - wzdrygnęłam się na dźwięk tego głosu.
-Po śniadaniu, dobrze? - spojrzał na mnie zawiedziony, ale się nie odezwał.
Przez cały posiłek zerkałam na Justina, a on na mnie i na tym się kończyło. Gdyby nie dzieci, pewnie przy stole panowałaby grobowa cisza.
-Justin?Co ci się stało? - zapytała Samantha wskazując na siniaka pod okiem, a szatyn niepewnie na mnie spojrzał.
-To zabawna historia – zaczęłam. -Poszłam wieczorem do łazienki,żeby się wykąpać. Zorientowałam się, że zapomniałam ręcznika. Otworzyłam drzwi, a stał tam akurat Justin, bo chciał coś zabrać z łazienki i nie wiedział, że jestem w środku. Niechcący zabiłabym Justina drzwiami - uśmiechnęłam się i spojrzałam na Justina. Wiedziałam, że Samantha uwierzy w tą historyjkę, Charlie pewnie domyślił się o co chodzi, ale na szczęście się nie wygadał za co byłam mu wdzięczna.
Po śniadaniu poprosiłam Charliego i Samanthę żeby popilnowali i pobawili się z małym, żebym ja w tym czasie mogła porozmawiać z Justinem. Zestresowana weszłam do kuchni i oparłam się o blat. Justin natomiast stanął naprzeciwko mnie i niepewnie zaczął rozmowę.
-Nie wiem co mam powiedzieć, od czego zacząć.
-Najlepiej od początku – odpowiedziałam oschle.
-Przepraszam,że jestem takim dupkiem – zaczął prosto z mostu. -Nie zasługuję na ciebie. Ale bez ciebie bym sobie nie poradził. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć. Ta dziewczyna, nie pamiętam jej, może faktycznie był ktoś taki, ale kumplowi bym tego nie zrobił, a Robert bardzo mi pomógł, kiedy... sama wiesz kiedy –spojrzałam na Justina i wprost nie mogłam patrzeć na to jak cierpi, a cierpiał dlatego, że nie wiedział jak to wszystko się dalej potoczy. -Nie wierzysz mi, prawda? - zacisnęłam mocno powieki, żeby nie pozwolić popłynąć łzom. To nie było tak, że mu nie wierzyłam, bo wierzyłam, ale chodziło mi o to, że nie byłam pewna jego uczuć. Minęły przecież dwa lata. -Możesz zadzwonić do Roberta, on powie ci jak było naprawdę. Przecież gdybym faktycznie przespałbym się z jego dziewczyną, już dawno musiałbym zbierać zęby z podłogi, a poza tym nadal nie bylibyśmy kumplami – nie wiedziałam co mam z tym wszystkim zrobić. Minęłam Justina i chciałam wyjść z pomieszczenia, ale Justin złapał mnie za rękę. -Proszę, nie odchodź – powiedział błagalnym tonem.-Jak mnie zostawisz, to się zabiję – mówiąc to patrzył mi prosto w oczy, a ja zaczynałam się bać, że on naprawdę coś sobie zrobi. Po moich policzkach popłynęły łzy, a ja w żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać. -Jessica, odezwij się wreszcie – złapał mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął.-Kocham cię i nie chcę...nie mogę cię stracić – wziął moją twarz w dłonie. -Uwierz mi – wyszeptał tuż przy moich ustach, a po moim ciele przeszły ciarki. Delikatnie musnął moje wargi, a ja zamknęłam oczy. -Kocham cię – powtórzył. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Justina, miałam mu tak dużo do powiedzenia, anie mogłam wydusić z siebie słowa. Wtuliłam się w niego i zaczęłam łkać. Justin mocniej mnie przytulił i pocałował w głowę. -Jeśli mnie zostawisz, zostanę sam. Nie mogę cię stracić, tak bardzo cię kocham.
-Dużo się ostatnio wydarzyło, a ta ostatnia sytuacja zaskoczyła wszystkich. Justin, to nie jest tak, że ci nie wierzę, bo wierzę,ale martwi mnie coś innego. Może to był błąd, że tak od razu razem zamieszkaliśmy. Minęło dużo czasu, zmieniłeś się, ja też– tak trudno mi było wypowiedzieć te słowa.
-Chcesz,żebym się wyprowadził? - odwróciłam wzrok.
-Nie –odpowiedziałam i znów spojrzałam na Justina. -Myślałam, że teraz wszystko będzie idealne, ale ja chciałabym żebyś był zemną, z nami i pomógł mi sprawić, żeby było dobrze. Może wspólnymi siłami coś zdziałamy – delikatnie się uśmiechnęłam. - A teraz chyba powinnam doprowadzić cię do porządku – dotknęłam jego siniaka pod okiem.
-Auć –syknął i się skrzywił.
-Przepraszam– wyszeptałam i pocałowałam to miejsce. -A później pomogę ci wyjaśnić sprawę z Ryanem.
-Ja naprawdę na ciebie nie zasługuję, zachowuję się jak szczeniak, a ty za każdym razem mi wybaczasz, jesteś dla mnie za dobra –wzruszyłam ramionami.
-Taka już jestem, ale radzę ci nie nadużywać mojego dobrego serca –ostrzegłam go. -Nie łatwo jest odzyskać stracone zaufanie. Nie licz na to, że Ryan tak łatwo ci wybaczy. Pomyśl, co tu być czuł gdyby to on przespał się z twoją dziewczyną – spojrzał na mnie podejrzliwie. -Podałam tylko taki przykład, a ty już wymyślasz jakieś historyjki.
-Jeszcze nic nie powiedziałem – oburzył się.
-Ale pomyślałeś...
***
"Ile razy wybaczyłaś komuś tylko dlatego, że nie chciałaś go stracić?"
"Spróbować i żałować czy żałować, że się nie spróbowało?"
ROZDZIAŁ 23
Please don't tell me that you've changed


Mijały dni, tygodnie. Między mną, a Justinem jakoś zaczynało się układać. Pomogłam mu rozwiązać sprawę z Ryanem, wszystko się na szczęście wyjaśniło i Ryan zerwał z Mayą. Swoją drogą ta dziewczyna to niezła cwaniara. Justin nie był jej pierwszą ofiarą. Na początku bałam się, że w naszym życiu będzie pojawiać się więcej takich dziewczyn, które będą uważały, że coś je łączyło z Justinem. W końcu sam Justin powiedział, że przez te dwa lata robił różne złe rzeczy, że nie był dobrym człowiekiem, rozkochiwał w sobie dziewczyny, a później je porzucał, skąd miałam wiedzieć ile ich było i jaką mam gwarancję, że któraś z nich nie znaczyła dla Justina czegoś więcej. Takie obawy miałam nawet pomimo zapewnień Justina,że jedyną dziewczyną, która coś dla niego znaczy jestem ja. Wierzyłam mu, ale jednak gdzieś siedział we mnie ten cień niepewności.
Pomogłam Justinowi odzyskać przyjaciela, choć tak naprawdę wtedy sama potrzebowałam pomocy. Z biegiem czasu moje życie stawało się bardziej poukładane, ale mi wciąż czegoś brakowało. Może byłam zbyt wybredna i nie doceniałam tego co miałam, przecież byłam szczęśliwa, miałam w sumie wszystko czego potrzebowałam, a wciąż chciałam więcej.
Znalazłam pracę w redakcji czasopisma dla kobiet, mama Justina bardzo pomagała nam przy dzieciach – tak, w końcu doszło do tego spotkania,którego tak bardzo się obawiałam. Pattie z otwartymi ramionami przyjęła mnie do rodziny, a gdy poznała Mike'a nie chciała wypuścić go z ramion. Jej pomoc nie jest nam aż tak bardzo potrzebna, bo mam wyrozumiałego szefa, który pozwala mi pisać wszystkie artykuły w domu. Justin również ma pracę, poza tym, że jest członkiem miejscowej drużyny koszykarskiej, co do tej pory było jego pracą, to jeszcze trzy razyw tygodniu trenuje koszykarską drużynę juniorów.
Czego chcieć więcej? Miałam życie, o którym marzy chyba każda dziewczyna. Kochający chłopak, syn, który z dnia na dzień staje się coraz przystojniejszy, rodzeństwo, dzięki któremu nie zapominam o rodzinie, o korzeniach. Czego chcieć więcej? Sama nie wiem... Stabilizacji? Ślub to nie dla mnie, może kiedyś, za parę lat. Zresztą wtedy Justin nawet nie myślał o tym, że kiedykolwiek będzie miał żonę.
Zresztą nieważne. Po co mówić o rzeczach, które wydarzyły się dużo, dużo późnej. Warto opowiedzieć o tym, że właśnie wtedy, kiedy nasze życie już pozornie było idealne i tworzyliśmy rodzinę, coś zaczęło się psuć. Nie wiem dlaczego. Przez chęć kontrolowania siebie nawzajem? Może poszło o zazdrość? To bardzo prawdopodobne.

Był późny wieczór i razem z Justinem byliśmy bardzo zmęczeni, więc chcieliśmy jak najszybciej położyć się spać. Jednak nie zawsze chcieć oznacza móc. Jak na złość Mike właśnie tego wieczora zagrał nam koncert. Płakał, a my w żaden sposób nie mogliśmy go uspokoić.
-Może trzeba z nim jechać do lekarza? - zapytał już zniecierpliwiony Justin.
-Obawiam się, że żaden lekarz tu nie pomoże – odpowiedziałam w końcu znajdując przyczynę płaczu naszego synka. -Po prostu wyrastają mu ząbki, tego nie przeskoczymy, niestety.
-Że też akurat dzisiaj.
-Los bywa okrutny – odpowiedziałam wciąż bujając Mike'a na rękach.
-Dasz sobie z nim radę? -niepewnie zapytał. -Muszę jutro wcześnie wstać na trening.
-Postaram się go jakoś uspokoić – uśmiechnęłam się blado. Szatyn podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek głaszcząc przy tym Mike'a po główce, po czym wyszedł z pokoju.
Zabolało mnie to jak się zachował, w końcu to nie tylko mój syn, aja też muszę jutro wcześnie wstać. Kiedy Mike był całkiem mały, sama musiałam się nim opiekować, tyle nocy nie przespałam. Nie chciałam mu teraz tego wypominać, ale to mnie cholernie zabolało .
Głaskałam małego po główce i po pleckach, tak jak lubi, ale on wciąż zanosił się płaczem, niemal dławił się swoimi łzami.
-Cii...nie płacz, proszę – już kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Przez to wszystko samej chciało mi się płakać.
Dopiero po niecałej godzinie udało mi się uśpić Mike'a. Sama byłam tak zmęczona, że zasnęłam na fotelu. Kiedy się obudziłam zobaczyłam Mike'a leżącego w łóżeczku z uśmiechem na twarzy. To był taki miły widok. Nie widziałam już jego zapłakanych oczu i nie słyszałam jego płaczu. Schyliłam się i wzięłam go na ręce.
Domyśliłam się, że jest już głodny, więc skierowałam się do kuchni. Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, przeraziłam się, bo zastałam tam niezły syf. Na stole było pełno okruszków, a naczynia były niepozmywane. Na lodówce zauważyłam wiszącą kartkę,podeszłam i wzięłam ją do ręki, po czym zaczęłam czytać.
„Przepraszam zabałagan, ale zaspałem i miałem mało czasu. Wrócę wieczorem. Kocham Cię. Justin.”
Prychnęłam pod nosem i zgniotłam kartkę. Miałam wrażenie, że on traktuje mnie jak swoją osobistą sprzątaczkę, to raniło. Justin zachowywał się jak dzieciak, a ja nie miałam ochoty mu usługiwać. Już nie!

Popołudniu Charlie poszedł do swojego kolegi, a Samantha siedziała w salonie i oglądała bajki. Mike dopiero co zasnął, a ja miałam czas, żeby popracować. Wzięłam laptopa i usiadłam z nim w kuchni, nie wiem dlaczego, ale to właśnie tam przychodziło mi do głowy najwięcej pomysłów. Miałam do napisania naprawdę ważny artykuł. Mój naczelny chciał sprawdzić czy nadaję się do czegoś więcej niż pisania jakichś bezsensownych tekstów na ostatnią stronę, których i tak nikt nie czyta. Pan Watson dobrze zna moją sytuację, dlatego zaproponował, żebym napisała artykuł o młodych matkach. Początkowo nie wiedziałam jak ugryźć ten temat, ale gdy napisałam pierwsze zdanie, reszta napisała się sama. Kilka razy czytałam artykuł i starałam się poprawić nawet najmniejsze błędy, aż w końcu zdecydowałam się wysłać całość do redaktora. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Nie chciałam zawieść swojego szefa. Sam fakt, że pozwolił mi napisać coś takiego, był dla mnie zaszczytem. Prędzej spodziewałabym się, że przydzieli mnie do pisania horoskopu niż do poważnego artykułu.
Wyłączyłam laptopa i usiadłam w salonie obok Samanthy, która wciąż oglądała swoje ulubione bajki.
-Może chciałabyś pójść na spacer? - zapytałam.
-A Justin pójdzie z nami? - dopytywała się.
-Justin pracuje.
-To może go odwiedzimy? Na pewno się ucieszy.
Nie wiedziałam czy to dobry pomysł, bo nie chciałam przeszkadzać mu w pracy, ale po namowach Sami zgodziłam się.
Weszliśmy na halę, wszędzie biegali chłopcy, którzy mieli mniej więcej po osiem lat. Natomiast w małej części sali stały trochę starsze dziewczynki, które miały trening gimnastyki.
-Zobacz!Tam jest Justin – spojrzałam we wskazane przez Sami miejsce. Justin siedział na ławce i rozmawiał z jakąś dziewczyną, od razu można było zauważyć, że jest starsza od Justina. Nie widziałam jej zbyt dokładnie, ale zauważyłam, że ma wręcz nienormalnie długie nogi i idealnie wyrzeźbione ciało. Wyciągnęłam Mike'a z wózka i za Samanthą niepewnie ruszyłam w ich kierunku.
-Cześć Justin! - Samantha rzuciła się szatynowi na szyję.
-Co wy tu robicie? - zapytał zdezorientowany. Już chciałam powiedzieć,że miło nas wita, ale Sami mnie uprzedziła.
-Przyszliśmy w odwiedziny – szatyn spojrzał na mnie, a ja zdobyłam się na uśmiech, żeby nie wyjść na idiotkę.
-Nie przedstawisz nas? - powiedziałam zerkając na kobietę.
-A tak! Poznajcie się. To jest Emma, trenerka dziewczynek. Emma, to jest Jessica, Mike i Samantha.
-Pewnie ci przeszkadzamy – zaczęłam uważnie przyglądać się kobiecie.
-Właśnie mamy przerwę, więc nie.
-My właściwie tylko na chwilę, Samantha bardzo chciała cię odwiedzić– wyjaśniłam.
-Moja królewna – uśmiechnął się do niej.

To był błąd, że tam poszliśmy, było mi tak głupio, że musiałam patrzeć na to, jak Justin ślini się na widok tej całej Emmy. Czy byłam zazdrosna? Sama tego nie wiem, niby nie miałam o co, bo Justin wciąż zapewniał mnie o swoich uczuciach, cale co mi po jego zapewnieniach. No cóż, chciałam wierzyć, że to tylko moje urojenia i że wciąż mogę mu ufać.

***
"Nie sposób po raz drugi pokochać tego, co naprawdę przestaliśmy kochać."
"Przepraszam, że cię kochałem, ale ta miłość była silniejsza ode mnie."
"Czasami żałuję, że los nie pisze życia ołówkiem."
"Miłości nie udowadnia się słowami."

ROZDZIAŁ 24
I'm not always strong
-Tak!Tak! Tak! - zaczęłam skakać z radości kiedy wróciłam do domu i przeczytałam mój artykuł opublikowany w gazecie jako temat numeru. Nie potrafię opisać tego jak wspaniale się czułam. Ciszyłam się, że chociaż moja kariera zawodowa zaczęła się jakoś układać i dostałam premię oraz temat na kolejny artykuł.
Z Justinem moje relacje wyglądały dość oschle, tak jakby to całe uczucie wygasło, jakby miłość wyparowała. Rozumiem, że w związku bywają wzloty i upadki, już to kilka razy przerabialiśmy z Justinem, ale tak źle jeszcze między nami nie było. Nasze rozmowy zaczynały się na: „Jak było w pracy?”, a kończyły na: „Ciesz się, że robisz to co kochasz.” Chwilami robi się to nudne, ale ludzie mówią, że jeśli przetrwa się ten najgorszy okres w życiu, to przetrwa się wszystko. Ale skąd mam wiedzieć, że to właśnie ten najgorszy okres w moim, naszym życiu?Skąd mogłam wiedzieć czy nie będzie gorzej?
-Osiągnęłam swój pierwszy zawodowy sukces i zabieram was na lody –oznajmiłam dzieciakom.
-Super!- ucieszyli się.

Weszliśmy do naszej ulubionej kawiarni i zamówiliśmy największe desery. Sama również nie mogłam się oprzeć i zamówiłam porcję dla siebie. Kelnerka przyniosła nasze desery, które wyglądały po prostu obłędnie, smakowały jeszcze lepiej.
-Jessica!To Justin – zauważył Charlie i cicho mnie o tym poinformował,tak żeby Samantha tego nie usłyszała.
Odwróciłam się i zobaczyłam Justina siedzącego przy stoliku razem z Emmą,śmiali się, żartowali, a mi robiło się gorąco od środka. Czyto zazdrość? Obawiam się, że tak i to w najgorszej fazie. Nie wiedziałam co mam robić. Miałam udawać, że go nie widzę? A może iść i zrobić mu scenę zazdrości? Chyba żadne rozwiązanie nie było odpowiednie.
Poinformowałam dzieci, że musimy się zbierać, wiedziałam, że wtedy Justin sam zwróci na nas uwagę. Wstałam i gotowa do wyjścia odwróciłam się do szatyna i jego towarzyszki i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Zauważyłam, że Justin jest zakłopotany, nie był głupi, też zauważył, że między nami źle się dzieje. Wzięłam Mike'a na ręce i zdecydowałam się do niego podejść.
-Widzę,że znów macie przerwę – uśmiechnęłam się sztucznie.
-Ty i twoja siostra chyba lubicie na siebie wpadać – spojrzałam na blondynkę i miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
-Siostra?- przeniosłam swój wzrok na Justina. -Nie powiedziałeś jej kim jestem? - zapytałam z niedowierzaniem. -Zresztą ja sama nie wiem co tak naprawdę jest między nami i kim dla ciebie jestem.
-Jess...- nie chciałam słuchać jego głupich tłumaczeń. Jednocześnie chciało mi się śmiać i płakać. Czułam się upokorzona, nie potrafię inaczej nazwać tego uczucia.
Wybiegłam z kawiarni wołając dzieci, żeby szły za mną. Delikatny wiatr lekko otrzeźwił mój umysł t tak jakby mnie oświeciło. Zrozumiałam, że muszę użyć drastycznych środków, bo inaczej ta ciągła zabawa w kotka i myszkę będzie trwała w nieskończoność. Nie mam zamiaru tego wszystkiego usprawiedliwiać. Wyraźnie widziałam jak Justin rozmawia z tą Emmą i jak na nią patrzy, ze mną już od dawna nie potrafił tak pogadać. Nie słuchał z uwagą każdego wypowiedzianego przeze mnie słowa, a z Emmą najwyraźniej tak potrafił i podobało mu się to.
Dotarłam do domu i poprosiłam Charliego i Samanthę o popilnowanie Mike'a, a sama skierowałam się do sypialni. Wyciągnęłam z szafy walizkę i zaczęłam pakować do niej ubrania Justina. Nie powiem, że było mi łatwo, bo nie było, ale nie widziałam innego rozwiązania. Wtedy uważałam, że takie wyjście jest najlepsze. Po moich policzkach spływały łzy, nie widziałam nawet co pakuję do torby, ale nie przestawałam tego robić.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i nie musiałam się odwracać, żeby dowiedzieć się kto pojawił się w pomieszczeniu.
-Co robisz? - prychnęłam pod nosem.
-Nie widać? Pakuję cię – odpowiedziałam obojętnie nie przerywając swojej czynności.
-Chcesz,żebym się wyprowadził? - nie odpowiedziałam. -Jesteś zazdrosna o Emmę?
-A mam powód do zazdrości? - spojrzałam na niego przelotnie, nicnie powiedział, więc uznałam to za wystarczającą odpowiedź.
-Co ja ci takiego zrobiłem?
-Jeszcze się pytasz? - odwróciłam się do niego przodem. -To już nawet nie chodzi o to jak mnie dzisiaj potraktowałeś. Poczułam się jak ostatnia idiotka, kiedy Emma myślała, że jestem twoją siostrą. Poczułam się tak jakbyś się mnie wstydził. Nawet nie próbowałeś wyprowadzić jej z błędu – wzięłam głęboki oddech, po moich policzkach spływały łzy, ale ja nie przestawałam mówić. -Ostatnio w ogóle się między nami nie układa. Mam wrażenie, że traktujesz mnie jak swoją służącą. Od rana do wieczora nie robię niczego, tylko zajmuję się dziećmi. Na nic nie mam czasu. Ale mniejsza o to. Przez te dwa lata chciałam, żeby wszystko się ułożyło, ale odkąd pojawiłeś się w moim życiu mam wrażenie, że wszystko się sypie. Nie chcę cię obwiniać. Mam raczej na myśli to, że się zmieniłeś, już nie mogę z tobą porozmawiać tak, jak kiedyś – zacisnęłam mocno powieki i głośno wypuściłam powietrze.
-To nie moja... - przerwałam mu.
-Zamknij się! Daj mi dokończyć to co chcę powiedzieć – warknęłam.-Wiesz, może mogłoby nam się udać – zaczęłam już łagodniejszym tonem. -Ale mam wrażenie, że ty nie dorosłeś jeszcze do tego, żeby założyć rodzinę. Na mnie spadło to z dnia na dzień, byłam sama, musiałam dorosnąć i stać się odpowiedzialna, a to nie było łatwe. Potem mama zachorowała i byłomi jeszcze trudniej – skończyłam mówić, a z moich oczu wylał się kolejny potok łez.
-I dlatego mam się wyprowadzić?
-Zrozum,tak będzie lepiej. I proszę, nie utrudniaj mi tego – odwróciłam wzrok.
-Czy to oznacza, że z nami koniec?
-Nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Muszę wszystko przemyśleć na spokojnie.
-Nie chcę się z tobą rozstawać. Już ci powiedziałem, że jak mnie zostawisz to się zabiję. Nie mogę bez ciebie żyć.
-A tynie uważasz, że też powinieneś włożyć coś w ten związek. Mam wrażenie, że ja się ciągle staram, a ty mnie olewasz. Może jeśli trochę od siebie odpoczniemy, to z czasem oboje zrozumiemy swoje błędy. Oboje potrzebujemy czasu.
-Kocham cię – podszedł do mnie, a moje serce zaczęło szybciej bić.
-Czasami miłość to za mało – odpowiedziałam i odważyłam się spojrzeć mu w oczy.
Wzięłam głęboki oddech, odsunęłam się od niego, zapięłam walizkę i mu ją podałam.
-Powiedz mi tylko, czy ty też mnie kochasz i czy mam jeszcze szansę, żeby o ciebie zawalczyć. Jeśli mnie nie kochasz, to zniknę z twojego życia raz na zawsze i już nigdy mnie nie zobaczysz – spojrzałam na niego przerażona. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś sobie przeze mnie zrobił. Potrzebowałam po prostu czasu, żeby sobie to wszystko poukładać.
-Kocham cię, ale potrzebuję czasu – odpowiedziałam odwracając wzrok.
-To mi wystarczy do tego, żeby walczyć. Tak łatwo się nie poddam –powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć nutę ulgi.
Szatyn ruszył w stronę drzwi, a po chwili już go nie było, a ja zaczęłam żałować swoich słów. Jednak wiedziałam, że tak będzie najlepiej. Oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Moje życie jest takie skomplikowane, że gdybym nie miała dla kogo żyć, już dawno bym ze sobą skończyła. Ale jestem za słaba i nie mogłam tak po prostu odejść.
Teraz mogłam mieć nadzieję, że to co powiedziałam w jakiś sposób wstrząśnie Justinem i sprawi, że coś go tknie, coś dzięki czemu zrozumie co tak naprawdę jest dla niego ważne, że dzięki temu on wydorośleje. Choć wiedziałam, że to wprost nierealne. Nadzieja nie pozwoliła mi się poddać w walce o miłość mojego życia.

***
"Jeżeli naprawdę kochasz, poczekaj. Daj sobie czas, daj czas drugiej osobie. Wszystko i tak się ułoży."
"Jest taka miłość, która nie umiera nigdy, nawet jeśli zakochani od siebie odejdą."




ROZDZIAŁ 25
Nothing's like it was, but let's start over again
Minął tydzień, a Justin nie dawał znaku życia, przez co nie mogłam się na niczym skupić. Bałam się, że coś sobie zrobił. Może zbyt dosadnie chciałam mu uświadomić to, że czuję się przez niego odrzucona, że nie mogę znieść tej ciągłej niepewności. Nie mogłam normalnie funkcjonować, tęskniłam za nim i bardzo mi go brakowało. Przyzwyczaiłam się do tego, że kiedy się budzę, to Justin leży obok mnie, jego klatka piersiowa unosi się w rytm jego oddechu. Chciałabym, żeby te chwile wróciły, ale to nie takie proste jak mogłoby się wydawać.
Usłyszałam dzwonek do drzwi, wzięłam Mike'a na ręce i poszłam otworzyć. Serce zabiło mi mocniej, kiedy zobaczyłam Justina stojącego w progu. Początkowo się zawahałam, ale wpuściłam go do środka.
-Cześć– przywitał się.
-Martwiłam się o ciebie – palnęłam. -Bałam się, że coś sobie zrobiłeś.
-Musiałem sobie to wszystko przemyśleć. Zrozumiałem twoją irytację tym jak się wobec ciebie zachowywałem i teraz wiem, że nie byłem w porządku. Potrzebowałaś wsparcia, a ja ci go nie dałem. Źle cię traktowałem, a teraz nie wiem w jaki sposób mógłbym ci to wynagrodzić – niepewnie spojrzałam mu w oczy i czułam, że zbiera mi się na niepohamowany wybuch płaczu.
-Nikt tak naprawdę w jeden dzień nie nauczy się jak być rodzicem. Na początku w ogóle nie potrafiłam zajmować się małym i gdyby nie mama... - po raz kolejny na wspomnienie o mamie, załamał mi się głos.
-Nie musisz mnie pocieszać, a tym bardziej usprawiedliwiać. Nie mówię teraz o naszym synu, tylko o tobie. Sam nie mogę zrozumieć jak mogłem cię tak traktować. Kocham cię, a wolałem spędzać czas w pracy niż z tobą. Zastanawiałem się czy czasami ze mną nie jest coś nie tak, ale dalej w to brnąłem. Wiem, że się na mnie zawiodłaś i chciałbym to jakoś naprawić. Może powinienem choć na jeden dzień przejąć twoje obowiązki, żeby tak naprawdę cię poznać – ściągnęłam brwi nie wiedząc co ma na myśli. -Mogę zacząć od teraz – wziął ode mnie Mike'a. -Mam teraz kilka dni wolnego, więc jestem do twojej dyspozycji.

Ten dzień mogę uznać za dzień, kiedy już wszystko zaczęło się układać. Justin wyręczał mnie w czynnościach, które wykonuję na co dzień i nie wszystko wychodziło mu najlepiej, ale dzięki temu chyba zrozumiał, że moje życie nie jest łatwe i czasami potrzebuję odpoczynku. Po każdym ciężkim dniu Justin jechał do swojego domu, nie pytał czy może zostać, a ja nawet mu tego nie proponowałam. Nie chciałam tego wszystkiego przerabiać po raz kolejny. Wiedziałam, że kiedyś będzie taki dzień, że znów zamieszkamy razem, ale do tego oboje potrzebowaliśmy czasu,musieliśmy zawalczyć o to co nas łączyło.

Właśnie tak wyglądało moje życie przez dwa tygodnie. Wakacje się skończyły, Charlie i Samantha zaczęli chodzić do szkoły. A Justin? Wciąż przyjeżdżał każdego dnia, żeby pomóc mi chociażby pozmywać naczynia. Wrócił do pracy, więc bywał u nas trochę rzadziej, ale to nieważne, ważne, że dzięki temu nasze relacje znacznie się poprawiły. Oboje się kochamy, ale do tej pory jakoś żadne z nas nie chciało podjąć tego tematu. Przez te dwa tygodnie wiele razy przyłapywałam Justina na tym, że mi się przygląda, że uśmiecha się pod nosem, kiedy opiekuję się Mike'em. To musiało potrwać, żebyśmy oboje zrozumieli, że nie możemy bez siebie żyć. Musiało minąć trochę czasu, żebyśmy znów nauczyli się ze sobą rozmawiać, o tych poważnych, ale też bezsensownych rzeczach.
-A pamiętasz jak byliśmy mali, a twoja babcia kupiła basen? Zawołała mnie, żebym się z tobą kąpał...
-O nie!- uderzyłam się z otwartej ręki w czoło. -Nie przypominaj mi tego. Do dzisiaj nie wybaczyłam babci tego, że kazała mi się kąpać w samych majtkach – miałam wrażenie, że moje policzki się palą.
-Mieliśmy wtedy po cztery lata. Chyba nawet nie znałem różnic pomiędzy chłopcami a dziewczynkami.
-Chcesz mi przez to powiedzieć, że nie wiedziałeś czy jestem dziewczynką,czy chłopcem? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Nie, po prostu wtedy nie miało to dla mnie znaczenia – parsknęłam śmiechem i nie mogłam się uspokoić. -Ej, z czego się tak śmiejesz?
-Nie miało dla ciebie znaczenia czy siedzisz w basenie z półnagim chłopcem czy z półnagą dziewczynką – znów parsknęłam śmiechem, a Justin odwrócił głowę w drugą stronę udając obrażonego.
Nie wiem ile godzin przesiedzieliśmy w salonie rozmawiając o naszych wspólnych wspomnieniach. Dzieci już spały, a my wciąż rozmawialiśmy i się śmialiśmy.
-Myślałam,że już nigdy nie będziemy ze sobą w taki sposób rozmawiać– uśmiechnęłam się.
-Twoje obawy był niepotrzebne – odwzajemnił mój gest. -Późno już – zauważył, a kiedy spojrzałam na zegarek, przestraszyłam się, bo było już grubo po północy, a ja w ogóle ni eczułam zmęczenia. - Chyba na mnie już pora, jutro trzeba wcześnie wstać – wstał z kanapy, a ja w jakiś sposób chciałam go zatrzymać.
-Zostań,proszę – zerknął na mnie zaskoczony moimi słowami. -Możesz tutaj przenocować, nie ma sensu żebyś o tej porze wracał do domu.
-Naprawdę chcesz, żebym został? - niepewnie pokiwałam głową. -Dziękuję –powiedział z powrotem siadając obok, ale miałam wrażenie, że teraz znajdował się nieco bliżej.
Zapadło milczenie, ale w sumie dość miłe milczenie, uśmiechnęłam się pod nosem, bo przypomniało mi się, że przecież kiedyś mogliśmy tak godzinami. Spojrzałam na Justina, przyłapałam go na tym, że mi się przyglądał. Przygryzłam wargę i się do niego uśmiechnęłam, szatyn odwzajemnił gest. W jego oczach zobaczyłam te długo niewidziane przeze mnie iskierki. Zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Coś, jakaś siła nas do siebie przyciągała. A najwspanialsze było to, że żadne z nas nie chciało tego przerywać. Oboje za sobą tęskniliśmy i nawet tego przed sobą nie ukrywaliśmy. To było widać gołym okiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niemożliwe tęsknić za kimś mając go przy sobie, ale z nami tak właśnie było. Pragnęliśmy swojej bliskości, ale dla dobra tego co nas łączy, musieliśmy trochę poczekać i w pewnym sensie na nowo się w sobie zakochać, poczuć do siebie, nową świeżą miłość. Po chwili nasze usta połączyły się w pocałunku. Położyłam dłoń na policzku Justina, a drugą rękę wplątałam w jego włosy. Poczułam jak jego dłoń ląduje na moich plecach. Pragnęłam, żeby ta chwila się zatrzymała, żeby cały świat stanął. Byłam w tej chwili taka szczęśliwa.
Niechętnie się od siebie oderwaliśmy, a ja odważyłam się spojrzeć Justinowi w oczy, w których skakały iskierki radości. Uśmiechnęłam się i przygryzłam wargę.
-Czy to sen? – zapytałam, a Justin był widocznie zdziwiony.
-To wszystko dzieje się naprawdę – odpowiedział delikatnie muskając moje usta.
-Boję się – wyszeptałam.
-Czego?
-Tego,że znów coś się między nami zepsuje, że to, co staraliśmy się naprawić, legnie w gruzach. - spuściłam głowę.
-To wszystko dużo nas nauczyło. Nie chcę cię już ranić, dlatego jeżeli przeze mnie znów zaczniesz cierpieć, odejdę –spojrzałam na niego przerażona, w moich oczach zaczęły zbierać się łzy, zaczęłam nerwowo kręcić głową.
-Nie,nie. Nie możesz odejść. Nie pozwolę ci na to. Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz – mówiłam patrząc mu głęboko w oczy.
-Obiecuję,że nigdy cię nie zostawię, ale nie mogę obiecać ci, że każdego dnia będę przynosił ci śniadanie do łóżka – zaśmiałam się przez łzy.
-Kocham cię – wyszeptałam.
-Ja ciebie też – uśmiechnął się.
Wziął moją twarz w dłonie i kciukami otarł łzy spływające po moich policzkach. Pocałował mnie w czoło, a ja oparłam głowę na jego klatce piersiowej i zaczęłam się wsłuchiwać w bicie jego serca,które powoli mnie usypiało. Justin gładził dłonią po moich plecach, a ja poczułam ukojenie. Czułam, że w jego ramionach mogę być bezpieczna. Byliśmy ze sobą szczęśliwi, ale musieliśmy zawalczyć o to szczęście. Coś przez nas wywalczone cenimy bardziej niż dane nam za darmo.
    Nic nie jest takie jakie było kiedyś, ale możemy zacząć od nowa. Może teraz będzie lepiej, jestem prawie pewna, że będzie o wiele lepiej. Mam Justina i kochającą rodzinę, nic więcej nie jest ważne...

* * *
Jeśli on przyłapał cię na tym, że na niego patrzysz, pamiętaj że on też popatrzył na ciebie.”
Los czasami rozdziela bliskich sobie ludzi, aby uświadomić im, ile dla siebie znaczą.”
On chciał tego tak samo mocno jak ona, lecz obydwoje cholernie bali się znów być razem.”




EPILOG
Bajki...

Kiedyś miałam swoją. Żyłam jak księżniczka, miałam swojego księcia,ale pojawił się zły charakter i wszystko zniszczył. Książę mnie zostawił, a moje życie przepełniło się niemiłymi zdarzeniami. Zostałam sama... A moja bajka zamieniła się w dramat.
Ale jak to bywa w bajkach, wszystko musi się dobrze skończyć.
W mojej bajce pojawił się dobry rycerz, który pomógł mi sprawić, żeby moje życie wróciło do normy. Książę do mnie wrócił, a ja znów byłam uśmiechnięta. To wszystko było jak sen i wciąż nie mogę uwierzyć, że coś takiego przytrafiło się właśnie mnie. Zaznałam prawdziwej miłości i poczułam jak to jest kochać i być kochaną.
Teraz moja bajka dobiegła końca, moje życie już ani trochę jej nie przypomina, ale wciąż jestem szczęśliwa. Nie wierzę w idealne życie księżniczki z księciem, ale mam nadzieję, że pomimo mniejszych czy większych problemów można być szczęśliwym.,mając miłość, przyjaciół, rodzinę... Nie zastanawiam się nad tym dlaczego spotkał mnie właśnie taki los. Nie zadaję pytania: „A gdyby?”. A gdyby Kopciuszek nie zgubił pantofelka? A gdyby Śpiąca Królewna nie ukłuła się wrzecionem? A gdyby Śnieżka nie ugryzła jabłka? Czasami nie warto zastanawiać się nad przeszłością, bo możemy zaniedbać teraźniejszość i przyszłość.
Z perspektywy czasu patrzę na to wszystko co przeżyłam i zdaję sobie sprawę, że popełniłam wiele błędów, zresztą jak każdy. Ale jesteśmy tylko ludźmi i czasami nie mamy wpływu na to co może się wydarzyć. Czasami ulegamy pokusom. Czasami robimy coś,nie zdając sobie sprawy, że możemy zranić przy tym kogoś bardzo nam bliskiego... Ale przecież jesteśmy tylko ludźmi...


4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam je całe i w niektórych momentach pękałam ze śmiechu, a w innych wręcz na wierzch wychodziły łzy. Doskonale potrafisz opisać uczucia, sceny, myśli, przeczucia... Za to tak bardzo cię kocham, za to opowiadanie. Bo wiem, że nie łatwo jest pisać. Doświadczyłam tego i z dnia na dzień uczę się coraz więcej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś niezwykła. Kocham cię za to opowiadanie <3 Jest ono niesamowite.. opisy pod rozdziałami są dopełnieniem.. są świetne, gdyż większość z nich opisuje moją teraźniejszą sytuację w życiu..
    Podczas czytania czasem się śmiałam, a czasem płakałam.. można nawet powiedzieć, że częściej płakałam niż się śmiałam, gdyż to opowiadanie tyle daje do myślenia i odczuwania, że nie da się tego powstrzymać.
    Nigdy nie komentowałam opowiadań, a przeczytałam ich sporo.. a tu nie potrafiłam się powstrzymać.. jest tak wyjątkowe.. nie wiem co mam jeszcze powiedzieć.. na pewno wyróżnia się od wszystkich opowiadań..
    Uwielbiam cię *_*

    OdpowiedzUsuń
  4. To opowiadanie jest cudowne "*" Masz talent i musisz go wykorzystywać ! Przeczytałam to w dwa dni, to jest tak realistyczne że czasem czułam i ból oraz radość. Bardzo orginalny pomysł<3

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń

Translate